czwartek, 30 sierpnia 2012

I co jeszcze ciekawego w Singapurze było?


Ano ludzie. Zawsze najciekawsi są ludzie, a ludzie masowo podróżują i jak mrówki bez przerwy są w ruchu. Przemieszczają się raz w tę, a raz w inną stronę świata. W Cozy Corner ruch panował od rana do wieczora. Ledwie Holenderka wyjechała, już na jej miejsce wprowadziła się Niemka. Poznane Indonezyjki z Jakarty, przed powrotem do domu, leciały jeszcze do Australii, bo jako studentki dłuższe wakacje miały. Indonezyjki nie potrzebują wiz do Australii, jak my Polacy, więc się swobodnie przemieszczają.

Ministerstwo Infor.Komunik.i Sztuki
Kolorowe Ministerstwo mieści się w pobliżu River Valley Road. Oprócz biur ministerialnych, mieszczą się tam również galerie sztuki azjatyckiej. Śmiała kolorystyka, jak na budynek użyteczności publicznej.
Polakom niechętnie Australia daje wizy, bo chyba nas nie lubią, albo boją się, że zechcemy się tam zagnieździć na dobre i im chleb odbierzemy. Pamiętam głośną sprawę, gdy jakiś Polak zakręcił się tak skutecznie na lotnisku w Sydney, że wyjścia znaleźć nie mógł, a gdy wpadł między szklane szyby, skąd nie mógł się wydostać, bo wszystko tam działało automatycznie, to takiego lęku klaustrofobicznego dostał, że walił w te szyby, aż służby lotniskowe paralizatora na niego użyli i człowiek umarł tam, na lotnisku, na oczach wszystkich. Z własnej paniki i z powodu tego paralizatora, którym próbowano go uspokoić.

ZOO też koniecznie trzeba zwiedzić
No to chyba nie jest bezpiecznie z Australijczykami się zadawać. I pomyśleć, że oni się tam wzięli nie wiadomo skąd, zaanektowali ziemie, wybili aborygenów i teraz dla innych dyktują warunki. Tak to jest.
No ale ja nie o tym. Siedzę sobie któregoś dnia przed hostelem i spożywam obiadek, jednocześnie obserwując ulicę. Widzę samotnego wędrowca z plecakiem, który chodzi w te i wewte, z zadartą głową, ale nie może znaleźć tego, czego szuka. Nad wejściem do hostelu tyle różnych szmat i reklam zwisa, że szyldu zupełnie nie widać . Następny, co Coza Corner znaleźć nie może, mówię sobie swobodnie, pewna, że i tak tutaj nikt przecież języka polskiego nie zna. No właśnie, odpowiada mi czystą polszczyzną sympatyczny chłopak, skąd wiesz, że szukam tego hostelu? No bo ja też go znaleźć nie mogłam pod tymi szmatami, a wejście bardzo wąskie i wśród stolików trzeba przejść, żeby się do niego dostać, odpowiadam i śmiejemy się oboje. Swój na swego wszędzie trafi! kto by pomyślał, że w tym miejscu krajana spotkam?
Tak poznałam Remika, z którym wspólnie przez kilka następnych dni zwiedzaliśmy Singapur.

Remik złoto kupuje
Przez bardzo długi most pojechałam na wyspę Sentosa specjalnym żółtym autobusem za 3 $S . Z początku miałam zamiar dostać się tam kolejką linową, ale koszt tej przyjemności wynosił 30 $S, co dla takiego wędrowca, jak ja, absolutnie za drogo było. Mówią, że być w Singapurze i nie odwiedzić wyspy Sentosa, to grzech nie do wybaczenia, ale ja nic szczególnego na niej nie znalazłam. Owszem, miło jest spędzić jakiś czas w miejscu, gdzie powietrze świeże, plaża piękna i woda czysta. Ponieważ cały Singapur w remoncie był, to miło było taką wyspę odwiedzić dla odpoczynku. Można na niej rower wypożyczyć lub taki pojazd na dwóch kółkach, co kierownicę na drążku ma i który nie wiem jak się nazywa, chociaż ostatnio to i w Warszawie spotkałam ludzi, którzy czymś takim posuwali po ulicy. Ale to Chińczycy z korporacji Warszawskiej byli. 

kolejką zwiedzam Sentosę
Na Sentosie, na tym małym, cichobieżnym urządzeniu, i młodzi i starsi ludzie masowo jeździli różnymi alejkami i ścieżkami zdrowia. Można tam było również zobaczyć żółwie i małpy, przejść sobie plecionym, kołyszącym się mostem powietrznym na drugą małą wysepkę, można się było kąpać w morzu, opalać na plaży, leniuchować, kołysząc się w hamaku. Wszystko można, ale trzeba mieć sporo pieniędzy, gdy chce się poszczególne atrakcje zwiedzić, bo za wszystko dosłownie trzeba tam zapłacić. Atrakcje pozagradzane szczelnie, nie płacisz - nie oglądasz. Nie wspomnę już, że na wyspie sporo sklepów oczywiście było, ale sklepy i zakupy nigdy mnie nie interesują podczas takich podróży, więc nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Szybko zorientowałam się, że można bezpłatnie zwiedzać wyspę specjalną, cichobieżną kolejką turystyczną. Nie omieszkałam z tej okazji skorzystać. Kolorowe wagoniki, zielone i fioletowe były po bokach otwarte, chociaż zadaszone w razie deszczu. Było przyjemnie, przewiewnie i jechała z nami przewodniczka opowiadając, co właśnie widzimy. Po angielsku. Ta wyspa, to dobre miejsce na wypady Singapurczyków w czasie weekendów i też ją z całymi rodzinami masowo w wolne dni oblegają. Do miasta wróciłam już po ciemku i w strugach deszczu.

Raffles Hotel nocą
Już z daleka zobaczyłam oświetlony jaskrawo Raffles Hotel, skąd do mojego hostelu było już niedaleko. Następnego dnia rano, poznaliśmy w hostelu Federice i Daniele, włoską parę młodych ludzi. Spotkalismy się w salce śniadaniowej i Federice pierwsza się do nas odezwała po polsku, bo słyszała, jak w tym języku rozmawialiśmy z Remikiem. Otóż okazało się, że Federice urodziła się we Włoszech, na Sycylii, ale jej mama pochodzi z Polski i od dziecka uczyła ją i jej brata, swojego ojczystego języka. Chłopak Federice, Daniele, nie znał polskiego, ale ona mu wszystko tłumaczyła i dawaliśmy radę. Bardzo sympatyczni młodzi ludzie, znaleźliśmy dużo wspólnych tematów i nadawaliśmy na tych samych falach. Razem wychodziliśmy w miasto, a jeżeli osobno - to umawialiśmy się przy tosterze następnego ranka na wspólne sniadanie.  Do dzisiaj utrzymujemy kontakt mailowy, a nawet Federice z Daniele odwiedzili Polskę, gdy jechali do rodziny w lubelskie i w powrotnej drodze kilka dni u mnie w Warszawie zabawili.

