wtorek, 30 października 2012

Wyspa Phuket

Przebycie trasy z Koh Samui na drugą stronę kontynentalnej Tajlandii i dotarcie do wyspy Phuket wymagało kilku przesiadek i zmiany środków transportu, ale organizacja przemieszczania się indywidualnego turysty bez znajomości języka, jest w tym kraju bez zarzutu. Kupuje się bilet łączony na całą trasę, dostaje różne voutchery do ręki, pracownik przylepia w odpowiednim kolorze znaczki na bagaże. Na torebkę klapnął mi zielony znaczek z napisem Phuket i nie było już żadnych problemów z podróżą i przesiadaniem się. Na różnych etapach podróżowania, sprawnie człowieka przejmują odpowiedni ludzie, jak przesyłkę Western Union. Jedni zabierają wybrany przez siebie, odpowiedni voucher na posiłek, inni na odpowiedni środek transportu, moim zadaniem jest tylko trzymać w ręku cały ten plik biletów i voucherów oraz torebkę, znaczkiem do przodu, żeby z daleka było widać, że mam być dostarczona do Phuket.

Płyniemy!
Za całą tą morsko-lądową podróż zapłaciłam 620 bth. W autokarze rozdali nam kocyki, bo było chłodno i o 21.oo dotarliśmy do celu. U celu, na Bus Station podobnie, jak było to w porcie Phangan, czekali już chętni do podwiezienia, wynajęcia bungalowu lub pokoju w hotelu oraz doradcy wskazujący, gdzie najlepiej na noc się zatrzymać, czyli tak zwani naganiacze na prowizji. Mimo, że było już ciemno, oferentów było nie mniej, niż przybywających turystów. Był początek lipca i od razu było widać, że to low sezon, w czasie którego mieszkańcy wyspy też muszą z czegoś żyć. Mimo wszystko byłam trudnym klientem.

czekają na nas z propozycjami
Raz, że z natury rzeczy jestem podróżniczką niskobudżetową, dwa, bo miałam świadomość, że jest po sezonie i ceny w tym okresie powinny być niższe, niż w high sezon. Miejscowi z kolei, ze swojej natury lubią eksperymentować, a nóż coś z tego wyjdzie i niezorientowany obcokrajowiec sypnie groszem? Na początek sypnęli propozycjami od 500 bath. Powiedziałam, że nie zapłacę więcej, niż 250-200 bath, więc niech ze mną czasu nie tracą, bo ja widocznie innego hotelu potrzebuję. Podeszłam do informacji turystycznej po drugiej stronie ulicy, bo dostrzegłam, że była jeszcze czynna i mówię aby mi panie doradziły jakiś tani hotel, guesthouse lub hostel, a z pięć oferentów ciągnęło przez ulicę za mną, przekonując, że taniej na Phuket nic nie dostanę, niż oni mi oferują. W informacji pokazali mi wizytówki różnych hoteli od 500 do 700 bath za dobę. Zeźliłam się nie na żarty i złość moja skupiła się już całkowicie na informatorkach.

ulica w Phuket Town
Rozumiem, że każdy hotelarz chce zarobić, a że jest po sezonie, próbuje z turysty zedrzeć podwójnie, żeby wyjść na swoje, ale żeby informacja turystyczna stworzona do pomocy turystom, wciskała im taki kit? dziwiłam się. Cała ich praca polega na przekazaniu turyście wizytówek hoteli? Pytam pań: You working in IT for turist or for buisness people? w końcu pani pisze mi na kartce "hotel On On" ok, thanks i proszę jeszcze o map city. Taksówkarze natychmiast zaofiarowali się mnie zawieźć do On On.  Za 300 bath! ja proszę panią informatorkę, aby zaznaczyła mi długopisem na mapie, gdzie teraz jesteśmy i gdzie jest On On, ponieważ w tym tłoku nie mogę w spokoju sama mapy przestudiować. Okazuje się, że On On stoi dwie przecznice dalej. Za 300 bath chciałeś mnie za skrzyżowanie przewieźć? śmieję się w nos taksówkarzowi, następny szybko wykorzystuje sytuację i godzi się zawieźć mnie tam za 50 bath. Jadę, bo chociaż przecznice na takiej małej wyspie o rzut kamieniem są, to jednak jest już noc, a ja mam ciężkie bagaże i nie znam nowego terenu.

Mój (drugi) hotel na tle Metropolu
W "On On" rozpacz mnie ogarnęła, taki syf tam mieli, a właściciel podał mi kartonik z  cenami od 180 do 700 bath. Show me room 180 bth, mówię. Pan bierze klucze i prowadzi mnie do takiej małej nory, że nawet pies dostałby tam klaustrofobii. Prysznic i wc wspólne w korytarzu. Drzwi się nie domykają, śmierdzi stęchlizną jak tyfus, kafelki brudne, część poodpadała. Coś takiego wogóle się wynajmuje turystom? prowadź mnie do room za 200 bth, mówię. Nic nie lepiej, pokój tylko i dwa kroki większy. Pokaż mi pokoje za 250 bth, kontynuuję, Pan zmienia klucze i idziemy na górę. Pokój wystarczająco duży, ale smród stęchlizny jest wszędzie i nie ma okna, żeby wywietrzyć. Nie ma też kontaktu, aby włączyć laptop i naładować aparat fotograficzny. Nawet nie pokażę zdjęcia tej nory, bo wstyd po prostu.

