niedziela, 5 sierpnia 2012

Indonezja


Tak w piątek i sobotę te sprawy na mieście załatwiałam, że nie zdążyłam nawet wejść do sklepu z żywnością, żeby sobie coś do jedzenia kupić na weekend. Nie zdążyłam też na spotkanie z czołgiem na Rondo Wiatraczna jechać, chociaż do godziny 12.oo urzędują tam nawet w sobotę. W sobotę pod wieczór zrobiłam przynajmniej porządek w lodówce i okazało się, że do poniedziałku z głodu nie umrę. Dzisiaj na śniadanie na przykład, udało mi się skompletować takie jedzonko: pomidory z cebulką, ser owczy z zielonymi winogronami i dwa smażone jajka na masełku beztłuszczowym typu light, a do tego bułeczka z oliwkami kupiona w piątek rano, w drodze do pracy. Na obiad ugotowałam na parze takie drożdżowe pampuchy znalezione znienacka w lodówce, którym termin ważności jeszcze nie minął i polałam je sosem z jagodami. Palce lizać! no i bez mięsa i kiełbasy się obeszło. Kolacji nie jadam z natury. Daje mi to nadzieję na postęp w pozbyciu się zbędnych kilogramów, chociaż jak wiemy, nadzieja płonną jest, żeby nie powiedzieć, że matką głupich również.  Czym mniej jem, tym bardziej tyję. Wszystko u mnie na odwrót się dzieje. Po basenie, jak również po wyczerpującej jeździe rowerem przybywa mi z reguły 400, 500 dkg. Mówią, że w basenie nasiąkam wodą i dlatego zwiększam wagę. Na rowerze intensywnie wody się pozbywam, a też zwiększam wagę, no to jak to właściwie jest? No ale postanowiłam za bardzo się nie przejmować tą swoją wagą, w myśl zasady - jak nie możesz sobie z czymś poradzić, to się z tym pogódź.

                                        dojazd do centrum Jakarty

Ale o Indonezji miało być. Zaczęło się od spotkania z sympatycznymi Indonezyjkami na targach turystycznych, które co roku odbywają się w Warszawie w budynku Expo XXI na ul.Bema, a czasami na ul.Marsa. W tym roku, po raz pierwszy będą się one odbywały na Stadionie Narodowym!! Nigdy nie opuszczam takiej okazji i chodzę do pawilonów targowych każdego dnia ich trwania. No więc spotkałam przesympatyczne Indonezyjki i jedna z nich mówiła po polsku, bo u nas studiowała, a na targach sobie dorabiała.Tak sugestywnie zachwalały swój kraj, ze postanowiłam odwiedzić Indonezję, gdy znajdę się już po tamtej stronie kuli ziemskiej. Tak też zrobiłam, ale czuję wielki niedosyt związany z Indonezją. Generalnie poświęciłam jej najmniej czasu, podczas gdy w mniejszych krajach przebywałam dłużej. Spieszyłam się już do domu i nie mogłam tak, jak w pozostałych krajach, zupełnie na luzie, poświęcać na zwiedzanie tyle czasu, ile mi potrzeba, żeby czuć pełną satysfakcję. Mam swój rytm w zwiedzaniu nowych miejsc. W Indonezji ten rytm zatraciłam, ale to tylko powód, aby do Indonezji wrócić jeszcze (jak znowu znajdę się po tamtej stronie globu) i spokojnie przemieszczać się z wyspy na wyspę, smakując samą podróż.