Daniele i Federice
Federice jest śliczna, o typowo słowiańskiej urodzie i właśnie kończyła studia fotograficzne w Mediolanie. Zanim podejmie pracę zawodową, a ma zamiar pracować dla telewizji, chciała trochę pozwiedzać świat. Taki dzisiaj panuje trend u młodych ludzi. Daniele był jeszcze w czasie studiów. Urocza para!
Zwiedziliśmy z Remikiem też Singapurski Ogród Botaniczny przy Cluny Road. Jest przepiękny! Botanic Garden został założony w 1859r i wejście do niego jest bezpłatne (!) Najbardziej podobały mi się tam orchidee. Jest tam tysiące odmian orchidei w różnych kształtach i kolorach, aż się w głowie kręci! jest też "aleja sław", czyli storczyki poświęcone znanym ludziom, np. Lady Dianie czy George Sand. George Sand wsłuchująca się w grę Fryderyka Chopina - również taki pomnik stoi w Botanic Garden w Singapurze. Jak widać Polacy są w Singapurze znani i lubiani.

Przed wejściem do Ogrodu Botanicznego
Swój pomnik ma w Singapurze również Joseph Conrad, czyli nasz rodowity Józef Kondrad Korzeniowski. Niestety, jak wielu wybitnych Polaków w dawnych i dzisiejszych czasach, tworzył poza krajem i pisał po angielsku. W wielu krajach znany jest, jako Anglik, podróżnik i pisarz. Przypływał również do Singapuru, przemieszkiwał tam po kilka tygodni, nieraz miesięcy i o Singapurze pisał w swoich książkach. Najbardziej znaną jego powieścią jest "Lord Jim" i też w niej najwięcej o Singapurze i całym półwyspie malajskim nam opowiedział. Za to, że pisał o Singapurze, że zapoznawał ludzi na całym świecie z ich krajem - Singapurczycy wystawili mu pomnik i dużą tablicę pamiątkową. Potrafią być wdzięczni za wszystko.

Remik
Remik również we wczesnej młodości wyemigrował z Polski. Mieszka na stałe w Australii, tam pracuje i tam wije gniazdko dla swojej rodziny, którą ma zamiar założyć, gdy tylko znajdzie odpowiednią kandydatkę na żonę. Remik to wspaniały chłopak i pewnie już dawno znalazłby sobie dziewczynę na resztę życia, gdyby nie to, że on wolałby, aby to była Polka! taki sentyment mu do kraju ojczystego został. No to może już do końca zachwalę Remika - jest mądry, spokojny, pasjonuje się motocyklami, sam posiada taki ogromny jednoślad i lubi pływać po morzu, no i podróżować po świecie, ma się rozumieć, ale na stałe pracuje na  lądzie. Jest bardzo miłym, kulturalnym i ciekawym życia młodym człowiekiem. Gdy spotkaliśmy się, właśnie kończył swoją podróż dookoła świata i wracał do domu, do Australii. Mówiłam przecież, że Singapur to taka stacja przesiadkowa dla ludzi z różnych stron świata, no to i my się tam spotkaliśmy. Do dzisiaj utrzymujemy kontakt internetowy i bardzo lubię czytać e-maile otrzymywane od Remika. Był pierwszym znajomym, który pogratulował mi napisania i wydania mojej książki pt."Łza na Oceanie-Sri Lanka"! Z Australii przyszły pierwsze gratulacje!!! (oprócz rodziny, muszę szybko dodać, bo by się zaraz Oliwia, moja córka obraziła, która zawsze pierwsza wyśledzi takie wydarzenia, mi o tym doniesie i pierwsza gratulacje złoży. Natomiast ze znajomych i kumpli, pierwszym był Remik). Remik to porządny gość. No i w ten właśnie sposób, weszłam w znajomość z Australijczykiem. Bo kto mieszka tam na stałe, a nie jest Aborygenem, to jest Australijczykiem.

pomnik ofiar wojny japońskiej
Pierwszy Premier niepodległego Singapuru Lee Kuan Yew odsłonił ten pominik (obelisk) w 1967r, oddając tym samym cześć wszystkim ofiarom wojny i japońskiej okupacji, która trwała od 1942 do 1945 roku.
Napisy na tym monumencie napisano w języku malajskim, tamilskim, chińskim i angielskim. Japończycy podobnie, jak Niemcy podczas II wojny światowej, przeprowadzali t.zw.sook ching, czyli eliminację obywateli okupowanego kraju. Eliminowali szczególnie osoby zaangażowane w obronę swojej ojczyzny, w ruch oporu, studentów, kupców, urzędników, nauczycieli. Podaje się, że w wyniku tej "sook ching" mogło stracić życie nawet 50 tys Singapurczyków. Słynne też stało się więzienie Changi, które zostało zbudowanie po I wojnie światowej przez Anglików. Japończycy osadzali w tym więzieniu najpierw osoby internowane, a potem jeńców wojennych. Obecnie znajduje się tam znowu zwykłe, miejskie więzienie dla przestępców. Myślę, że nie jest to więzienie typu skandynawskiego, w którym odbywa karę morderca Brevik. Ale z pewnością jest lżejsze, niż w Tajlandii, Wietnamie, czy Kambodży.

instalacja militarna
Powoli szykowaliśmy się wszyscy do opuszczenia Singapuru. Federice z Danielem jechali dalej,  zwiedzać inne kraje azjatyckie, Remik wracał do Sydney, ja do Colombo w Sri Lance. Ostatnie dwa dni intensywnie zwiedzaliśmy miasto, a potem odpoczywaliśmy. Przyjemnie było spędzać czas z takimi sympatycznymi młodymi ludźmi. Naciągnęliśmy Remika aby opowiedział nam o swojej podróży dookoła świata i Federice o jej dalszych planach na życie. Po zwiedzeniu Botanic Garden poszliśmy z Remikiem na obiad i spotkaliśmy trzy dziewczyny z Polski, studentki z Katowic. My, już znawcy Singapuru, powiedzieliśmy im co trzeba koniecznie w Singapurze zobaczyć, a co można sobie odpuścić. No proszę, ile Polaków zwiedza te dalekie i egzotyczne kraje. Jakie to szczęście, że mamy wreszcie paszporty!
występy uliczne
Można w Singapurze, szczególnie w chińskiej dzielnicy, natknąć się na uliczne występy grup muzycznych, tanecznych, lub małych grupek, jak ta, na którą ja się niespodziewanie natknęłam. Pomyślałam sobie, że pani z teściem tańczy, ale to był żart oczywiście. Muzyka była skoczna i starszy pan wywijał raźnie, jak młodzik. Sporo osób przystanęło, z ciekawością oglądając występ i słuchając muzyki, a na krzesełko parę dolarów singapurskich się sypnęło na koniec. Każdy zarabia na życie, jak potrafi. Najważniejsze, żeby dobrze się przy tym bawić i rozchmurzyć innych.


środa, 29 sierpnia 2012

Singapur cz.II

Muzułmanie rozpowszechniają swoją religię na całym świecie, uważając, że jest ona jedynie słuszną religią na tej Ziemi. Nie są tolerancyjni, chociaż wymagają tolerancji od innych w stosunku do siebie. Stanowią bogatą warstwę społeczną i wspierają się nawzajem. Skupują ziemię i budują bez przerwy nowe meczety, a każdy z nich coraz większy i bardziej okazalszy. W Singapurze, nie tylko w dzielnicy arabskiej stoją meczety. Ten znalazłam w Little India na ulicy Dunlop Street nr.41

Meczet Abdul Gaffor w dzielnicy Little India
Akurat odbywały się  modły i wiele butów stało na dziedzińcu pod tabliczką z zakazem wchodzenia butom poza tą granicę (na tabliczce czerwone kółko, a w nim para butów). Taki parking dla butów. Powiedziano mi, że mogę zwiedzać tą muzułmańską świątynię za darmo, ale w określonych godzinach i we właściwym ubraniu. Budowla sama w sobie jest piękna, to trzeba przyznać. Na wprost, w tej niskiej przybudówce, mieści się szkoła dla islamskich dzieci. Niemal przy każdym meczecie umieszczono szkołę muzułmańską. Widocznie Muzułmanie nie chcą, aby ich dzieci mieszały się z innymi dziećmi, co by nie daj Boże wiązało się z przenikaniem religii i światopoglądów młodych ludzi.                 

Meczet Sułtana, zwany bijącym sercem Muzułmanów
Meczet Sułtana znajduje się  na ulicy Baghdad Street i charakteryzuje się lśniącymi, złotymi kopułami, które widać z różnych punktów miasta. Został zbudowany w 1928r na siedlisku poprzedniego meczetu zbudowanego 100 lat wcześniej przy pomocy finansowej Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Jak widać już bardzo dawno temu islamiści umieli zadbać o pieniądze spoza własnego kręgu wyznawców. Podobno to wsparcie zostało wymuszone przez sułtana malajskiego, inaczej nie byłoby możliwości wykupu Singapuru. W 1975r Meczet Sułtana został wpisany na listę narodowych zabytków Singapuru. Wszyscy się nim zachwycają, a mi się najbardziej podoba stary, błękitny Meczet Malabarski, no ale ja się nie znam na meczetach, więc nie będę się upierać.

stare z nowym, to stałe współistnienie w Singapurze
 Kiedyś, w XVw, gdy cały półwysep malajski stanowił jeszcze jedną całość, wyznawcy islamu, poczynając od Malaki szli ze swoim odkryciem, że to Allach głosił jedynie słuszne przykazania, którym wszyscy na świecie powinni się poddać. Tak opanowali całą dzisiejszą Malezję i wkroczyli do Singapuru. Muzułmanie w Singapurze mają swoje prawa określone przez parlament i powołaną Radę d/s Islamu. Ale ja nadal uważam, że żądania Muzułmanów idą za daleko, a ich credo, że: "Bóg posłał do Mahometa archanioła Gabriela, zwanego Dżibril, aby dopełnić objawienia i zbudzić wśród ludzi profetę wieszczącego wszechwładzę stwórcy wszechświata, Boga jedynego-Allacha, przyjście sądnego dnia, nagrody wieczne dla sprawiedliwych i kary nieskończone dla lekceważących rozkazy Boga",jest nieakceptowalne przez przytomnych ludzi. To w myśl tych przykazań islamiści wybijają nas tak masowo w aktach terrorystycznych i nie przestaną, dopóki wszyscy ludzie na ziemi nie przyjmą słów Allacha za jedynie słuszne i dopóki nie nawrócą się Ci grzesznicy wstrętni.

Brama do dzielnicy muzułmańskiej
Nie mam nic przeciwko żadnej religii, chodzi mi tylko o to, aby każdy wyznawał taką, jaką sam chce i nie przymuszał innych do stosowania wybranej przez siebie samego. Dlatego mam też krytyczny stosunek do misji chrześcijańskich w czasach kolonizacji świata przez Hiszpanów, Francuzów, Anglików i innych. Sami zagarniali cudze kraje, eksploatowali je, wykorzystywali do ciężkiej fizycznej pracy rdzennych obywateli zagarniętego bezprawnie kraju  i jeszcze do swojej wiary zmuszali tych biednych ludzi. Po prostu nie toleruję w życiu żadnego przymusu. Każdy swój rozum ma, jak również własną wolę i nikt nie dał żadnemu człowiekowi prawa do zmuszania do czegokolwiek innego człowieka. Żyjemy na tej samej planecie i takie same prawa na niej mamy do przeżycia tych kilkudziesięciu lat, jakie jesteśmy w stanie- na swój własny sposób. Muzułmanie czczą swojego Allacha, to niech sobie czczą. Nawet zaciąganie muezinów, wzywających do modlitwy swoich wyznawców, mi nie przeszkadza, ale niech nie twierdzą, że wszyscy inni też muszą tego Allacha czcić, a jeżeli nie będą, to muszą umrzeć. Tolerancja, to chyba w tych czasach problem najważniejszy, bo wszystkie wojny i terror to się z braku tolerancji biorą. No i z chciwości również. Wszystkie kraje świata powinny już w przedszkolach i szkołach uczyć dzieci tolerancji, konkretnie, praktycznie i z wielkim naciskiem, to by tyle nieszczęść ludzkich na świecie nie było. Zamiast lekcji religii, winny odbywać się lekcje o wszystkich religiach świata, pozostawiając wolność wyboru. I tyle.
Aby przyjąć wiarę w Allacha wystarczy trzy razy powtórzyć - la ilaha illa-l-lah wa Muchammad rasulu-l-lah, natomiast wystąpienie z tej religii nie jest możliwe. Za wyrzeczenie się wiary w Allacha grozi śmierć. Ale przecież wymówienie tej formułki przez Europejczyka, to już sama w sobie sprawa karkołomna. Widać nie jesteśmy stworzeni do tej wiary i tyle. Miejmy nadzieję, że w najbliższym stuleciu Muzułmanie nie zdążą opanować świata, a następne stulecie będzie może już na innej planecie?

Abdul Gaffor widziany z boku
Ponieważ w Singapurze, który przecież jest bardzo małym państewkiem, występuje wiele różnych wyznań, Parlament z udziałem Rady Narodowej Kościołów Singapuru, uchwalił w 2003r Deklarację o Harmonii Religijnej. Część duchowieństwa wystraszyła się takiego podejścia do sprawy z obawy, że ludzie mogą swoje przekonania religijne zmieniać, jeżeli taka międzywyznaniowość będzie tolerowana, no i sama wiedza w narodzie na ten temat jest niebezpieczna. No właśnie. tak więc Harmonia Religijna w Singapurze prawdopodobnie padła i nie będzie stosowana. Nie wiem. Trzeba obserwować, jak się to dalej potoczy.

strzeliste wieżowce, a u ich stup-budynek obecnego parlamentu
Nie mogąc znaleźć w mieście informacji turystycznej, która w przewodniku była, a w określonym miejcu, na ulicy jej nie było, weszłam do luksusowego hotelu Singapur, bo on akurat na mojej drodze stanął niespodziewanie i skierowałam się do recepcji. Klimatyzowane wnętrze dało mi chwilę wytchnienia od upału panującego na ulicy. W drzwiach, jak również przy schodach i windach, stali panowie w złotych. lśniących surdutach, ale żaden mnie nie zatrzymał. Poprosiłam pana w recepcji, aby mi pomógł zlokalizować tą IT, bo gdzieś tu niedaleko powinna być, ale pan też nie wiedział, co mnie bardzo zdziwiło. Ale uprzejmość Singapurczyków jest naprawdę godna podziwu, pomimo, że nie wyglądałam na bywalczynię tej klasy hotelu, w jakim on pracował, poprosił abym usiadła, dał mi wody mineralnej, a sam wszedł do internetu i wydrukował mi mapkę, na której IT była zaznaczona. Wytłumaczył, czym dojechać. Powiedziałam, że I,m wolked on meyself legs. W takim razie pan na wydruku pociągnął pisakiem linię po ulicach, którymi najkrócej przemieszczę się pieszo z hotelu do Informacji Turystycznej mieszczącej się na Orchad Road. Naprawdę w Singapurze człowiek sobie ze wszystkim poradzi, bo ludzie są uprzejmi i przychylni innym.

Mały Singapurczyk na Orchad Road   
                                               


piątek, 24 sierpnia 2012

Singapur cz.I

Zamieszczę tutaj trochę wspomnień i zdjęć z Singapuru. Podobało mi się bardzo to miasto-państwo, tak że wracając do Sri Lanki, aby odlecieć do domu, do Polski, ponownie się w Singapurze zatrzymałam na kilka dni, aby pooddychać tamtą atmosferą. Dobrze się czułam w Singapurze. Dla mnie to miasto idealnie połączyło tradycję z nowoczesnością w sposobie bycia i z tolerancją dla wszystkich nacji i religii świata. Nowoczesny i wielokulturowy kraj, a ludzie bardzo uprzejmi i zadowoleni z życia.

oto Singapur! dzielnica biznesu
Z Malezji do Singapuru postanowiłam pojechać autobusem. W informacji powiedzieli, że do Singapuru autobusy jeżdżą co godzinę, więc kłopotów żadnych być nie powinno. Gdy jednak nadszedł dzień, w którym postanowiłam wyruszyć w drogę, dowiedziałam się na dworcu, że najbliższy autobus będzie za półtorej godziny. Dlaczego? ano dlatego, że to znowu sobota! historia się powtórzyła. Co ja z tym mam za kłopot! Ilekroć zbiorę się w końcu do wyjazdu, to zawsze jest weekend, mimo że ciągle sobie obiecuję nigdy w dni wolne od pracy nie podróżować, bo wtedy całe rodziny miejscowych na weekendy wyjeżdżają i wszędzie jest tłok - w autobusach, pociągach i na drogach. A na dodatek środki transportu rzadziej kursują, niż w dni robocze. Obiecuję sobie, ale nigdy nie udaje mi się tych obietnic dopilnować. No więc zostawiłam bagaże w przechowalni i poszłam do miasta. Wróciłam na czas, ale i tak mieliśmy opóźnienie.
mój hotelik Cozy Corner
Pracownicy nie mogli zdecydować się, który autobus do Singapuru puścić, ten co miał awarię i go reperują, czy podstawić inny. Po 40-tu minutach dyskusji uporali się w końcu z problemem i wyruszyliśmy.
W weekendy również trudniej jest o tani hotel, ponieważ przyjeżdża tutaj dużo azjatyckich turystów, szczególnie Malezyjczyków, ale też  Tajlandczyków no i Australijczyków zawsze tu sporo. Za gapowe się płaci, wylądowałam w weekend więc musiałam sobie jakoś poradzić i  tanie spanie znaleźć.

widok na t.zw. durian, czyli Esplanada-Theatres on the bayis
Różne języki europejskie słychać na ulicach miasta, ponieważ w Singapurze dużo turystów przesiada się na inne samolotowe trasy i kilku lub kilkunastogodzinne przerwy w przelocie poświęcają na zwiedzanie tego uroczego i dobrze zagospodarowanego  miasta. Sporo turystów przyjeżdża tutaj dla samego Singapuru. Dobrze jest odpocząć tutaj np. po wielomiesięcznym tułaniu się po biedniejszych krajach azjatyckich.   
Autostrady i inne drogi publiczne zarówno w Malezji, jak również w Singapurze są bardzo dobrze utrzymane, więc podróż przebiegała szybko i bez zakłóceń. Takie szosy, to naprawdę marzenie! przynajmniej dla mnie, dla Polki.

 ulica o zmroku
Jak przewidziałam, tak było. Hotele drogie, guesthausy i hostele miały full gości, no tylko siąść i płakać! jak ja mogłam w weekend do tak obleganego przez turystów miasta się wybrać? W guesthausie zapełnionym po brzegi, pan doradził, abym poszła na ulicę North Bridge Road , gdzie znajdę tani hostel "Coza Corner".
Po drodze zaglądałam też do innych, ale ceny nie były dla mnie. 40 S$ (dolarów singapurskich), 60 S$, a nawet 120 S$! w jednym hostelu na przykład, było brudno, nieapetycznie, a właściciel życzył sobie 45 S$ za noc, a do tego internet płatny 2 S$ za 20 minut! dla gości hostelowych! - niektórzy właściciele noclegowni naprawdę zatracają umiar w żądaniach. ( 1 S$ to ok.2,50 - 2,60 zł)

tu jadłam śniadania-po prostu na ulicy, przed hostelem

W końcu doszłam do Coza Corner, ale tam również nie było już miejsc. Hostelarze  szczerze próbowali mi pomóc i zdecydowali, że udostępnią mi maleńki pokoik, warunkowo, na tą jedną noc w swoim Guest Housie, dwie ulice dalej. Pokój ten był już zarezerwowany i zapłacony od następnego dnia, od godziny 10.oo. Byłam szczęśliwa, że poszli mi na rękę, bo mogłam wziąć prysznic, zostawić rzeczy i już na spokojnie iść w miasto szukać innego hotelu. Naprawdę w tym Singapurze są bardzo mili ludzie. Pani z ulicznej stołówki przed Coza Corner powiedziała, żebym się nie martwiła, ona coś załatwi dla mnie z tym menem z recepcji. Mam sobie spokojnie zwiedzać miasto.

no to sobie zwiedzałam
Wieczorem, gdy wróciłam z miasta i jadłam u niej kolację, powiedziała, że tomorrow morning  mam się zgłosić do recepcji, dadzą mi kartkę do swojego hostelu (tam gdzie byłam najpierw) i dostanę łóżko w czteroosobowym żeńskim pokoju za 17 S$. No! to rozumiem. To jest dobra propozycja. Bo w tym Guest Hausie bylo dla mnie za drogo na dłużej-22 S$. Tak więc od następnego dnia miałam tani nocleg w nieskazitelnie czystym hostelu, urządzonym w stylu IKEA. Problem był tego rodzaju, że moje łóżko było na piętrze. Poprosiłam boya, że gdy się jakieś łóżko na parterze zwolni, to ja bym bardzo chciała je zająć. Prosisz i masz. Następnego dnia po powrocie z miasta, znalazłam swoje rzeczy przełożone na parter, przełożyli też moją pościel i pytali czy się nie gniewam, że się porządzili, ale mnie nie było, a akurat łóżko się zwolniło na dole i trzeba było szybko zadziałać. Jakże miałam się gniewać! podziękowałam im serdecznie, że pamiętali o mojej prośbie! Bardzo sympatyczna obsługa jest w Coza Corner! mogę spokojnie ten hostel polecić innym podróżnikom.

kolorowe domki singapurskie
Z folderów i przekazów innych ludzi wiedziałam, że w Singapurze czystość na ulicach wręcz sterylna jest i jeśli ktoś rzuci na ziemię jakiś śmieć czy chociaż papierek od cukierka, to zaraz wyrasta przy nim policjant i mandat pisze. Spacerowałam po mieście i pod tym kątem również przyglądałam się ulicom. Nie jest prawdą ta sterylna czystość i czujność policjantów. Może w porównaniu z czystością w Sri Lance, to tak. Ale ogólnie rzecz biorąc, tu i ówdzie jakieś papierki leżą na ziemi, a za każdym rogiem ulicy nie czai się policjant. Rzecz w tym, że ulice w Singapurze są często i porządnie sprzątane, śmieci nie wyrzuca się po kątach, dba się również o czystość w bramach i na podwórkach i dlatego w całym mieście jest tak czysto, miło i przyjemnie, a nie z powodu reżimu. Ludzie nauczeni są tu porządku od zawsze i sami o tę czystość dbają, a wtedy i służby miejskie za dużo pracy nie mają. W Malezji i Tajlandii też czysto było na ulicach, więc pod tym względem Singapur nie wyróżnia się  w jakiś wyjątkowy sposób. Obaliłam chyba mit.

przed planetarium.
 Singapur zwiedzałam pełna podziwu dla jego zróżnicowanej architektury, ale pomimo, że nadal byłam w Azji - w architekturze tego miasta-państwa nie znalazłam starych zabytkowych budowli, ciężkich świątyń, jakie oglądałam w Sri Lance, Tajlandii, Indonezji czy Malezji. Singapur to nowoczesne miasto. Pozostałe po angielskim kolonialiźmie budynki są imponujące! wszystkie odnowione, kolorowe, po prostu piękne! W całym mieście coś się buduje lub remontuje, ale zbytniego bałaganu budowlanego nie ma. Trzeba tylko uważać, gdy robi się zdjęcie, aby dźwig, czy betoniarka nie weszła w kadr. Poza tym jest ok!

w tle Hotel Marina Bay Sonds w remoncie-obok Merlion bliźniak
 Wiem, że większość turystów jeździ do krajów tropikalnych ze względu na błękit oceanów i plaże, omijając jak tylko się da - miasta. Ja natomiast uwielbiam zwiedzać miasta! Miasta i lotniska to dla mnie główne atrakcje egzotycznych krajów. Dopiero gdy  umęczę się do cna chodzeniem po ulicach, parkach, muzeach, wystawach i wszystkim tym, czym mnie dane miasto zauroczyć może - wówczas dopiero kieruję swoje kroki na plażę i pławię się z rozkoszą w oceanie. Taką już mam przypadłość.

Teatr Wiktoria mieszczący się w budynku kolonialnym
Teatr im.Królowej Wiktorii zbudowano w 1862r na cześć królowej angielskiej oczywiście. Mieści się on przy Placu Padang. Przed teatrem stoi pomnik sir Rafflesa, twórcy Singapuru, o którym napiszę trochę więcej w części historycznej, w następnym poście. Raffles jest po prostu wszędzie i wszystko, co znajduje się w Singapurze, nosi jego imię.

Parlament ( to ten niski budynek)
Kiedyś parlament singapurski mieścił się w innym budynku. Obecnie mieści się w niskim, chociaż obszernym budynku, stojącym wśród szklanych, nowoczesnych wieżowców, w dzielnicy biznesu.

Merlion - symbol Singapuru
Nie mogłam znaleźć Merliona - lwa z rybim ogonem, czyli słynnego symbolu Singapuru. Uprzejmy Singapurczyk wytłumaczył mi rzeczowo: musi madam wsiąść tutaj na North Bridge Road w autobus, przejechać przez most, gdzie North przechodzi w South Bridge Road, wysiąść, skręcić w lewo w Pickering Street, która przechodzi w Church Street i dalej w Fullerton Road. Tam, nad Mariną Bay będzie  Merlion Park, gdzie stoi słynny Merlion. Łatwe? aż mi się w głowie zakręciło!, ale trafiłam bez kłopotu, bo pan widząc mój wytrzeszcz oczu, na kartce mi to rozpisał, żebym idąc, ciągle mogła sprawdzać, czy w dobrym kierunku podążam.

nocne powroty po balangach
Czy mówiłam już, że nie znam języka angielskiego? ani żadnego innego, oprócz polskiego? Jeżeli jednak spotyka się ludzi pozytywnie nastawionych do innych ludzi, to się tak szybko nie zginie, nawet w Singapurze. Dla zainteresowanych powiem, że potem znalazłam bliższą drogę do Merliona - z North Bridge Road wystarczy skręcić w Parliament Plac i na Fullerton Road, która wiedzie wprost na most Andersona i już. Lew z rybim ogonem stoi w Parku Merlion, przy ujściu do morza rzeki Singapur, obok tego mostu. Ciągle zbiera się tam mnóstwo ludzi, nie tylko turystów i szczególnie wieczorem. Singapurczycy lubią się bawić wieczorem! oj lubią!
turystyczny autobus
Takich turystycznych autobusów w Singapurze jest więcej, a każdy w innych kolorach, chociaż wszystkie z uśmiechnętą mordką i z zalotnym oczkiem wabiącym turystów. Ja zwiedzałam miasto na własną rękę. Czasami chodziłam pieszo, czasami jeździłam metrem, kolejką sky train, a czasami autobusami miejskimi, jak to samotny podróżnik. Jednorazowy bilet autobusowy kosztował od 1,00 S$, więc tani nie był. Płaci się w zależności od ilości przystanków. Na każdym przystanku wisi tabliczka z nazwami przystanków.  Przy każdym z nich napisano cenę biletu, jaki należy kupić, chcąc tam dojechać. Wsiada się przednimi drzwiami do autobusu, wrzuca się odliczoną kwotę do blaszanej skrzynki znajdującej się przy kierowcy, z otworu wyskakuje ticket i się jedzie, proste? Czasami na przystanku nie ma rozpiski. Wówczas mówimy kierowcy, na jaką ulicę chcemy jechać i kierowca mówi: 1,40, 1,60, 2,10 itd i dalej obsługujemy się sami. Podobnie jest w metrze. Płaci się w zależności od długości jazdy.

   w chińskiej dzielnicy
Każdy kraj azjatycki ma swoją chińską dzielnicę. Tak już jest i koniec. Chińczycy są po prostu na całym świecie i wszędzie gdzie się osiedlają, natychmiast tworzą swoją dzielnicę Chinatown, z budynkami i świątyniami w chińskim stylu architektonicznym, z ulicami pełnymi kolorowych bazarów, ukwieconymi parkami, a wszystko jest obowiązkowo ozdobione czerwonymi lampionami. Żyją bardzo kolorowo i po swojemu. Wybudowanie w 1869r Kanału Sueskiego przyczyniło się do umocnienia pozycji singapurskiego portu handlowego i powodowało dalszy jego rozwój. Przybywało więc też ludzi widzących w tym rozwoju swoją szansę życiową. Singapur, poprzez swoje dogodne położenie i wolny port, przyciągał kupców, którzy wędrowali między Europą a Azją w nieskończoność. Jedni wracali, inni osiedlali się na stałe w dogodnych dla siebie miejscach. Chińczyków zawsze było za dużo w ich ojczystym kraju, więc osiedlali się masowo we wszystkich zakątkach swiata, do których tylko udało im się dotrzeć.

 Uroczystości w chińskiej świątyni Kwan Im Thong Hood Cho
Singapur był palony, kolonizowany, bombardowany z lądu, wody i powietrza, okupowany i wszystko to wytrzymał, odradzał się i rozwijał. Po II wojnie światowej, kiedy zakończyła się japońska okupacja, a kończyła się ona w każdym z okupowanych przez Japończyków krajów, natychmiast po zrzuceniu przez Amerykanów dwóch bomb atomowych na dwa miasta japońskie - chińska partyzantka komunistyczna próbowała wykorzystać moment dezorientacji i wprowadzić tu swoje komunistyczne porządki. Nie było raptem Japończyków, Anglicy nie byli pewni, czy nadal są kolonizatorami, czy też świat już jest nie ten, Chińczycy, którzy dominowali już wcześniej na Półwyspie Malajskim, kuli żelazo, póki gorące - to wystarczyło aby Singapurczycy oprzytomnieli i zabrali się do myślenia i do roboty.

chińskie korporacje i banki są też w dzielnicy biznesu
Ostatecznie w 1946r oddzielono Singapur od Związku Malajskiego, Anglicy odzyskali kolonię singapurską, ale już na nowych warunkach, Singapur tym samym uchronił się od komunizmu. W 1955r odbyły się w Singapurze wybory generalne. Zwyciężył Front Pracy i pierwszym szefem Ministrów został David Marshall. Od tej chwili Singapur parł do całkowitej samodzielności, aż do skutku. Anglicy wycofali się dopiero w 1963r. Było jeszcze kilka zawirowań politycznych, ale przez ten cały czas Singapur prężnie się rozwijał, aż w końcu zdecydowano, że Singapur będzie państwem samodzielnym, co ogłoszono w dniu 9 sierpnia 1965r

filmowcy nagrywają scenę na jednej z uliczek
Mieszanka etniczna jednak pozostała i do dnia dzisiejszego dzieci w szkołach uczą się nie tylko języka angielskiego, ale również malajskiego i chińskiego. Mimo, że Państwo decydowało o  każdej dziedzinie życia obywateli, Singapur rozwijał się rytmem narzuconym przez gospodarkę kapitalistyczną, a w świecie mówiono o gospodarczym cudzie Singapuru. Czystość w Singapurze też zapanowała z powodu odgórnych zarządzeń państwowych. W razie nie respektowania przepisów, kary były wysokie i bezwzględnie egzekwowane, więc wszyscy skrupulatnie je przestrzegali, aż się przyzwyczaili. Obecnie Rząd trochę poluzował, zliberalizował swoje podejście do pewnych tematów i dlatego papierki na ulicach mogą się już pojawić. Wieczorem i tak wszystko jest sprzątane. Z przyzwyczajenia.

Słoń przed starym Parlamentem
Stary Parlament mieścił się w budynku zbudowanym w XIXw dla jakiegoś bogatego kupca. Przed tym pęknym wiktoriańskim budynkiem stoi słoń z brązu - prezent od króla tajlandzkiego Ramy V, który w 1871r bawił z wizytą w Singapurze. Teraz w tym budynku znajduje się The Arts House, czyli Dom Sztuki.

W Singapurze nie ma zaniedbanych budynków
Charakterystyczną budowlą w Singapurze, oprócz Esplanady (dwóch bliźniaczych kopulastych budynków podobnych do owocu durian-durian) i Mariny Bay Sands (trzech bliźniaczych szklanych wieżowców po 55 pięter każdy, zwieńczonych płasą budowlą przypominającą deskę surfingową, która za mojej bytności była niestety w remoncie) jest też młyńskie koło, czyli Singapore Flyer. Nie mogę się zdecydować, czy to największe na świecie koło pasuje do nowoczesnej zabudowy Singapuru, ale faktem jest, że to budowla rozpoznawalna i dobry punkt orientacyjny miasta.

 Singapore Flyer
To młyńskie koło ma 165 m wysokości. Można wjechać na jego szczyt i podziwiać cały Singapur, a może i jeszcze dalszą okolicę z takiej imponującej wysokości. Nie wiem, nie wjechałam tam, ponieważ to bardzo droga przyjemność, która kosztuje 30 S$. Trochę szkoda, bo zdjęcia zrobione z takiej wysokości byłyby zachwycające. Pozostało mi dalej zwiedzać to piękne miasto lwa, pełznąc po ziemi i z zadartą do góry głową oglądać szklane wysokościowce.

Hotel Fullerton przy placu o tej samej nazwie
Robert Fullerton był pierwszym gubernatorem Zjednoczonych Kolonii, do których w XIXw należał Singapur. Ten ogromny i piękny budynek jego imienia, pamięta ciekawe historyczne wydarzenia. Pierwotnie mieściły się tutaj różne urzędy,  departamenty i ministerstwa oraz Izba Handlowa i Poczta Główna. W czasie II wojny światowej mieścił się tam szpital, a podczas okupacji Japończyków, ich administracja wojskowa. W latach pięćdziesiątych XXw zainstalowano na dachu bydynku latarnię morską, jako, że budynek stoi niemal nad samym morzem (czego akurat na zdjęciu nie widać, ale tuż przed klombami kwiatów zaczyna się wielka woda). W latach 60-tych swoją siedzibę miał tam premier i Ministerstwo Finansów oraz inne rządowe biura. W latach 90-tych XXw usunięto z budynku wszystkich lokatorów i gruntownie cały budynek wyremontowano, przeznaczając go na luksusowy hotel, który został otworzony dla klientów pierwszego dnia stycznia 2001r! tak oto symbolicznie stare przekształciło się w nowe wraz z wejciem ludzkości w XXI wiek.

  widok ze starej dzielnicy na nową




                               


                         

środa, 22 sierpnia 2012

Łza na Oceanie II

Oliwia zamieściła swoją recenzję na facebooku dla swoich znajomych. Uczyniła to w taki sposób, że aż się bardzo wzruszyłam. Co się dało, to tutaj wkleiłam. Książki jeszcze w Empikach nie ma, ponieważ dopiero podpisywaliśmy umowę dystrybucyjną i dopiero po zakończeniu tego etapu wydawnictwo roześle książkę do sprzedaży detalicznej. Póki co, była w kilku księgarniach wysyłkowych i Oliwia tam właśnie ją kupiła trzy dni temu. Dzisiejszej nocy przysłała mi sms-a, że właśnie czyta i bardzo jej się podoba. Mam nadzieję, że już niebawem książka będzie dostępna w sklepach dla wszystkich zainteresowanych tematem.

                                                       Oto okładka mojej książki.

I wpis mojej córki na facebooku:
‎"Łza na oceanie. Sri Lanka"
Czytam książkę, którą właśnie wydała moja Mama. Ksiązkę o Sri Lance, gdzie była wiele miesięcy, spełniając swoje marzenia. I jestem dla niej pełna podziwu, nie tylko dlatego, że się tam wybrała i spędziła czas wśród Lankijczyków, a potem opisala ich zycie i własne perypetie... I nie tylko z tego powodu, że pięknie, entuzjastycznie pisze o Sri Lance. Trochę mi żal, że musiała odsunąć marzenia w czasie, choć podziwiam ją za to, że o nich nie zapomniała i zrealizowała - na emeryturze. Zazdroszczę jej konsekwencji - i w spełnianiu marzeń i w doprowadzeniu do wydania książki, bo to też nie jest proste. Jestem z niej niezwykle dumna! I właśnie zastanawiam się, czy nie znając jej, kupiłabym tę książkę w jakiejś księgarni. Owszem, tak! Czytam i czasem się wzruszam, a czasem smieję. Warto jest mieć marzenia i je realizować! Trochę się boję, bo za chwilę będę już znała kierunek jej następnej podróży. I znow nie będzie jej w pobliżu przez kilka lub kilkanascie miesięcy....Mamo, tak trzymaj!

Zofia Małecka Dziękuję Ci bardzo córeczko za ciepłe słowa, chociażby dla nich warto było napisać tą książkę. Dziękuję wszystkim serdecznie za miłe opinie w odpowiedzi na tekst Oliwii. Zapraszam do przeczytania książki o życiu w egzotycznej Sri Lance.

No tak to właśnie wszystko wygląda na obecną chwilę.
Dzięki wszystkim za miłe słowa, które napisali na facebooku, w odpowiedzi na Oliwii informację!

niedziela, 19 sierpnia 2012

Dokument dla potomnych


Lato wróciło, chociaż zapowiadają, że tylko na weekend, a od poniedziałku deszcze. Może się nie sprawdzą telewizyjne prognozy? ale gdyby miały się sprawdzić, postanowiłam wykorzystać te dwa dni i jak najwięcej na świeżym powietrzu przebywać. Wczoraj jechałam na Ochotę kota nakarmić, bo Marcin jeszcze z Francji nie wrócił. Jak już byłam w mieście to i na Starówkę zajrzałam, bo tam zawsze atrakcyjnie jest w weekendy, a potem Nowym Światem do palmy i autobusem do Łazienek podjechałam, pospacerować trochę. Dzisiaj jeździłam sobie rowerem i kilka zdjęć zrobiłam, żeby pokazać jak się posuwają prace przy autostradzie, którą budują przed moim domem. No, posuwają się, nie można narzekać. Długo rowerem nie jeździłam, bo upał straszny.

tak to wygląda z okna mojej łazienki
Zjazd tu będzie na Osiedle Chrobrego, które znajduje się między moim domem, a torami kolejowymi biegnącymi tam dalej, za kościołem. No to może puszczą tą szosą autobusy miejskie? i może wreszcie przystanek będę miała w pobliżu swojego domu? Stałoby się zadość sprawiedliwości społecznej.

a tak, gdy stoję na budowie
                                 Mój dom ten błękitny po lewej stronie. Na zdjęciu wyraźnie widać, że jakiś peronik budują w miejscu, gdzie słupy (jeszcze bez ścianek dźwiękoszczelnych) w podwójny rząd przechodzą, co oznacza, że przejście tam będzie. No to by dopiero było, gdybym tak blisko do autobusu miała! Cała Warszawa taka poodgradzana dźwiękoszczelnymi, wysokimi ścianami, wygląda dziwnie. Kto to wymyślił? Nasze domy od autostrady oddzielają jeszcze drzewa no i ta stara droga, która ulicą Zapustną się zwie.

stara ulica Zapustna
Ta stara ulica-droga chyba zostanie, bo to dzielnica Włochy jest, a autostrada obok, to już dzielnica Ursus. Moja ulica właśnie granicą była dla tych dwóch dzielnic. Widać okna od mojego mieszkania od szczytu budynku na II piętrze, tuż ponad koronami drzew. Ursus ciągle coś budował, modernizował, autobusy jeździły itp, a o mieszkańców ze skraju dzielnicy Stare Włochy nikt nie dbał, więc ani ulicy, ani autobusów nie było.

patrząc w stronę Alei Jerozolimskich
Nasz burmistrz nie był zainteresowany tym regionem dzielnicy, a na tym obszernym polu na Zapustnej, gdzie teraz autostradę budują,  kapusta rosła. Ja się burmistrzowi odwzajemniałam i wogóle nie głosowałam w wyborach samorządowych, bo nie miałam na kogo. Skoro nikt o mnie nie dbał, to i zainteresowanie wyborami straciłam. Chociaż burmistrz z pewnością się tym moim buntem nie przejął, gdyż starcza mu oddanych wyborców, aby wybory wygrywać, to jakąś osobistą satysfakcję miałam.

patrząc w stronę Ursusa
Kościół i bloki mieszkalne za nim, to już do Ursusa należą i teraz dokładnie będziemy przedzieleni autostradą. Gdyby tam kościoła nie było, to z pewnością nie byłoby też przejścia żadnego, a po autostradzie przecież ganiać nie można. Ale skoro jest tam kościół, to z pewnością jakąś przewieszkę zrobią, aby wierni, z sąsiednich już teraz Włoch, do kościoła mogli przyjść. Dotychczas, jak ktoś granic dzielnic nie znał, to można było sądzić, że kościół do Włoch należy. Bloki Ursusa zasłonięte po lewej stronie drzewami, więc niewidoczne są, a te kilka bloków, które widać dalej, tłoku nie robią. Włochowskie Osiedle Chrobrego po prawej stronie, liczniejsze było. Myślę więc, że kościół zadba, aby Ci wierni z prawej strony, wygodne dojście do kościoła mieli, bo tu innego kościoła nie ma. Najbliższy jest w połowie ul.Popularnej dopiero, to bardzo daleko, a poza tym każdy ksiądz dba, aby to na jego tacę datki płynęły w jak największej ilości, więc o owieczki zadba, aby nie stracić stanu posiadania.

wejście na moje podwórko od strony Zapustnej
Gdy rzeczywiście będziemy tu mieli autobus, to wreszcie tędy, od strony Zapustnej wchodzić na swoją posesję będę. Po wejściu na swoje podwórko, to nawet mi się podoba, że tutaj mieszkam, bo bardzo ładnie i zacisznie jest. Póki co, nie chodzę tędy, tylko z drugiej strony budynku, wśród innych bloków do ulicy Fasolowej dochodzę, następnie Ryżową idę do Kleszczowej lub Chrobrego, skąd już jeżdżą autobusy do miasta. Ciężko jest. Szczególnie zimą, gdy wcześnie ciemno się robi i gdy z ciężkimi torbami się chodzi.

będę teraz przy skrzyżowaniu mieszkała
Nawet jakieś mini rondo budują, a mój blok prawie na skrzyżowaniu ulic się znajdzie. Prawie, ponieważ na samym rogu maleńki domek sąsiada się znalazł. Ten to musiał przeżyć swoje! mieszkał w tym domku, a wokół pola uprawne miał, a teraz? najpierw wybudowali mu za domkiem całe osiedle mieszkaniowe, następnie, z drugiej strony, cały zespół bloków, a teraz od frontu autostradę będzie miał! Ja z II piętra, to jeszcze coś zobaczę, ale sąsiad z tego małego domku to już świata nie zobaczy, zasłonięty dwa, albo trzy razy wyższymi ścianami dźwiękoszczelnymi. Tak to się świat zmienia na oczach jednego pokolenia.

Zapustna rok wcześniej
Tak już na Zapustnej nigdy nie będzie, jak wyżej widać, ponieważ ciężkie samochody, wywrotki i dźwigi rozjeździły całą tą drogę, dowożąc co trzeba do budowy autostrady. Już słyszałam, że niektórym sąsiadom żal będzie, bo z psami nie będą mieli gdzie na spacer chodzić. Dotychczas chodzili groblą, po środku pola z kapustą, aż do ulicy Dzieci Warszawy w Ursusie. No i gdzie teraz te psy poganiają? parku żadnego też tu przecież nie ma. Pozostałość po starej Zapustnej będzie chyba teraz ścieżką zdrowia dla psów.