Yamaha oczywiście, bo to pierwsza potrzeba wyspiarzy
Dalej już nie testuję pokoi "On On" tylko płacę za jedną noc i zostaję. Gdy brałam prysznic, nie miałam na czym położyć ręcznika. Żadnego wieszaka tam nie było, natomiast klamka była syfiasta, umywalka syfiasta, klapa kibla syfiasta, poręcz fotela syfiasta. W końcu położyłam ręcznik na swoich butach, w których dzień w dzień przez ostatnie pół roku chodziłam po azjatyckiej ziemi, ale to one właśnie okazały się być najczyściejsze w tym pokoju. Spałam na swoim ręczniku, przykryta swoim polarem. Rano czym prędzej opuściłam "On On". Nie dawałam za wygraną. Muszą być tutaj jakieś tanie i czyste hotele. Szłam ulicami z zadartą głową i oceniałam po wyglądzie budynku, okien, szyldu, co może być tanie i czyste, a co jest lux, zbyt drogie dla mnie lub co jest norą -  dla mnie nie do zaakceptowania. Zobaczyłam tablicę z napisem "hostel cheap, cleaning" ze strzałką wskazującą w boczną uliczkę "200 m". No właśnie czegoś takiego szukam! Cheap i clining!

pokój w hostelu
Nie mam przecież wielkich wymagań, poza tym aby było cheap and cleaning. Bez trudu trafiłam, chociaż na neonówce nad wejściem nie było już napisane hostel, tylko guesthouse, ale poza tym wszystko się zgadzało. Były tam pokoje pojedyńcze, dwójki, jak również typowo hostelowe, wieloosobowe pokoje z  piętrowymi łóżkami. Wzięłam łóżko w pokoju czteroosobowym, bo była to najtańsza opcja, a i tak cały pokój miałam do dyspozycji, bo turystów mało w low sezon. Przy pokoju znajdowały się dwie łazienki - sterylnie czyste. Wogóle wszystko tam lśniło czystością, a w powietrzu roznosiły się przyjemne kwiatowe zapachy.

tani i wygodny środek transportu
Może to trzeba przez takie syfiaste nory przejść, jak w "On On", żeby tak bardzo zachwycić czystością? Był to "Sunweest Geusthause" przy ulicy Phang Nga Soi 2 nr.17 (polecam!), czyli hostel pod nazwą "Zachód słońca". I kto powiedział, że na Phuket nie można znaleźć tanich i czystych noclegów? Płaciłam 180 bath za noc. Pokoje zamykane na przyłożenie karty do drzwi, obok recepcji kawiarenka internetowa z dostępem do internetu za free dla klientów hostelu. Natychmiast zagospodarowałam wszystkie kontakty przy łóżkach w pokoju, aby załadować komórkę, laptop i aparat fotograficzny, po czym zrobiłam pranie. Na balkonie rozwiesiłam sznurek, żeby je szybko wysuszyć, zanim ktoś się wprowadzi do mojego pokoju.

plażowicze zorganizowani, pod sznurek leżą na swoich leżaczkach
Łóżko wzięłam od razu na tydzień. Przy każdym łóżku bł zamontowany mały wentylatorek, nocna lampka, kontakt i szafka przystosowana do zamknięcia na własną kłódeczkę. Panisko byłam w takim hostelu!  Wykąpałam się w komfortowej łazience, w szafce schowałam laptop i dokumenty i poszłam do miasta. Gdy zeszłam do recepcji, młode dziewczyny tam pracujące wzięły do ręki kartkę z bloku rysunkowego i pokazały mi, bo na niej napisały "Witamy Sofia w Sunweest on Phuket" no tak mnie tym zaskoczyły, że stanęłam jak wryta, a one mówią, że uczą się po trochu każdego języka, jakim mówią ich klienci, a ja jestem pierwszą Polką tutaj, to chciały mnie powitać w moim języku. Czy to nie miłe? Chociaż narazie poznały tylko jedno słowo "witamy", to jednak jakiś pierwszy krok wykonały. Potem dowiedziałam się od dziewczyn, że to nowy hostel, ale przez cały czas właściciele będą chcieli utrzymać go na takim poziomie i w takich cenach, żeby jak najwięcej turystów chciało się u nich właśnie zatrzymywać. A one bardzo się cieszą, że mogą tutaj pracować, chociaż nie znają jeszcze języków. Dlatego tak się starają.

na kolacje najczęściej chodziłam na targ nocny!
Zdradziły mi, że po pracy chodzą do szkoły językowej i uczą się angielskiego. Mają nadzieję, że dzięki częstym kontaktom z turystami podczas pracy w hostelu, przyswoją sobie ten uniwersalny język szybciej. Zauważyłam potem, że w wolnych chwilach uczą się języka też w pracy. Bardzo były zdeterminowane. Któregoś dnia obserwowałam, jak obsługiwały rodowitego Anglika. Zawsze każdego obsługiwały wspólnie, we dwie. Wpatrywały sie w jego usta z takim napięciem, że prawie nie oddychały. Ze mną rozmawiały swobodnie, bo w angielskim radziłyśmy sobie podobnie. Wesołe i ambitne dziewczyny.

tablice na wypadek tsunami
W różnych miejscach na Phuket rozwieszone były tablice wskazujące kierunek i odległość, gdzie należy biec w razie tsunami. Wszyscy tam dobrze pamiętają tsunami z 2004r. Władze zrobiły sporo, aby zabezpieczyć mieszkańców i turystów na wypadek powtórki. Oprócz tablic informacyjnych i ostrzegawczych, stosowane są syreny ostrzegające, a policja, lekarze, transport i sprzęt medyczny są w ciągłym pogotowiu i co pewien czas organizowane są dla wszystkich ćwiczenia. Żeby sprawdzić jak działają służby i jak dostosowują się do tego ludzie. Bardzo mi się na Phuket podobało. Był low sezon, więc osławionego tłoku nie było. Poza tym na wyspie zawsze można znaleźć bezludne plaże, jeśli się bardzo chce. Ja wolałam być z ludźmi.

na plaży
Pogoda była wspaniała, woda w morzu czysta, Seven-Eleven niemal za każdym rogiem ulicy, niebieskie autobusy ze stałą ceną, więc nie trzeba się targować (do Patong Beach 25 bht). Lecz poza moim hostelem i autobusami wszystko inne na Phuket było droższe, niż na Koh Samui. Na przykład: rice and chicken z kiełkami i dwoma plasterkami ogórka, na Koh Samui kosztował 30 bht, na Phuket - 50 bht, pokrojony ananas, tam 25 bht, tutaj 30 bht, shake, tam 25 bht, tutaj kosztowało 50 bht. Tylko w Seven-Eleven ceny były takie same, więc głównie tam jadłam śniadania i zaopatrywałam się w inne produkty. Duża kawa z expresu z mleczkiem w Seven-Eleven kosztowała 12 bht, puszka piwa ze słonikami w logo- 25 bht, a Synghia 30 bht, hot-dog, który sami sobie przyrządzaliśmy z kurczakiem, sałatą, cebulą, świeżym ogórkiem, pomidorem i ketchupem, 25 bht, woda mineralna od 9 do 15 bht, bo były różne.Można tam również kupić szampon, kremy, bateryjki, notes, długopis, chusteczki higieniczne itp. To naprawdę uniwersalny sklep. W sklepach sieciowych "Family Market" czy "Lotus" ceny były takie same, jak w ich odpowiednikach na Koh Samui. Mimo wszystko szybciej wypływały mi pieniądze z portfela na Phuket, niż na Koh Samui, ale tak to już jest z osławionymi kurortami.

w Centrum Handlowym
Phuket otoczone szmaragdowym morzem z rafami koralowymi, już dawno zostało odkryte przez turystów, jako idealne miejsce do uprawiania wszelkiego rodzaju sportów wodnych. Co parę kroków można tam znaleźć szkoły i szkółki nurkowania, nawet działa tam jedna polska. Piekno plaż i czystość wody  Morza Andamańskiego przyciągało z czasem coraz więcej ludzi z różnych stron świata. Jednak na przestrzeni lat Phuket tak bardzo przystosowało wszystko pod potrzeby turystów, że część z nich zaczęła szukać spokojniejszego miejsca do wypoczynku i wówczas odkryto Koh Samui.

na plaży
Teraz uważa się, że Phuket jest przereklamowane, ale to nieprawda ponieważ nadal na Phuket znajduje się wiele cudownych plaż z czystą turkusową wodą, z której wyłaniają się zadziwiające w swym pięknie formacje skalne. Phuket ma też swój Ogród Motyli, Muzeum Muszli, Muzeum Regionalne i wyjątkowe pod względem architektonicznym Aquarium. Pierwotną naturalność Phuket utraciło, gdy zabudowano je gęsto hotelami, a na ulice wypuszczono tabuny skuterów. Japończycy chyba za darmo rozdawali Tajom te skutery, bo jeżdżą nimi wszyscy: dzieci, młodzież, starsi i zupełni już staruszkowie. Prawdopodobnie każdy mieszkaniec ma na Phuket swój japoński skuter, tak jak każdy posiada telefon komórkowy, przez który najczęściej rozmawia podczas jazdy skuterem. Na Phuket pieszo chodzą już tylko turyści i to nie wszyscy. Sporo jeździ wynajętymi skuterami lub terenowymi samochodami. Japońskimi oczywiście.

To nie salon sprzedaży skuterów, tylko ulica
Wyspa Phuket ma powierzchnię mniej więcej równą Singapurowi. Piękne piaszczyste plaże to nie jedyny atut wyspy. Są tam również piękne tereny leśne, góry, wodospady, skały i jaskinie. Tsunami, które nawiedziło wyspę w święta Bożego Narodzenia w 2004r znacznie zniszczyło infrastrukturę turystyczną, ale szybko ją odbudowano, ponieważ wyspiarze żyją tu głównie z turystyki. Kiedyś wyspiarze utrzymywali się z wydobywania cyny, następnie z plantacji kauczukowych i rybołóstwa. Dopiero w latach siedemdziesiątych XX w zaczęli tam przyjeżdżać pierwsi turyści plecakowcy i to oni pierwsi zachwycili się wyspą Phuket, a potem to już poszło. Wszystko przystosowano dla potrzeb turystyki masowej i sielskich wiosek już nie ma.

zrobiłam fotkę taką trochę folderową
Jak wszędzie, tak i na Phuket postanowiłam zwiedzić lotnisko bo przecież przyjechałam tu drogą wodną i autobusem przez most łączący wyspę z lądem, więc lotniska nie widziałam. Podobno obsługuje ono trzy miliony pasażerów w ciągu roku! Lotnisko Phuket znajduje się niemal na krańcu wyspy, na północy. Nie wiem, czy to lotnisko na Koh Samui zwiększyło moje oczekiwania estetyczne, ale lotnisko Phuket nie zrobiło na mnie specjalnego wrażenia. Nie posiada nic, co by je wyróżniało z pośród innych lotnisk. Ale oczywiście dokładnie je sobie obejrzałam. Dla zasady.

Ja w hali lotniska Phuket
Najwięcej kłopotu miałam z odnalezieniem Ferry Pier,czyli portu, z którego odpływają statki na inne wyspy, w tym na wyspę Phi Phi. Nikt nie potrafił prawidłowo pokazać mi drogi. Według mapy trafiłam, ale ten port już nie istnieje. Budynki przerobiono na restauracje i puby, parę wraków statków i kutrów zostawiono przy brzegu dla ozdoby miejsca, a może jako nostalgiczną pamiątkę po tym, co było, ale portu już nie ma. Prawie już zrezygnowałam z odnalazienie tego portu, ale któregoś dnia trafiłam na Informację Turystyczną, więc pomyślałam, że warto tą sprawę wyjaśnić. Nie twierdzę, że nikt nie wiedział, gdzie jest ten port. Wiedzieli taksówkarze i bardzo chcieli mnie tam zawieźć za 500 bht, ale ja chciałam sama tam dotrzeć.

furgonetka i w tle Seven-Eleven
Uważałam, że to niemożliwe, aby żaden autobus lub furgonetka tam nie jeździły. Na początku panie z Turist Informacion kierowały mnie tam, gdzie już byłam i to ja je poinformowałam, że port jest już zlikwidowany. Potem do IT przyszedł pan, który wiedział więcej, ale nie mógł mi na mapie pokazać, bo w miejscu gdzie teoretycznie powinien on się znajdować, na każdej z map były reklamy. Widoczny był tylko port już nieistniejący. Nikt nie wiedział, czy jakiś publiczny środek transportu tam jeździ. Następnego dnia przechodziłam przypadkiem obok posterunku policji i pomyślałam, że kto, jak kto, ale policja każdy zakamarek wyspy powinna znać. I znała. Dokładnie mi wytłumaczyli i dali nawet swoją mapkę, na której ten nowy port był zaznaczony. Poszłam tam i trafiłam bezbłędnie, chociaż na ulicach i potem na szosie nie było żadnych tablic informacyjnych kierujących do tego nowego Ferry Pier. 

pętla autobusowa
Ostatecznie zrezygnowałam z wycieczki na wyspę Phi Phi. Generalnie Phi Phi przyciąga turystów dobrymi warunkami do nurkowania. Mają też długą, piękną plażę, ale na Phuket też mam piekne, długie plaże, a  nurkowania nie uprawiam. Gdyby transport był szybki, łatwy i tani, to bym na dwa-trzy dni się tam wybrała. Ale tak nie było. Lepiej jest tam płynąć z Krabi, niż z Phuket. Phi-Phi to grupa sześciu wysp, z których najchętniej odwiedzane są, Ko Phi Phi, Don Phi Phi i Le Phi Phi. Wyspy te bardzo ucierpiały w czasie tsunami, ale nie były w stanie tak szybko się odbudować, jak duże Phuket, chociaż pojechało tam wiele wolontariuszy z różnych krajów, którzy naprawdę ciężko pracowali przy uprzątaniu i odbudowie wysepek.

praca na łodzi rybackiej
Prasa podawała swego czasu, że tsunami w 70% zniszczyło infrastrukturę na Phi Phi. Zniszczenia były tak ogromne, że zarządzono ewakuację wyspy i została ona zamknięta dla turystów. Rząd stwierdził, że to co zostało, trzeba chronić przed dewastacją i środowisko wysepek należy objąć ochroną.  Po roku odwołano to zarządzenie, ponieważ mieszkańcy, którzy przeżyli katastrofę na Phi Phi oraz ci, co wrócili z ewakuacji, zaprotestowali przeciko zarządzeniom władz z Bangkoku, bo od turystów zależy ich egzystencja.

turyści stanowią o bycie wyspiarzy
Turyści, szczególnie backpackersi, w odzewie na apel obywatela holenderskiego, który kiedyś mieszkał na Phi Phi, Emila Koka, zaoferowali swoją bezinteresowną pomoc  przy porządkowaniu wyspy. Kok wrócił na wyspę, utworzył organizację "Pomoc International Phi Phi" i zwerbował ludzi, zarówno miejscowych, jak i backpackersów do pracy na rzecz wyspy. Wykonali kawał dobrej roboty, ale budowa nowych domów i hoteli nie leżała już w zasięgu ich możliwości. Potrzebni byli inwestorzy, a tych było niewiele z uwagi na nieprzewidywalne szaleństwa przyrody. Można bowiem na Phi Phi dużo w branży turystycznej zarobić, ale też w jednej chwili można wszystko stracić. Wyspiarze podnoszą się z upadku i czekają na turystów.

jedzonko idzie
W powrotnej drodze z lotniska postanowiłam zboczyć 2 km i obejrzeć Wat. Ustaliłam na mapie położenie i szłam brzegiem drogi. Co chwilę ktoś się zatrzymywał z pytaniem, czy mnie gdzieś zawieźć. Dziękowałam i tłumaczyłam, że pieszo chcę się przejść, bo niedaleko idę. Tajom trudno zrozumieć, że ktoś z własnej, nieprzymuszonej woli chce iść pieszo, skoro może pojechać tam autobusem, samochodem lub skuterem. Zatrzymują się więc i pytają, krzyczą do mnie z drugiej strony drogi lub znienacka podjeżdżają z tyłu i proponują, że mnie zawiozą bo przecież pieszo nigdzie tu nie dojdę.

w drodze
Nawet pani na skuterze z dzieckiem pod nogami zatrzymała się pytając, gdzie ja tak idę, może siądę z tyłu i ona mnie podwiezie? Ludzie! po to nas wyposażono w nogi, żebyśmy chodzili nimi po ziemi! denerwowałam się w duchu, bo ciagle ktoś wstrzymywał moją wędrówkę, ale głośno serdecznie im dziękowałam za troskę i przekonywałam, że to tylko dwa kilometry i ja naprawdę lubię pieszo spacerować. I,m like wolking! zapewniałam. Boże! traktują mnie, jakbym co najmniej sama, bez zapasu wody na pustynię wyruszyła!

wejście na dziedziniec Wat
Często można zobaczyć panie w klubach fitnes, gdy po chodniczku ruchomym chodzą, jak koń w kieracie. No to ja właśnie tak chodzę, tyle że nie bezcelowo po chodniczku w sali klubu, ale na świeżym powietrzu, zwiedzając przy okazji okolicę. No więc szłam dalej, szukając Watu. Pytam spotkanego pana, czy dalej prosto iść, czy skręcić w tą uliczkę na prawo, żeby do Buddist Wat dojść?, a on mówi, że zamówi mi taxi i wyjmuje z kieszeni komórkę! no taxi, I,m wolking for Wat! mówię. Pan wydawał się zaskoczony, ale w końcu  popatrzył w moją mapę, lecz nijak nie mógł sobie z nią poradzić. To musi być gdzieś tu blisko, podpowiadam, bo wszystkie punkty według mapy mi się zgadzają, tylko teraz nie wiem, czy iść dalej, czy skręcić w tą uliczkę.

Buddist Temple
No, mówi pan w zamyśleniu, no Wat, tutaj nie ma Wat.  W tym momencie dostrzegam żólty mur prześwitujący za drzewami. A ten yellow wool? pytam pana. What is this? Aaaa! rozpromienia się pan, to Budda Temple! no, a o co ja pytam? trzymajcie mnie ludzie, bo nie zdzierżę! Od tego momentu postanowiłam sobie, że nikogo, ale to naprawdę nikogo, żadnego Taja, ani Tajki o drogę już nie zapytam, żebym nie wiem jak miała błądzić po okolicy. Prędzej zrezygnuję z obejrzenia atrakcji, niż zapytam o drogę tutejszego człowieka. Wat stał poniżej ulicy, w bardzo zadbanym parku pełnym zieleni, stawków i figurek.
świątynia buddyjska, daleka od skromności
Główny Buddysta w tej świątyni przyjął mnie bardzo miło i sam zaproponował, żeby zrobić mu zdjęcia. Byłam zdziwiona, bo buddyści raczej nie lubią być fotografowani, ale ten bardzo chciał, więc kilka fotek mu zrobiłam, które z wielkim zadowoleniem oglądał potem na monitorze aparatu. Muszę koniecznie przed następną podróżą kupić taki aparat z drukarką, żebym na poczekaniu mogła wydrukować zdjęcie i podarować ludziom, którzy bardzo taką pamiątkę chcieliby mieć, głównie dzieciom. Narazie nie wiem, czy wogóle są w sprzedaży takie aparaty, bo w sklepach nie widziałam. Koniecznie muszę za tym pochodzić.

jeszcze na pożegnanie fotka
Wracając jeszcze na chwilę do orientacji w terenie Tajów, pamiętam, jak pewnego dnia w Phuket Town zapytałam w którą stronę kierować się do Phuket Bay. Where is way for Phuket Bay, on wright or on left? a facet kręcił się, patrzył w różne możliwe kierunki i nie wiedział. Jedna najważniejsza, najbardziej znana plaża w mieście Phuket! w razie gdybym źle wymawiała nazwę, pokazałam mu mapę z ulicą na której staliśmy i błękitnym morzem obok, z napisem Phuket Bay i palcem pokazałam o co mi chodzi. No to jak tu dojść? wright or left? a facet nie wiedział! Niesamowita historia z tym całkowitym brakiem orienracji Tajów

Wesoły Bar
w terenie, na którym mieszkają. Podejrzewam, że ludzie nie potrafią kojarzyć tego co widzą wokół, z tym co widzą na mapie. Innego wytłumaczenia nie mam. Są przecież uprzejmi i chętni do pomocy, ale po prostu nie kojarzą mapy, no i nie mówią po angielsku. Nie chcą uczyć się języków obcych. Ale po Tajsku ja ich przecież o nic nie zapytam i muszą mi to wybaczyć. No więc nie będę już o drogę pytała, postanowiłam. Do Phuket Bay trafiłam i byłam tam później jeszcze kilka razy. Bardzo wesołe miejsce. Tajowie przybywają tam z całymi rodzinami, rozwieszają hamaki, rozkładają koce i odpoczywają, a w przerwach jedzą. Lub odwrotnie - w przerwach od jedzenia odpoczywają. Uwielbiają jeść i uwielbiają leżeć w hamaczkach!

drzemka w hamaczku
Jedzą o każdej porze dnia i nocy. Szczególnie w nocy, gdy jest już nieco chłodniej. Jedzą na świeżym powietrzu i stąd może ten apetyt? ale to, co jedzą nie powoduje tycia. Tajowie w większości są szczupli. Nie lubią jeść w samotności, dlatego tak powszechne jest jedzenie przy ulicznych straganach i knajpkach. Z tego wynika, że w domach nie jedzą. Nawet gdy nie siadają obok straganu, tylko biorą posiłek w pojemniku "on a way", nie niosą tego do domu, tylko rozkładają się gdzieś obok, na murku lub na ławce w parku i jedzą. Życie toczy się na ulicy. Poza jedzeniem Tajowie nie mogą się również obejść bez telefonu komórkowego,telewizora i skutera.

wszędzie pachnie jedzeniem
Wybrałam się samodzielnie do Akwarium i nie żałowałam. Tym razem mapa prawidłowo mnie doprowadziła do celu. Akwarium w nowoczesnym i nieznanym mi dotychczas stylu. Chodziło sie takimi korytarzami między szklanym ogromnymi akwariami pełnymi różnych okazów i egzotycznych gatunków.

dotarłam do Aquarium
Naprawdę warto tam pójść i obejrzeć wszystko dokadnie. Nie wiem czy w Europie można coś takiego zobaczyć. Niektóre gatunki ryb zaskakują swoim wyglądem. Tunel prowadzący przez środek akwarium powoduje, że niemal ocierają się o nas krwiożercze rekiny i inne groźne gatunki rzadkich gatunków stworzeń morskich. W akwariach stworzono im niemal naturalne warunki bytowania.

przejście przez środek basenu
Dobrze się złożyło, że nie było akurat żadnej większej grupy autokarowej z Japonii lub z Chin. Z doświadczenia wiem, że są to zwykle bardzo gwarne grupy wycieczkowiczów i trudno byłoby przyjrzeć się dokładnie i w spokoju, zadziwiającym okazom w Aquarium. 

niespodziewany atak na szybę
Niektórych okazów można się było wystraszyć, gdy niespodziewanie podpłynęły do szyby, ale niektóre gatynki były bardzo egzotyczne i kolorowe i wyglądały na niegroźne stworzenia.

cóz to za stworzenia morskie?
Sam obiekt Aquarium i jego otoczenie budziło niemniejsze zaciekawienie, niż okazy fauny tam zgromadzone. Pięknie zadbany teren, chyba położony jest na terenie Parku Narodowego, ale nie jestem pewna. Nie słyszałam o bardziej atrakcyjnym Aquarium, niż to na Phuket. No, może to w Dubaju w Emiratach Arabskich. Oni wszystko tam mają największe i najbardziej egzotyczne z możliwych.

zabawna pamiątka
Na zakończenie można się powygłupiać i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie w brzuchu krokodyla. Aquarium również sprawuje opiekę nad żółwiami morskimi, które na chronionej części wybrzeża morskiego na Phuket, mają swoje stałe miejsca lęgowe. W sztucznych zbiornikach, tuż przy brzegu morza, przebywają zółwie na rehabilitacji, leczone po jakimś wypadku lub coś podobnego, znajdujące się pod stałą opieką i obserwacją lekarzy specjalistów. Zdrowe wracają do morza.

pacjent żółw, wraca do zbiornika
Żólwie na takim chronionym obszarze nie stresują się, że ludzie zabiorą im złożone jaja i sprzedadzą na targu lub zjedzą na obiad. Spokojnie, z właściwą sobie ślamazarnością wychodzą z morza i składają jaja w nagrzanym piasku plaży. Małe bezbłędnie kierują się ku morzu, a przyrodnicy i opiekunowie mają pewność, że nic żółwikom nie zagraża od strony zewnętrznego świata i żółwiki bezpiecznie mogą rosnąć, zwiększając zagrożoną populację na Ziemi.

plaża w okolicy Aquarium
Otoczenie Aquarium jest zagospodarowane odpowiednio do roli, jaką spełnia. Całość zajmuje 8 ha i mieści się na terenie Phuket Marine Biological Center, gdzie prowadzone są badania, kształceni są specjaliści, a studenci odbywają praktyki. Prowadzona jest tam również edukacja dzieci i młodzieży w zakresie wiedzy o morzu i życiu, jakie w nim się toczy od wieków.

w zatoce
więcej o Phuket Island w następnym poście.

sobota, 27 października 2012

Koh Phangan

W dzień wyjazdu z Koh Samui do Koh Phangan uświadomiłam sobie, że znowu wybrałam się w podróż w niedzielę. To jest bardzo nieroztropne i systematycznie ponoszę konsekwencje takich decyzji. Hotele są w weekendy przepełnione, bo również Tajowie z rodzinami wyjeżdżają nad morze w dni wolne od pracy, a jak jest ruch, to hotelarze więcej żądają za nocleg. Niestety, mimo że próbuję pilnować dni tygodnia, nie udaje mi się to zupełnie. Zawsze, ale to zawsze dzień wyjazdu niespodziewanie przypada mi w niedzielę! 

takim busem przyjechałam do portu
No więc zajechałam do portu w brzydkim mieście Nathon przed godziną 10.oo rano i dowiedziałam się, że owszem, dobrze mam wynotowane, że statek odpływa o 10.oo, ale nie w niedzielę, tylko w dni powszednie. Mało tego, w niedzielę nie odpływa nawet z tego portu, tylko z drugiego. Jakiego drugiego? tu są dwa porty? tego już było dla mnie za wiele. Tysiąc razy przyjeżdżałam do brzydkiego miasta Nathon i nie zauważyłam, że są tu dwa porty!? Pani kasjerka sprzedała mi bilet, ale widząc moją dezorientację i moje bagaże, powiedziała żebym chwilę zaczekała, to jej syn zawiezie mnie tam skuterem. ??? Tajowie, to naprawdę nad wyraz uprzejmi ludzie. Po chwili młody chłopak uruchomił skuter, zarzuciłam plecak na plecy,

każdy czeka na swój sposób
w jedną rękę wzięłam torbę z laptopem, w drugą to, co nie zmieściło się w plecaku i już nie miałam czym się trzymać. Na szczęście okazało się, że to niedaleko i nie był to drugi port, tylko ten sam, ale z innej strony cumowała łajba. Widocznie pani kasjerka chciała zaoszczędzić sobie tłumaczenia, a mi dźwigania bagaży, co było bardzo uprzejme z jej strony. Tutaj z kolei przejęła mnie inna pani, skasowała bilet, na bagaże przylepiła żółte znaczki i powiedziała, że mogę przy jej biurku zostawić torby, ona będzie miała na nie oko, a sama mogę  iść sobie gdzieś, bo statek będzie dopiero za godzinę. W niedzielę bowiem rzdziej pływają. No i jak tu się złościć? nawet sobie odpuściłam własną głupotę, że dni tygodnia nie potrafię upilnować, natomiast ludzie  zaskoczyli mnie swoją bezinteresowną pomocą, może w drobiazgach, ale jednak ich naturalny spokój i odruchowa pomoc spowodowały, że humor mi się poprawił i czekanie na statek nie było już takim utrapieniem.Tym bardziej, że ciągle się coś wokół działo. 

na placu przed portem ćwiczenia mieli
Nie poszłam nigdzie, bo mi się nie chciało oddalać na godzinę, z której właściwie zostało już 45 minut, tylko usiadłam na ławce przy końcu mariny, gdzie chłodził mnie lekki zefirek od morza i przyglądałam się z daleka poczynaniom mojej uprzejmej pani. Cały czas gadała przez komórkę, siedziała tyłem do biurka z nogami zwisającymi za poręczą fotela, potem gadała z panią przy sąsiednim stoisku, sprzedającą napoje i owoce, po czym zniknęła na dobre, zostawiając wszystko na pastwę losu - moje bagaże, bagaże innych pasażerów, którzy usłuchali jej rady i rzeczywiście sobie gdzieś poszli, zostawiła swoje dokumenty na biurku, bilety, pieniądze, komórkę, kalkulator, no dosłownie wszystko to zostawiła i sama również sobie gdzieś poszła.

Tym popłyniemy
Przeniosłam się na ławkę stojącą bliżej jej biurka i to ja ostatecznie miałam oko na swoje bagaże, cudze bagaże i całe biuro przemiłej pani. No, naprawdę rozbawiła mnie ta kobieta. Jaka ufność i pozytywne nastawienie do świata! Podziwiam Tajów za ich pogodę ducha i wiarę w drugiego człowieka.

płynę
Często bowiem widziałam tam takie obrazki, jak pracownik czy właściciel restauracji, informacji turystycznej, sklepu na świeżym powietrzu, czy czegoś podobnego, zostawiał nagle wszystko, wsiadał na skuter i jechał gdzieś, po czym wracał i  jakby nigdy nic, kontynuował pracę. Często tak się zdarzało w "Aplle", gdzie się żywiłam. A jak bym tak odeszła od stołu i poszła nie wiadomo gdzie, nie płacąc rachunku?

dopłynęliśmy do Phangan
Chyba im się to w głowie nie mieściło. Mnie też nie, ale ludzie są przecież różni. Jestem pełna uznania dla Tajów za taki pozytywny stosunek do innych ludzi. W końcu pani wróciła, wszystkim nam rozesłała promienne uśmiechy, bo się już pasażerowie zeszli w międzyczasie, po czym  kazała nam wejść na trap informując, że statek już przycumował. Popłynęliśmy na wyspę Phangan.

 na wyspie
Gdy dobiliśmy do portu w Phangan, to taki rejwach się zrobił, że z początku nie załapałam o co chodzi. Wszyscy pasażerowie naraz chcieli się wydostać na górny pokład, gdzie pod niebieską plandeką schowane były nasze plecaki. Rwali te plecaki i na wyścigi lecieli do trapu. Stare wygi! na brzegu duża grupa ludzi oblegała trap, że swobodnie nie można było zejść na ląd. W rękach trzymali zapisane tabliczki, więc myślałam że przedstawiciele biur podróży po swoich przyjechali. Gdy w końcu, jako jedna z ostatnich zeszłam na ziemię, zobaczyłam, że to kierowcy taxi i  właściciele lub pracownicy hoteli, jednym słowem bitwa o klienta się toczyła, bo tym statkiem sami indywidualni turyści przypłynęli. A turyści wyrobieni, wiedzieli, że jak szybciej na ląd zejdą to lepsze oferty przechwycą. Oferenci z różnych miejscowości byli.
czekają na nas przy trapie
Ja się nie spieszyłam. Przypłynęłam tu jedynie na 2-3 dni więc każde warunki będą dla mnie dobre, aby tylko hotel nie był za daleko w głębi lądu. Dopiero przy szukaniu swojego bagażu odkryłam, dlaczego nam przylepiano na plecaki kolorowe znaczki. Otóż statek płynął jednym rejsem do kilku wysp i kolor bagażu wskazywał do jakiej on wyspy płynie. Koh Phangan miał kolor żółty, inna wyspa czerwony, jeszcze inna zielony itd. Sprytnie to sobie wymyślili, żeby usprawnić szukanie plecaków w całej tej stercie bagaży.

wybrałam Happy Beach Bungalow
Gdy otoczyli mnie oferenci, kiwałam tylko głową i mówiłam na prawo i lewo, no, no, thank you, no, thanks, ale od tych co trzymali w ręku wizytówki z nazwami hoteli, brałam je. Odeszłam na bok pod drzewo, żeby przejrzeć wizytówki i coś wybrać. Wybrałam Happy Beach Bungalow i odszukałam panią, która trzymała w ręku te wizytówki. Ustaliłyśmy cenę na 200 bth za nocleg. Bungalowy tej pani mieściły się 7 km od Thong Sala, portu do którego dopłynęliśmy. W cenie pani oferowała dowóz i chociaż okazało się, że środkiem transportu był skuter - sprawnie dojechałyśmy z bagażami na miejsce. Mój plecak pani wzięła do przodu.

dostałam ten bungalow
Oczywiście o kasku nikt tutaj nawet nie myśli. Policji wogóle na tych wyspach nie widziałam. Każdy sam dba o swoje bezpieczeństwo. Przydzielony mi bungalow na Phangan był większy od tego na Koh Samui i stał niżej przy ziemi, dodatkowo miałam na tarasiku hamak do swojej dyspozycji. Bardziej też było zadbane otoczenie. Krzewy, egzotyczne drzewa i kwiaty, a między nimi ciągle ktoś zamiatał ziemię, żeby było ładnie.

sprzątanie
Takie zamiatanie liści świadczyło o tym, że jesień przyszła. Temperatura jednak nie spadała, słońce ciągle świeciło, tylko woda w morzu się cofnęła. Był to bardzo dziwny widok, ale nie rozpaczałam i przestawiłam się na zwiedzanie interioru. Poszłam w odwrotną stronę, jak to się mówi: do wsi, gdzie przez kładkę bez poręczy musiałam przejść, aby dostać się na drogę, chociaż pod kładką wcale wody nie było. Zaraz za pierwszym zakrętem był Seven-Eleven! świetny wynalazek dla samodzielnych turystów.

centrum Thong Sala
Następnego dnia rano, po śniadaniu spożytym przed Seven-Eleven, poszłam zwiedzać wyspę. Koh Phangan słynie głównie z Full Moon Party, czyli imprezy przy pełni księżyca na plaży Haad Rin. Imprezę wymyślili już dawno turyści i jest ona teraz organizowana każdego miesiąca. Ludzie tańczą, śpiewają no i oczywiście jedzą i piją drinki. Jedno wielkie szaleństwo się tutaj podobno odbywa takiej nocy. Mówię podobno, bo osobiście nie uczestniczyłam w takiej imprezie, ale słyszałam o niej.

Nie ma wody na pustyni....można by zanucić za p.Kozidrak
Z braku wody w morzu poszłam pieszo przez las palmowy zwiedzić Wat położony na wysokiej górze. Po drodze poznałam Pansenika, bo jak już mówiłam, tutaj wszyscy niemal na ulicy mieszkają. To znaczy żadnych murów wokół budynków nie mają, ani żadnych płotów, a drzwi domu zawsze na ościerz otwarte dla wędrowców. Pansenik siedział na swoim tarasie przed domem przy drodze i zaprosił mnie, abym odpoczęła i napiła się schłodzonej wody z cytrusami.

Pansenik
W rozmowie ustaliliśmy, że jest tylko o rok ode mnie młodszy, więc prawie równolatki jesteśmy i gawędziliśmy sobie dość długo, bo Pansenik wszystko chciał wiedzieć - skąd przybywam, a gdzie ta Polska, a jak tam żyjemy itd Naprawdę był zainteresowany moim krajem. Dziwne miał imię, ale mi je na kartce napisał, więc widocznie takie miał. Potem raczyliśmy się piwem, którego spore zapasy miał w domu.

zrobił mi zdjęcie
Bardzo go intrygował mój aparat fotograficzny, więc pokazałam mu co i jak, żeby zrobił mi zdjęcie. Niestety nic mu nie wychodziło i musieliśmy zdjęcia kasować. Nie tracił nadziei, a ja mu cierpliwie tłumaczyłam w czym rzecz. W końcu mu się udało i chociaż obciął mi trochę głowę, był bardzo zadowolony ze swoich postępów. Pokazał mi drogę do Watu, ale wątpił czy dam radę tak wysoko wejść, żeby go z bliska obejrzeć. No cóż, nie znał przecież moich możliwości.

szkoła
Pansenik powiedział, że kiedyś mieszkał u niego pewien Polak i nauczył go trochę po polsku. Ile? zapytałam z ciekawości, powiedz Pansenik coś po polsku, a on na to: na zdrowie! bardzo po polsku to powiedział. No, jeśli w takich okolicznościach go uczył, to nic dziwnego, że nic więcej nie pamiętał. Sympatyczny Taj.

weszłam na tą górę!
Podziękowałam za gościnę i poszłam dalej. Wdrapałam się na samą górę. Ostatni kilometr to same schody były, najpierw kamienne, potem coraz ładniejsze, ze szlachetnego kamienia, a pewne odcinki z drewna. Świetna wędrówka dla odchudzających się. Widoki z tej góry niesamowite były. Buddyści mają to piękno na codzień. Ale nie zazdroszczę im ciągłego wdrapywania się na tą górę.

Mały złoty Budda i jego uczniowie. I ja.
Schodziłam z góry już inną drogą, ponieważ w połowie schodów zauważyłam, że rozgałęziają się one na dwie strony, a że zawsze lubię coś nowego widzieć, poszłam w tym nieznanym kierunku. Gdy wyjdę na inną miejscowość, to czymś przecież dojadę do swojego Happy Bungalow, pomyślałam. Ta wyspa przecież  jest za mała, żeby zabłądzić, osądziłam i poszłam. Miałam rację, nie zabłądziłam. Po drodze jeszcze do Phangan Safari skręciłam i przez ulicę z galerią artystyczną przeszłam i wtedy dopiero pick-upa zatrzymałam.

Art galery
Zdążyłam dojechać do bungalowu przed zmrokiem. Spakowałam rzeczy, ponieważ następnego dnia po śniadaniu wypływałam na wyspę Phuket. Phanghan to mała wysepka i ludzie tu żyją głównie z turystyki i połowu ryb. Jeśli więc warunki się trochę pogarszają, jest odpływ uniemożliwiający turystom kapiel w morzu, którzy nastawieni są wyłącznie na plażowanie, to nie dziwię się, dlaczego mieszkańcy taka nawałnicą prą, na każdy dopływający do portu statek z turystami.

trochę wody przypłynęło
Wody w morzu przybyło, ale nadal trzeba iść daleko w morze, aby chociaż do pasa sięgała. Kiepska sprawa. Wydaje mi się, że piątek jest. Obym się nie pomyliła i nie wyjeżdżała znowu w niedzielę! Poszłam do gospodyni pożegnać się, upewniłam się, że piątek mamy, złapałam pick-upa i pojechałam do ferry.

Phangan safari
Statek wypływał z portu o 11.oo przed południem. Kupiłam łączony bilet i najpierw znowu musiałam popłynąć do Don Sak, następnie minibusem do Surat Thani, skąd już wygodnym autokarem miałam dojechać na Phuket, które położone jest po zachodniej stronie Tajlandii. Długa podróż, ale ciekawa.

A pan znowu zamiata ścieżki
Pięknie było w Happy Beach Bungalow po sezonie, spokojnie i kolorowo od opadających kwiatów i liści.