                                   słynna ulica backpackersów - Jalan Jaksa

Ale zacznę od początku. Do Jakarty przyleciałam z Singapuru linią lotniczą Qataru. Miałam farta, bo Remik poznany w Singapurze (Polak mieszkający na stałe w Sidney, wracający właśnie do domu po rocznej podróży dookoła świata) pomógł mi w załatwianiu ostatnich spraw, tj.wybraniu pieniędzy z bankomatu, wymianie części z nich na dolary amerykańskie, bo w takiej walucie trzeba zapłacić za wizę indonezyjską, spakowaniu się i zaniesienia bagaży do Metra, którym dojeżdża się na samo lotnisko. Bardzo się wzruszyłam, że otoczył mnie taką opieką, a na koniec, żegnając się ze mną na stacji Metra, podarował mi małego, pluszowego, australijskiego misia koalę na szczęście. Powiedziałam mu, ze miałam już szczęście, że jego poznałam i bardzo mu podziękowałam. Będąc w Singapurze, zaraz pierwszego dnia poznałam Remika i Federice Marcheze, Włoszkę polskiego pochodzenia i jej chłopaka, Daniele. I tak już się prowadzaliśmy po tym Singapurze we czwórkę. Włosi po kilku dniach pojechali dalej (Federica właśnie skończyła studia fotograficzne i przed podejęciem stałej pracy w mediach, zrobiła sobie przerwę na podróż po świecie, a Daniele z nią, żeby tak atrakcyjnej narzeczonej nie puszczać samej w świat), a my z Remikiem zostaliśmy jeszcze parę dni. Teraz ja odlatywałam do Indonezji, a Remik następnego dnia do Australii. (do dzisiejszego dnia, wszyscy czworo utrzymujemy z sobą kontakt mailowy).

                                 Federica, Remik i ja przed sklepem Prado w Singapurze

No więc sama znalazłam się w Jakarcie i musiałam sobie radzić w tym islamskim świecie. Przy stanowisku Imigration na lotnisku wyrobiłam wizę za 25 $ i byłam dobrej myśli, bo urzędnicy byli dla mnie bardzo mili. Mieli tego dnia dobre humory, więc żartowaliśmy sobie w języku angielskim, czego skutki mogły być różne, birąc pod uwagę, że szczątkowo znam ten język. Wyjaśnili, ile powinnam na początek wybrać ich pieniędzy z bankomatu, bo ceny u nich są w tysiącach rupii! i powiedzieli, jakim autobusem dojadę do centrum miasta. W informacji turystycznej otrzymałam mapki miasta i informator oraz wskazali mi miejsce postoju białych autobusów o nazwie Damri Gambir, które dowiozą mnie w pobliże ulicy Jalan Jaksa. Bardzo mnie to wszystko podniosło na duchu, no bo w porównaniu z Kolombo, to niebo, a ziemia! wszystko można na lotnisku załatwić, paszport, wymianę pieniędzy, można coś zjeść i napić się kawy, otrzymać niezbędne informacje i jeszcze dojechać specjalnym luksusowym autobusem, rozwożącym pasażerów z lotniska do centrum miasta. Kto przeczyta moją książkę "Łza Na Oceanie - Sri Lanka", to będzie wiedział, o czym mówię. Już polubiłam ten kraj!

                                     Hostel Djody na Jalan Jaksa 27

Trochę byłam skołowana tymi tysiącami rupii i nie wiedziałam, czy 65.000 rupii to dużo za nocleg, czy bardzo tanio. Z pewnością nie wzięłabym tego pokoju i chodziłabym dalej po ciemku, po tej turystycznej ulicy, ale pomyślałam sobie, że skoro ceny wywieszone są na tablicy, to znaczy, że nikt tu nie mataczy i nie wymyśla cen pod wygląd klienta, jak w Sri Lance, tylko są one z góry ustalone. Takie rozwiązanie bardziej mi odpowiada i jest bardziej wiarygodne. Po drugie, jest to hostel polecany przez znanego naszego niskobudżetowego podróżnika Remigiusza Mielcarka, który napisał przewodnik o Indonezji. Skoro on tu nocował, to i ja wytrzymam. W końcu doliczyłam się, że 65.000 rupii, to niecałe 20,00 zł polskie, więc bardzo tanio, ale miałam świadomość, że nie należy spodziewać się komfortu w takim miejscu. Zapłaciłam za dwie noce i dobrze zrobiłam, ponieważ następnego dnia postanowiłam znaleźć przyjemniejsze miejsce. Wytrzymuję bardzo surowe warunki życia na wyjeździe, bo głównie chodzi o to, aby gdziekolwiek głowę przyłożyć na nocleg, zaoszczędzić pieniądze i zwiedzać atrakcyjne miejsca, ale pewne minimum przyzwoitości musi być zachowane.

                                       patio w hostelu Djody

Wejście do hostelu od ulicy skromne, ponieważ dopiero na tyłach są właściwe budynki, a raczej baraki hostelu, zabudowane w czworobok. Z tego patio z naturalnym swiatłem w suficie, wchodzi się do pokojów noclegowych. Jak widać na zdjęciu, jest wejście przy wejściu i kawałek szklanej ścianki zasłoniętej mocno już sfatygowaną roletą, żeby nie spać na oczach ludzi. Łazienki wspólne dla wszystkich mieszczą się w korytarzu. Ale co to za łazienki! stałam chwilę w milczeniu, nie wiedząc o co w tym wszystkim chodzi, aż pani sprzątająca patio podeszła do mnie i życzliwie wytłumaczyła w jaki sposób należy brać prysznic.

                                     mój pokój w hostelu Djody

Najgorsze jednak było to, że w pokoju (raczej w celi) nie było ani jednego kontaktu. Nie mogłam włączyć laptopa, ani naładować aparatu fotograficznego, nie mówiąc już o zrobieniu sobie kawy. Pościel była nieświeża, więc spałam na swoim ręczniku, przykryta swoim pareo. Kąsały komary, nie było wentylatora, było ciemno, bo nie było okna, oprócz tej zasłoniętej, szklanej ścianki wychodzącej na wewnętrzny korytarz. No cóż, za 20 złotych nie należy spodziewać się luksusów. Postanowiłam wytrzymać.
Wieczorem poszłam zwiedzić tą słynną, barwną, międzynarodową ulicę Jalan Jaksa i kupić spirale antykomarowe i wodę mineralną do picia. Rzeczywiście na tej turystycznej ulicy można spotkać ludzi z różnych stron świata i usłyszeć rozmowy w najróżniejszych językach. W Singapurze taką ulicą była Bencolen Street. Jalan Jaksa jest jednak bardziej kameralna i krótsza od Bencolen Street. Urok tego miejsca polega na tym, że wszystkie boczne od Jalan Jaksa są również śliczne i kolorowe, zapełnione zielenią, kwiatami i wieloma kafejkami wprost na ulicy. To jest takie magiczne miejsce, dlatego mówi się nie tyle o samej ulicy, co "okolicy Jalan Jaksa", mając na myśli cały kompleks uliczek w rejonie tej właśnie.

                                           jedna z tych uliczek

Sama Jalan Jaksa jest poprzeczną ulicą, łączącą dwie większe, biegnące równolegle do siebie - Kebon Sirih i Wahid Hasyim. Dobre położenie, bo na Jalan Jaksa jest spokojnie, cicho i sielsko, a wystarczy przejść  w prawą lub w lewą stronę i dochodzi się do dużych, gwarnych ulic ze sklepami, restauracjami i metro-busami, które jeżdżą w każdą stronę metropolii z częstotliwością naszego Metra. Osobliwy to środek transportu ze wzgledu na usytuowanie swoich przystanków. Otóż idę sobie ulicą i widzę nagle dużą grupę ludzi stojących wysoko na niczym niezabezpieczonej platformie nad ulicą. Rany! zaraz pospadają na ulicę i pozabijają się! pomyślałam i spłoszonym wzrokiem próbuję zidentyfikować ten obiekt. A oni na Metro-bus czekali sobie spokojnie. Wchodzi się po schodkach na taką platformę, przy ostatnim schodku jest kasa, w której kupuje się bilet, ten bilet wrzuca się do specjalnego otworu przy bramce, która wtedy dopiero pasażera na platformę wpuszcza. Gdy już cała platforma ludzi jest, zamyka się wejście, a ludzie, którzy nie zmieścili się w tym rzucie, czekają na dole, na chodniku na następny kurs.Tym sposobem ludzie na platformie stoją, już pozbawieni biletów, a ci na dole jeszcze bez biletów. Jazdy na gapę nie ma. Cofnąć się też nie można, bo biletu nikt nie odda i bramki w odwrotną stronę nikt specjalnie nie otworzy. Uczy to chyba ludzi podejmowania odpowiedzialnych decyzji. Pani w kasie trzeba wyznać cel podróży, bo cena biletów zróżnicowana w zależności od stacji, do której się jedzie.  Bus-metro ma drzwi otwierane automatycznie i zawieszone tak wysoko po środku autobusu, żeby równo trafić w platformę (może to peron się nazywa?), na której ludzie się znajdują. Wewnątrz wisi u sufitu tablica z rozpisanymi stacjami, jak u nas w metrze, więc ktoś taki, jak ja, kto nie zna bahasa indonesia i słabo angielski i tak trafi, gdzie trzeba.Uważam, że bus-metro to bardzo sprytny wynalazek w tak zatłoczonym mieście, jak Jakarta, w którym nie ma metra z prawdziwego zdarzenia. Szybciej i taniej było im postawić takie platformy i wydzielenie bus-pasa na jezdni, niż przekopywanie tak ogromnego miasta, aby zbudować metro z prawdziwego zdarzenia. Bus-metro jeździ tak często, że nie zdążą się utworzyć bardzo długie kolejki. Jeden pojazd odjedzie i za minutę, półtora, pojawia się następny. W metro-busie siedzi się tak wysoko, jak w londyńskim autonusie, dlatego też 

                                       indonezyjska łazienka

pojeździłam sobie trochę tymi dziwnymi pojazdami, na różnych liniach, żeby zwiedzić miasto i z góry w czasie jazdy popatrzeć  na ten kocioł mieszaniny samochodów, minibusów (bemo), skuterów (ojek), riksz rowerowych (becak), i małych powozików ciągnionych przez małe koniki (codomo). W mieście, które liczy ponad 15 milionów mieszkańców, ludzie przemieszczają się, czym tylko się da. Żeby pojechać metro-busem w odwrotną stronę, nie trzeba schodzić na zatłoczone ulice, tylko przejść przewieszką na drugą stronę ulicy, wprost na tamtą platformę, przed którą znowu kupuje się bilet. Bus-pasy oddzielone są od wewnętrznej strony jezdni oraz od chodników, betonowymi krawężnikami. Żaden więc samochód, ani riksza, nie pokona tak wysokiego krawężnika, aby szybciej sobie pojechać bus-pasem. Przemieszczanie się po mieście takim metro-busem było dla mnie najlepszym rozwiązaniem, żeby w krótkim czasie przemieszczać się po mieście i nie tkwić w korkach.

                                        budynek rządowy

Na szczęście miałam mapki miasta z zaznaczonymi miejscami interesującymi turystów i wszędzie trafiłam bez problemów. Obejrzałam Pałac Prezydenta, który uznałam za bardzo skromną budowlę. Doszłam do niego od strony Jalan Veteran, ale wojsko nie pozwoliło się zbytnio zbliżyć do siedziby Prezydenta, więc poszłam sobie dalej, do  Medan Merdeka, czyli na Plac Wolności. Plac ogromny, bardziej rozległy, niż Plac Czerwony w Moskwie i można nogi uchodzić po kolana, żeby obejść go dookoła. A upał w Jakarcie piekący od samego rana, po noc głęboką. Na środku tego placu stoi marmurowy obelisk, Nasional Monument, zwany Monas, wysoki jest na 137m, a zakończony jakby zniczem olimpijskim.

                                                   Monas

Ten płomień na czubku ma 14 metrów i wykonano go z brązu, a pokryto prawdziwym złotem. Myślę, że u nas to złoto by się nie uchowało, ponieważ Polacy nie po takich wyżkach się wspinają i te 137 metrów gładkiej powierzchni nie stanowiłoby dla nich żadnego problemu. A w Jakarcie stoi sobie bezpiecznie.
National Museum było tego dnia zamknięte, ale za to zwiedziłam Museum Sejarah Jakarta, w którym przedstawiono bogatą historię tego miasta. Interesująca wystawa o Indonezji mieści się w Taman Mini Indonesia Indach, tak zwana "Indonezja w pigułce", super sprawa, każdemu polecam. Mieści się w pięknym parku k/Kampung Rambutan i przedstawia w miniaturze całą Indonezję z jej wieloma wyspami i ich tradycyjną architekturą oraz wyrobami rzemieślniczymi. Grzechem byłoby nie zwiedzić meczetu będąc w kraju w większości muzułmańskim. Nie do wszystkich wpuszczają kobiety nieczyste, czyli jedną winą jest, że jestem kobietą, a drugą winą, że nie wyznaję islamu, ale jak się człowiek postara, to coś obejrzeć może. Ja zwiedziłam stary biały meczet Istiqlal Mosque przy Jalan Veteran, skoro już byłam z tej strony placu. Wygląda imponująco. Zbudowano go w miejscu, gdzie kiedyś mieściła się holenderska twierdza Benteng Noordwijk. Holendrzy nieźle łupili azjatyckie kraje, a w Indonezji zatrzymali się, że tak powiem,  na dłużej. Bowiem zjawili się w Jakarcie w 1596r, a oficjalnie, dopiero w 1949r i to pod naciskiem ONZ, oddali Indonezji niepodległość. Przez 350 lat Holandia bogaciła się kosztem Indonezji, a przecież nie była ona jedynym skolonizowanym krajem przez Holendrów. Przez tych Holendrów Indonezja uległa islamowi, ponieważ Stowarzyszenie Kupców Islamskich przeobraziło się z czasem w krajową konfederację islamskich związków zawodowych (Sarekat Islam), która szybko zwiększała swoją liczebność bo ludność, ciągle tocząca boje z holenderskimi okupantami miała już dość jarzma kolonialnego i przystępowała do islamskich organizacji, które urządzały wiece na terenie całego kraju, głosząc nacjonalistyczne hasła.

                                     drugi hotel-wejście do mojego pokoju

Oczywiście początek walki o wyzwolenie rozpoczęli studenci już w 1908r, bo ktoś musiał intelektualnie zapanować nad chaosem walczących, a potem dołączyli do nich islamscy kupcy. W 1928r nastąpiło tak zwane "przebudzenie narodowe", tworzyły się ruchy robotnicze, chłopskie, Indonezyjczycy o mało nie ulegli komunizmowi, aby tylko wyzwolić się od kolonizatorów i zakończyć walki, w których ciągle ginęli ludzie. Ale islamistów było już tak dużo, że komunizmu przez żadną szparę w granicy nie przepuścili i sami zapanowali nad wyspą Jawą. W 1945r szukali pomocy nawet u Japończyków, ale trafili akurat na moment, gdy Amerykanie zrzucili jedna po drugiej bomby atomowe na Japonię, która wobec tego faktu ogłosiła kapitulację i Indonezyjczycy znowu zostali pozostawieni sami sobie. W 1949r Amerykanie odcięli Holendrów od pomocy w ramach planu Marshalla i dopiero wtedy ONZ nakazała im opuścić Indonezję. W ten oto sposób Stany Zjednoczone dyktowały warunki całemu światu, a pozostałym krajom wydawało się, że sami u siebie są panami.
Trzeciego dnia zamieszkałam w innym hotelu, w którym poznałam Dominikę Grzesiuk, jej mamę Ewę i ciocię. Sam hotel niewiele droższy od poprzedniego, a warunki o niebo lepsze. Pokój wygodny, z gniazdkiem elektrycznym. Czysto. Natychmiast naładowałam laptopa, baterie do aparatu fotograficznego, bo wszystko było już na wyczerpaniu i wykąpałam się we własnej łazience.
Nowo poznane Panie były z Częstochowy. Mama z ciocią kończyły właśnie wizytę w Indonezji, dokąd przyleciały odwiedzić Dominikę. Dominika jest studentką w Częstochowie, wzięła roczny urlop dziekański i przyjechała do Indonezji do pracy z dziećmi, jako wolontariuszka, w ramach projektu Unii Europejskiej. Chciała zdobyć nowe doświadczenie życiowe. Życie często płata figle i Dominika została solidnie doświadczona przez rodzinę muzułmańską, do której ją przydzielono. Ale się hartuje i zamierza wytrwać do końca. Zresztą musi, bo taką podpisała umowę.

                               publiczna budka telefoniczna, tylko drugi aparat ktoś zdjął

Podejmując się tej pracy,jakoś zupełnie nie pomyślała, że może trafić do rodziny muzułmańskiej. Za mało widocznie przeczytała o Indonezji przed wyjazdem. Praca z dziećmi nie zawiodła jej. Dzieci były sympatyczne, uczyły się pilnie i zachowowywały się względem Dominiki zupełnie naturalnie. Problem tkwił w starszych. W muzułmańskich rodzicach i nauczycielach w szkole. Ciągle zwracali jej uwagę, aby się szczelniej ubierała, aby nigdzie nie chodziła sama, a najlepiej, żeby poza szkołę i dom się nie oddalała. Tym bardziej, jeżeli nie nakrywa głowy żadną chustką.Tak przecież nie można żyć. Ona przyjechała tu do pracy, a nie na resocjalizację do więziennego ośrodka. Jest człowiekiem wolnym i po pracy chce chodzić, gdzie sama zechce i zwiedzać ten egzotyczny kraj. Każdy wolontariat ma to w programie. Ale nie u muzułmanów. Gospodyni żądała, aby przed i po pracy Dominika sprzątała jej dom, podczas gdy sama całe dnie oglądała telewizję. Nawet ja zdążyłam już przez te parę dni zauważyć, że Indonezyjczycy większość swojego czasu poświęcają na oglądanie telewizji. Oglądają tasiemcowe seriale, jakieś teleturnieje i tok-szoły - ogłupieć można od takich programów, a oni gapią się w te telewizory w domach, sklepach, restauracjach, u fryzjera, na dworcach kolejowych i autobusowych, ba! nawet w autobusach, w sklepach i przy warungach, czyli ulicznych blaszakach z jedzeniem! dosłownie wszędzie! trzeba w dzwonek klepnąć przy ladzie, żeby oderwać taką osobę od ekranu telewizyjnego, żeby człowieka obsłużyła. Taki fryzjer, to może człowiekowi nawet ucho obciąć, gdy akurat jakaś fascynująca scena będzie się w telewizorze odbywała.No, tragedia po prostu z tym wynalazkiem jest! i nie tylko z tym.

                                    Ja  w wewnętrznym patio hotelu

Jeżeli akurat nie oglądają telewizora, to tylko dlatego, że właśnie przez komórkę rozmawiają. To następna pasja Azjatów, która zabiera im mnóstwo czasu. Praca to tylko konieczny przerywnik między oglądaniem telewizora, a rozmowami komórkowymi. Następną pasją w azjatyckich krajach, w których trochę lepiej się ludziom powodzi, niż w Sri Lance, to jazda skuterami. Japończycy swoją produkcją wypełniają szczelnie całą Azję, dopasowując ceny do możliwości swoich azjatyckich klientów. Zysk odbijają sobie prawdopodobnie na Europejczykach! Tak samo, jak KFC, McDonald i Coca Cola. Indonezyjczycy (Tajowie również) z reguły, jadąc skuterem czy samochodem, cały czas rozmawiają przez komórki. No i następna pasja Indonezyjczyków to toto-lotek! Grają wszyscy i ciągle sprawdzają numery. Przed stoiskami z toto-lotkiem zawsze jest tłok. Istne szaleństwo! a takie stoiska są co parę kroków.

                                    taką kafejkę znalazłam, miło prawda?

Mama i ciocia Dominiki odleciały do Polski, a my jeszcze dwa dni spędziłyśmy razem w Jakarcie i postanowiłyśmy, że tego samego dnia wyjedziemy z miasta, aby razem pojechać na dworzec i kupić bilety. We dwie zawsze raźniej, a to co dzieje się na indonezyjskich dworcach, obie już doświadczyłyśmy, więc wolałyśmy razem zrobić z tego powtórkę. Z Jakarty postanowiłam jechać do Denpasar na Bali autobusem. Zdecydowałam się na autobus odjeżdżający o godz.12.oo w południe. Ani za wcześnie, ani za późno. Dominika swój autobus miała o godz.14.oo,więc mogła zwiedzić trochę okolice dworca, ale żeby gdzieś dalej w miasto iść, to za mało czasu było. Dworców autobusowych jest kilka i naprawdę trzeba sprytu, żeby dopytać o ten właściwy. Poprzedniego dnia wszystko sprawdziłam i wiedziałam już, że nasz był bardzo daleko. Dominika zaproponowała, abyśmy wzięły taksówkę. Sama nigdy bym się na taki transport nie zdecydowała, ale skoro płacimy po połowie, to się nawet opłaca. Na dworcu autobusowym wrzask straszny i mnóstwo ludzi rzuciło się na nas z krzykiem. Pierwszy raz byłam w szoku, ale to doświadczenie miałam już za sobą, więc teraz się za bardzo tymi wrzaskami nie przejęłam. Każdy krzykacz chciał, aby to w jego kasie kupić bilet (w kasie, która mu za taką usługę płaci jakiś procent). Każda kasa, to inna firma przewozowa. Poprosiłam Dominikę, aby powiedziała tym ludziom po angielsku, aby przestali wrzeszczeć, to powiemy gdzie chcemy jechać i wybierzemy autobus. W takim hałasie nic im nie powiem, tylko sama znajdę tą kasę, w której wczoraj umawiałam się z panią na cenę biletu do Denpasar. Zawsze w dzień poprzedzający wyjazd jadę na właściwy dworzec, port lotniczy lub przystań statków, aby sprawdzić trasę, dojazd i ceny biletów oraz ich dostępność. Dominika próbowała dogadać się z rozwrzeszczanymi naganiaczami, a ja tymczasem znalazłam właściwą kasę, pani mnie pamiętała, sprzedała mi bilet za uprzednio wynegocjowaną cenę 330.000 rupii i wyjaśniła, na które miejsce mój autobus się podstawi. Wróciłam do Dominiki. Ona ciągle próbowała się z tymi ludźmi dogadać. Może do godz.14.oo jej się uda. Mnie też natychmiast dopadli i proponowali bilet za 440.000 rupii i najwcześniej na godzinę 16.oo! dobre sobie. W końcu Dominika też korzystnie wynegocjowała sobie cenę za bilet do swojej miejscowości i wycofałyśmy się z pola bitwy, żeby jeszcze trochę pogadać sobie przed podróżą w spokojniejszym miejscu. Dominika miała przed sobą 5 godzin jazdy, a ja całą dobę!

                                 Dominika - spakowane czekamy przed hotelem na taxi

Indonezyjczycy są bardzo kontaktowi i chwili nie dadzą postać w spokoju, tylko zaraz do nas zagadują, pytają, żartują. Ten pan pokazuje, jaka ta Dominika wysoka jest. No jest. W tym kraju ludzie są niscy, więc ciągle dziwią się wzrostowi Europejczyków i Amerykanów.
O godzinie 12.15 opuściłam Jakartę.

cdn










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz