wtorek, 14 sierpnia 2012

Trzeba sobie radzić

myślami nadal w Indonezji

Z problemami dnia codziennego nie było tam łatwo sobie poradzić. W drogich hotelach, w których stacjonowały wycieczki z biur podróży, dostosowali warunki do standardów europejskich, ale gdy chciało  się żyć wśród zwykłych ludzi, w ich codziennych warunkach - nie było łatwo, ale było pięknie.

zespół gamelan odpoczywa
Któregoś dnia poszłam poszukać kafejki internetowej, żeby sprawdzić, czy mój syn Marcin kupił mi bilet z Singapuru do Colombo. Otóż z Indonezji miałam powrotny bilet lotniczy do Singapuru, ale musiałam z Singapuru polecieć znowu do Sri Lanki, ponieważ tylko stamtąd mogłam wrócić do Polski. W moim hoteliku w Sanur nie miałam dostępu do internetu, więc musiałam skorzystać z kafejki. Znalazłam Cafe Internet, ale była ona położona na wysokości I pietra. Nie wiem, czy właściciel domu wyrzucił tego kolesia z domu, czy co, bo nie można było wejść tam normalnie z korytarza, tylko po prowizorycznych, wąziutkich, kręconych, drewnianych stopniach, przy bocznej ścianie budynku, od zewnętrznej strony. Po drabinie raczej, należałoby powiedzieć. Kto to takie coś wymyślił? burzyłam się w sobie, ale weszłam, chociaż dopiero za drugim podejściem.

można kupić gotowy pokarm dla bożków
                               Na ścianie wisiała kartka, że 1.000 rupii za 15 minut biorą, więc nie było się już o co targować, tym bardziej, że w poprzednich dniach widziałam gdzieś w witrynie wywieszkę z 1.400 rupii za 15 minut. I wszystko byłoby w porządku, gdybym te 15 minut mogła wykorzystać na otworzenie i przeczytanie swojej poczty, ale niestety. Pierwsze 15 minut poczta się otwierała. Na tym strychu normalna kafejka była, można było kawę czy drinka wypić, tyle że wszędzie stały komputery. Komputery duże, stare i bardzo, bardzo wolne. Tragedia! mijała już połowa drugiego 15 minutowego okresu, a poczta ciągle się otwierała i nie mogła się otworzyć, a Balijczyk mówił, że nic na to nie może poradzić, bo tak tutaj internet działa. Byłam pewna, że w Beach Bali Hotel internet działa inaczej, ale nie chciałam tam chodzić i prosić o przysługę. Ale
w takiej sytuacji, 1000 rupii za 15 minut, od chwili usadowienia się przed komputerem, stawało się już droższą opcją.

każdy z tych ludzi caeka na pracę na rzecz turystów
W końcu poczta się otworzyła, a tam już cztery wiadomości w tej samej sprawie i prośba, żebym ten dowód wpłaty i bilet lotniczy sobie wydrukowała na drukarce i miała przy sobie na lotnisku w Singapurze. Poprosiłam właściciela kafejki, aby włączył drukarkę, żebym te dwa dokumenty mogła sobie wydrukować. Jeśli trzeba to zapłacę osobno za tą usługę, dodałam, widząc jego dziwną minę. Okazało się, że to   generalnie kłopot powstał. Koleś powiedział, że nic u niego wydrukować nie można, bo on po prostu nie ma drukarki. Nie dowierzałam! tyle komputerów i ani jednej drukarki? co to za biznes? ano, zarabia się na komputerach. Czym starszy i wolniejszy klamot, tym więcej zysku przynosi. Zapłaciłam 4.000 rupii indonezyjskich, a używałam komputer z 20 minut, pozostały czas, to otwieranie się poczty. Na szczęście to wszystko i tak bardzo tanie jest dla Europejczyków, bo za 1 dolar amerykański dostawaliśmy 10.000 rupii. Niepokój tylko niepotrzebny przez te tysiące, mogliby ze dwa zera wyrzucić i człowiek by się tak nie stresował ciągle. No, ale dla Indonezyjczyków tak działające komputery nie są tanie.

tutejsi zawsze w gromadzie i w zadumie, a turyści łaża
Wracając z tej niefortunnej kafejki internetowej, weszłam do klimatyzowanego biura informacji turystycznej i poprosiłam o wydrukowanie mi biletu lotniczego z komputera. Miłe młode dziewczyny zgodziły się, więc otworzyłam na komputerze stojącym na biurku, swoją pocztę i drukujemy, a tu nic się nie dzieje. Poprosiłam o pomoc, ale dziewczyny nie wiedziały, jak to wszystko działa. Może drukarkę macie nie podłączoną? zapytałam. Zaczęły szukać właściwych kabli. W końcu druga powiedziała, że trzeba bossa zawołać, bo tylko on się zna na sprzęcie. No właśnie! pomyślałam sobie. Niczego tu dziewczyn nie uczą. Mają siedzieć, gdy boss wychodzi sobie do kumpli albo na drinka, ale żeby coś potrafiły zrobić, obsłużyć klienta, to już nie. Skąd to przekonanie w tych macho, że kobieta musi być głupsza od niego? tak się boją konkurencji kobiet? z drugiej strony takie młode dziewczyny powinny starać się wykorzystywać okazje i same się uczyć obsługi sprzętu w biurze, a szczególnie gdy nie ma bossa, ale one niczego nie tykają, tylko są. Smutna sprawa.
w okolicy
W końcu przyszedł boss, który okazał się Anglikiem w starszym wieku i rzeczywiście był w knajpce obok. Anglik był bardzo miły, ale powiedział, że niestety drukarka is broken i o mało mnie zaraz krew nie zalała. Nic tu na wyspie nie działa, nikt się o nic nie stara, jak jest broken, to już dawno trzeba było naprawić! ale starałam się nie pokazywać po sobie irytacji, tylko zdobyć informacje, gdzie jeszcze mogłabym spróbować załatwić swoją sprawę. Anglik mówił, ok, ok, one moment i biegał po zakamarkach biura, czegoś szukając, w końcu nakazał mi usiąść na kanapie i sam gdzieś poleciał. Wrócił z inną drukarką po pachą! naprawdę się starał, ale z tą drugą też się nie udało. Podłączał ją po kolei do dwóch komputerów i drukarka nie działała. Już mi głupio się zrobiło, że tyle zachodu sobie ze mną robił i zaczęłam wycofywać się z prośby z zapewnieniem, że ok, nic się nie stało, siła wyższa. W końcu Anglik doradził, abym następnego dnia (bo tego już bardzo późno było) poszła do Bali Beach Hotel. Mają tam stanowisko linii lotniczej Garuda Indonesia (którą to linią przyleciałam do Indonezji i lecę z nimi do Singapuru) to oni z pewnością mój bilet lotniczy wydrukują. No pewnie, sama wiedziałam, że jak tam pójdę, to mi wydrukują.

na dziedzińcu wewnętrznym Beach Bali Hotel
Pożegnałam Anglika i gdy znalazłam się na Jelan Huang Thu, gdzie miałam swój hotel, zobaczyłam nagle napis "Copy, foto, internet"! Dlaczego ja tego wcześniej nie widziałam? ano dlatego, że za dnia nic tu nie widać, bo wszystko pozasłaniane jest reklamami, plakatami, różnym towarem, zupełnie tak samo, jak  kasa autobusowa u mojej gospodyni. A teraz ciemno już było, więc się wszystko podświetliło i napisy się pokazały. Weszłam i na swoją prośbę usłyszałam: no problem. Włączyłam swoją pocztę, pokazałam panu, co chcę wydrukować i pan dokonał reszty. Wręczył mi oba dokumenty, wylogowałam się, zapłaciłam jednego dolara i po sprawie. Jednak można i w Indonezji? Przy okazji dowiedziałam się, że w restauracji "Dunkin" można swój laptop bezpłatnie do internetu podłączyć. No to następnego dnia poszłam tam ze swoim laptopem na śniadanie, żeby wysłać listy do dzieci i przyjaciół.

sztuka na ulicy
Zazwyczaj jadałam na ulicy, przy warungach, więc nie wiedziałam, że w niektórych restauracjach jest bezpłatny dostęp do internetu, ale jak się rozmawia z tutejszymi ludźmi, to zawsze coś ciekawego się człowiek dowie. Któregoś dnia natrafiłam na bardzo dziwną szklaną, niebieską budowlę, o której nic nie było napisane w przewodniku po Bali, ani w żadnych folderach. Zagadałam tutejszych i wytłumaczyli mi, że jest to bardzo wytworna sala ślubów, w której bogaci ludzie biorą ślub i również tam urządzają ślubne przyjęcia. Ten Ślubny Pavilion, jak go tu nazywają, nosi oficjalną nazwę "Diamond Bali" i rzeczywiście cały wygląda, jak oszlifowany diament. Ta niezwykła szklana budowla, wtopiona w stalową konstrukcję stoi na Sanur Beach, zwrócona czołem w stronę morza, a wejściem w stronę  łąki, a może to jest ogród?
Zresztą sami zobaczcie.

Diamond Bali od frontu
No coś takiego! Wśród starych, typowo azjatyckich budowli, taki raptem obiekt sobie stoi. Robi wrażenie. Ale co to ludzie nie wymyślą, aby biznes się kręcił. Gdy oglądałam w internecie niektóre wstawki z Bali, dokonywane przez różnych turystów, to mało z miast i wsi zdjęć widziałam, nawet mało świątyń i innych atrakcji na wyspie. Najczęściej było tam mnóstwo zdjęć różnego jedzenia na talerzach w restauracjach i w pokojach hotelowych oraz same pokoje hotelowe, ich urządzenie, sposób ścielenia łóżek, ozdabianie łóżek i łazienek różnymi figurkami, owocami, kwiatami. Stąd wiem, że pokoje hotelowe są na Bali po prostu pyszne!

i z drugiej strony
Ale prawdziwe życie w Indonezji jest inne. Jeżeli te przepyszne hotele sprawdziłoby się w internecie, czyją one są własnością, to często okazało by się, że należą do ludzi nie tak dawno będących u władzy, do Suharto, jego rodziny i przyjaciół. Czyli do kliki, jak by się to u nas nazywało. A za jego władzy tak ogromna korupcja tam była, że zwyklych Indonezyjczyków trwale pogrążyła  w skrajnej biedzie. Do tego jeszcze te akty terrorystyczne i szaleństwa przyrody. Bogaci, którzy ich łupili bez litości, są bezpieczni i ich majątki się pomnażają. Niestety, również dzięki turystom korzystającym z ich hoteli, restauracji czy taksówek. Dlatego ja osobiście zawsze będę korzystać ze skromnych hotelików, warungów i bemo. Wtedy jestem pewna, że zarabiają zwykli ludzie, którzy mają niepewną przyszłość w tym kraju, a na pomoc państwa nie mogą liczyć. Targować się muszę, gdy mnie prześwietlają i próbują wysondować na ile mnie stać, ale w końcu trzeba właśnie takim ludziom dać zarobić na życie. Być może teraz z korupcją jest tam trochę lepiej, ale ludzie jeszcze długo z biedy nie wyjdą.

sprzedaż napojów przy promenadzie nadmorskiej
W 1999 roku odbyły się w Indonezji pierwsze demokratyczne wybory. Wtedy właśnie pozbyto się Suharto i wybrano nowego prezydenta Wahida, który przejął państwo w opłakanym stanie. Może do tego czasu znowu się tam coś zmieniło w obsadzie rządu, ale nie śledzę na bieżąco polityki. Turyści, jak już jadą do Indonezji, to głównie na Bali i to właśnie do tych zamkniętych, eleganckich hoteli. Niestety. Takich wolnych strzelców jak ja,  bacpackersów, plącze się po Indonezji mało. Myślę o tym, aby jeszcze raz tam jechać, bo to ogromny kraj i wiele ciekawych i pięknych miejsc nie zdążyłam zobaczyć. Prześlizgnęłam się tylko po małej cząstce tego kraju, a chciałabym więcej doznać i dłużej pobyć między tamtymi ludźmi.

Balijskie maski - można się wystraszyć!
Pomysł wyjazdu do Ameryki Środkowej (Meksyk, Gwatemala, Honduras, Panama), o którym ostatnio myślę intensywnie i zbieram materiały na temat możliwości samotnego przemieszczania się po tamtych, pięknych i historycznych przecież miejscach, zaczyna mnie trochę niepokoić. Marcin wprost mi odradza tą podróż, szczególnie Meksyk (Jukatan), a i Gwatemala nie jest bardziej bezpieczna. Wogóle, jakby wszystko sprzysięgło się przeciw moim planom. Same okropne wiadomości dochodzą z tamtych państw, a film o tym, w jaki sposób giną kobiety w Meksyku, wprost mnie poraził. Nie wiem, czy zrealizuję swój pierwotny plan, czy uznam, że lepiej wykorzystać ten czas na ponowną podróż do Azji, szczególnie do państw, w których jeszcze nie byłam - Laos, Kambodża, Wietnam, a potem mogę sobie wytyczyć szlak sentymentalny. Tajlandia, Singapur, Indonezja, odwiedzić znane miejsca, gdzie się bardzo dobrze czułam, a następnie  uzupełnić braki w zwiedzaniu pominiętych miast i miasteczek. Sama jeszcze nie wiem co zrobić. 

mali Indonezyjczycy wracają ze szkoły
W każdym razie jednego jestem pewna: podróż i pobyt w różnych miejscach na świecie ma być dla mnie przyjemnością, a nie udręką. Mam się cieszyć z odkrywania nieznanego mi dotychczas świata, a nie ciągle się czegoś bać. Mam wrócić i cieszyć się pamiątkami, wspominać  piękne przeżycia, a nie zginąć w brutalny sposób z rąk jakiś oprawców, którzy są już tak zdeterminowani, że życie ludzkie nie ma dla nich żadnego znaczenia. Taaak. Muszę to wszystko jeszcze raz przemyśleć.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz