poniedziałek, 15 października 2012

Prachuap Khiri Khan - Tajlandia c.d.

Dokończę opis mojej podróży do Tajlandii, bo to szczególny kraj. Kraj, w którym mogłabym zamieszkać na stałe i żyć w nim do końca życia. Wszystko tam sprzyja człowiekowi: klimat, morze, ludzie i przyroda, jak również tolerancja religijna. Jestem pewna, że jeszcze tam wrócę!

Budda rubaszny
Taki Budda, przypominający bardziej wyobrażenie Buddy w wersji chińskiej, natychmiast poprawi człowiekowi humor. Ręce ułożone na tłuściutkich kolankach, pełen brzuszek oznaczający sytość, co potwierdza uśmiech samozadowolenia. We wgłębienie pępka ktoś już włożył złoty pieniążek znamionujący dobrobyt, a za chwilę młoda Tajka przyniesie świeże jedzenie, a w wazony włoży świeże kwiaty. Cóż więcej Buddzie do szczęścia potrzeba? Każdy przechodzący obok, siłą rzeczy uśmiechnie się i odzyska dobre samopoczucie na resztę dnia. Tak, buddyzm to nie tyle religia, co filozofia życia.

poczęstunek dla Buddy
To ustawianie na każdym kroku ołtarzyków, figurek, przyozdabianie kwiatami oraz ustawienie miseczek z pożywieniem dla bożków, to manifest radości i wdzięczności za życie tu i teraz, w tym kraju, wśród tej przyrody i wśród tych ludzi. 95% Tajlandczyków wyznaje buddyzm, niecałe 5% - islam. W Tajskiej Konstytucji jest napisane, że "król jest zwolennikiem wszystkich religii" i naród się do tego stosuje. Pomimo, że wyznawców islamu jest tak mało, budują oni wiele meczetów przy pomocy dotacji państwowych, ponieważ król przestrzega konstytucyjnych zapisów i w równym stopniu wspomaga oba wyznania. Chrześcijanie występują tam szczątkowo, chociaż misje katolickie, jak na całym świecie, próbowały nawracać tajski lud. Mizerny skutek we wprowadzaniu wiary katolickiej był również z tego powodu, że w tej części Azji religia buddyjska była ugruntowana od wieków i mocno zdążyła się zakorzenić. Katolicyzm zgarniał głównie ludzi niepewnych swoich korzeni, zagubionych w życiu i szukających w czymś oparcia.

przyjechałam tym pociągiem
Do Prachuap Khiri Khan przyjechałam pociągiem kilka minut po godzinie czwartej rano. Pomimo zmęczenia i senności, bo nie jest to godzina pobudzająca do życia, zachwyciłam się samym dworcem kolejowym tego miasteczka. Budynek stacji częściowo drewniany, kolorowy, peron w stylu amerykańskich westernów, a na dodatek dyżurny ruchu w letnim mundurze koloru khaki, wychodzi na peron z plakietką w ręku, trzyma oko nad wysiadającymi i wsiadającycmi pasażerami, a na koniec potrząsa solidnym złotym dzwonem dając maszyniście sygnał do odjazdu! no czy ktoś widział coś takiego w XXI w, w Europie?

klatka z ptakami
Na peronie, na drutach elektrycznych, w pewnych odległościach od siebie pozawieszane są klatki z żywymi ptakami! No sami powiedzcie, czy Polacy wpadliby na taki pomysł? klatki z ptakami! potem chłopak ze stacji, chodził miedzy tymi klatkami, odsłaniał ścianki i wsypywał im do klatek karmę. Oto Tajlandia! Spokój, zadowolenie z wszystkiego, co ich otacza i radość istnienia! Gdy pasażerowie rozeszli się, każdy w swoją stronę -  na dworcu pozostała nas garstka:  młody turysta z plecakiem, ja, mnich buddyjski i starszy jegomość z dużą, czarną torbą. Każdy zajął osobną ławeczkę, buddysta najbardziej oddaloną, ze względu na swoje przywileje i ograniczenia. Widać było, że wszyscy mamy zamiar doczekać tu początku dnia.

Tutaj dospałam do rana
I tak właśnie się stało. Było bardzo ciepło, cicho i bezwietrznie. Oparłam głowę na swoim plecaku i zasnęłam. Gdy się obudziłam, turysty nie było, mimo, że jego plecak leżał dalej na jego ławce. Starszy pan jeszcze spał, a buddysta zniknął z peronu. Widocznie poszedł do miejscowego klasztoru. Tak oto spędziłam noc dzielącą moje urodziny od dnia imienin, z 14 na 15 maja. W podróży i na peronie ślicznego różowego miasteczka Prachuap Khiri Khan. Sen na świeżym powietrzu i w poczuciu absolutnego bezpieczeństwa posłużył mi, ponieważ poczułam się bardzo wypoczęta i gotowa na nowe przygody i niespodzianki.

dworcowy bar
Cały czas nie mogłam się nadziwić, że w tak małej mieścinie może być taka śliczna stacja kolejowa i taka funkcjonalna, poręczna dla pasażerów. Bilet można było kupić w kasie, ale gdy jakaś kobieta się spóźniła, sprzedano jej przez okno, bezpośrednio z biura na peron, dzięki czemu zdążyła wsiąść do wagonu, zanim dyżurny ruchu potrząsnął złotym dzwonem. Wszędzie stały ławeczki, żeby ludzie wygodnie czekali na pociąg. Kto nie chciał siedzieć na peronie, wygodne ławki znajdowały się również w niewielkim holu dworca kolejowego, gdzie drzwi były otwarte na przestrzał, na ulicę i na peron, dając lekki przeciąg. 

matka karmiąca dziecko
Pod ścianą budynku było ujęcie wody, gdzie można było się umyć i nabrać sobie wody w butelkę do picia. Cały czas, od bladego świtu czynny był bar z jedzeniem i piciem, z potrawami zimnymi i na gorąco. WC było bardzo czyste z pachnącymi mydełkami przy umywalkach. To miasteczko, to dowód na to, że żadna mała mieścina nie musi być zaraz zapyziałą dziurą. Nim zobaczyłam same miasteczko, już byłam zadowolona, że tu przyjechałam. Na jednej z ławek matka karmiła mlekiem z butelki swoje dziecko, a ojciec dziecka cały czas machał słomianym wachlarzem, żeby ich oboje schłodzić trochę w porannym gorącym i parnym powietrzu. Takich słodkich obrazków nie spodziewałam się zobaczyć w Tajlandii, a jednak. Aż trudno się było stamtąd ruszyć.

wyjście z peronu wprost na ulicę
W budynku dworca znajdował się również posterunek policji. Bez problemu pozwolili mi zostawić u siebie bagaże, żebym mogła swobodnie pójść do toalety, odświeżyć się po nocy i przejść do tej małej restauracyjki na śniadanie. Następnie posterunkowy bardzo się starał, aby doradzić mi najlepszy z najtańszych hoteli oraz wytłumaczył, jak do niego dotrzeć. Gdy zbierałam się już do opuszczenia tego przyjaznego miejsca, zatrzymała mnie nagle taka scenka: trzech facetów zerwało się ze swojej ławki, rozłożyli szybko i sprawnie na ziemi  małe dywaniki, uklękli i zaczęli bić głowami pokłony w stronę wschodzącego słońca, do Allacha.

w stronę miasta
Wznosili ręce do nieba i znowu bili głowami w chodniczki. Najstarszy z nich klęczał z przodu, a dwóch modszych po obu jego bokach, o krok za nim. Chyba ojciec z synami, wszyscy w tradycyjnych długich szatach. W międzyczasie na peron schodziły się dzieci dojeżdżające do szkoły i dorośli, do pracy. Nikt niczemu się nie dziwił. Tajlandzka tolerancja religijna. Muzułmanie zebrali swoje dywaniki, zrolowali je i najspokojniej w świecie wsiedli do pociągu, który właśnie wjechał na peron. Ruszyłam w stronę miasta, aby znaleźć polecany hotel. Po drodze młody chłopak pomógł mi w jego znalezieniu.
pokój w hotelu
Uprawiał właśnie poranny jogging w parku, myślałam, że wskaże mi jak iść dalej i wróci do ćwiczeń, ale on zaofiarował się zaprowadzić mnie do samego hotelu. Głupio mi się zrobiło, że przerwałam mu ten jogging, ale już nie mogłam się upierać, ponieważ chłopak był zdecydowany osobiście i bezinteresownie mnie tam zaprowadzić. Powiedział, że teraz pobiega sobie po mieście. Chińczyk był niski, szczupły i miał typową dla Chińczyków wąską bródkę. Bardzo sympatyczny i uczynny, nawet bagaże chciał mi ponieść, ale nie zgodziłam się na to. Zawsze sama dźwigam swoje bagaże.

senna miejska uliczka
Nie wzięłam jednak pokoju w miłym hoteliku, do którego zaprowadził mnie chiński joggin, bo był za drogi. Ale dzięki temu, że tu mnie przyprowadził, zobaczyłam w ulicy obok inny hotel, "Prachuap Suk Hotel" przy Thanon Sue Suk. Budynek banalny, odstający od cukierkowej architektury miasteczka. Pokój skromny, na IVp , ale posiadał wszystko, co mi do życia było potrzebne i był rzeczywiście tani, 200 bathów za noc, więc nie grymasiłam. W końcu bardzo mało przebywam w hotelach. Ważne, aby mieć gdzie rozłożyć swoje rzeczy, wykąpać się i wyspać. Atrakcyjnie czas spędzam poza hotelem. Najfajniejsze jest to, że takie miasteczko, jak Prachuap Khiri Khan można spokojnie sobie zwiedzać bez żadnej mapy ze świadomością, że bez problemu trafi się wieczorem do swojego hotelu. To dodatkowy urok małych miasteczek. Ciągle był wczesny ranek, więc poszłam na nadmorską promenadę.

Konsternacja
Dobrze, że chociaż informacja była napisana po angielsku. Byłam pewna, że w tamtą stronę należy się kierować, ponieważ informacje turystyczne zawsze są zlokalizowane w pobliżu turystycznych deptaków. W każdym razie w Azji. I tak właśnie było. A na promenadzie? suszenie ryb! Dla mnie zadziwiający i piękny widok, dla żon rybaków, codzienna praca.

suszenie ryb
W sennym miasteczku nawet rzadko coś po szosie jechało. Idealne miejsce dla szukających spokoju i ukojenia nerwów ludzi. Nic nie znalazłam w przewodniku po Tajlandii na temat tego miasta, poza jednym zdaniem, że są tam urocze zatoczki z kolorowymi łódkami.W tym mieście wszystko było kolorowe, oprócz mojego hotelu. Thanon Sue Suk jest ulicą równoległą do promenady nadmorskiej. Z okna widziałam kawałek morza, bo resztę zasłaniał mi inny hotel, a obok stał jeszcze inny, spalony dom-hotel i straszył swoim wyglądem. Było widać, że to jakaś świeża sprawa. Nienaruszona pozostała jedynie piękna kuta brama z niebieskimi akcentami.

promenada
Mój hotel był zaniedbany w równym stopniu jak jego gospodarz, który jednak skwapliwie pilnował interesu i zawsze był na posterunku widząc kto wychodzi i wchodzi do hotelu, co moim zdaniem podnosi bezpieczeństwo gości. Wprawdzie gospodarz zazwyczaj spał za tym swoim recepcyjnym kantorkiem, a w przerwach snu oglądał telewizor, ale zawodowo był czujny. Samo położenie hotelu było bardzo dogodne, blisko promenady, w sąsiedztwie sklepy spożywcze, cukiernia i garkuchnie z jedzeniem serwujące posiłki do późnej nocy. Brakowało jedynie bezprzewodowego internetu.

w willowej uliczce
Moje dzieci poradziły sobie bez internetu i sms-em przysłały mi życzenia urodzinowo-imieninowe z Polski. Taki teraz ten świat się mały zrobił, że praktycznie w żadnym miejscu na ziemi człowiek nie zostaje odcięty od świata. Poszłam zwiedzać bardziej oddalone części miasteczka i trafiłam do małpiego parku!

przed małpim parkiem
Małpy biegały nie tylko po parku, ale również po całej promenadzie, po jezdni i chodnikach. Zaczepiały ludzi i czyhały tylko, aby im coś zabrać. Mimo to ludzie chodzili po tym terenie, oganiając się rękami od natrętów. Stałam z boku i nie byłam zdecydowana zaryzykować, a chciałam dostać się na widoczną w oddali górę, bo tam znajdowała się świątynia. Małpy same wyznaczyły sobie granicę, której nie przekraczały, mogłam więc stać blisko nich, ale w miejscu, gdzie do mnie nie podchodziły.

małpy w mieście
Małpy były zuchwałe i pewne siebie. Zaanektowały skwer wypoczynkowy koło fontanny, rozłożyły się nawet na ławkach. Co próbowałam podejść do złotych schodów wiodących na górę, małpy natychmiast mnie okrążały, więc się wycofywałam. Jedna z małp koniecznie chciała wyrwać mi z ręki torebkę z materiału, w której miałam wodę mineralną, mapę i notatnik. Ostatecznie nie weszłam tego dnia na górę i nie zwiedziłam złotej świątyni. Przez małpy.

Złota świątynia na górze - Khao Chong Krajok
Takie to atrakcje w pięknym miasteczku Prachuap Khiri Khan czekają na turystów. Wróciłam do hotelu, wzięłam prysznic, zebrałam rzeczy do prania, żeby zanieść do laundry, która była obok mojego hotelu. Wszystko, co potrzeba turyście, było obok mojego hotelu, chociaż sam hotel trochę obskurny. Nawet post office tu było, którego w innych miastach musiałam zawsze szukać. Oddałam więc rzeczy do pralni i poszłam na nocny targ, o którym powiedział mi gospodarz w chwili, gdy oderwał się na moment od telewizora. Zresztą trudno zabłądzić w tym uroczym miasteczku, pełnym sympatycznych ludzi.

nocny targ
Spacer nocą po miasteczku był bardzo przyjemny, ponieważ już nie dokuczał upał i małpy poszły chyba wcześnie spać, bo nie zaczepiały nas już na promenadzie w okolicy góry. Promenada oświetlona i pełna spacerowiczów, woda w morzu ciemna i wzburzona. Prachuap Khiri Khan jest z pewnością również dlatego takie śliczne, bo chociaż małe, posiada wszystko. Położenie między górami i morzem, piękne zatoczki z kolorowymi łódkami rybackimi (jak pisali w przewodniku), ładną, szeroką promenadę, tanie hotele, sporo kafejek, dobre jedzenie, no i te małpy.

jedna z zatoczek
Rano poszłam z kolei na dzienny targ, również kolorowy i smakowity. Z samego rana spotkałam grupę mnichów w pomarańczowych szatach, którzy szli gęsiego poboczem ulicy z materiałowymi pomarańczowymi torbami zawieszonymi na ramieniu i w te torby wkładali dary otrzymywane od przechodniów. Ze sklepów i ze straganów sprzedawcy podawali im już wcześniej przygotowane paczuszki z żywnością. Ludzie wychodzili z domów i podawali im zawiniątka, a do niewielkich misek trzymanych w rękach przez mnichów - sypali ryż. W ten właśnie sposób mnisi każdego ranka przechodzą przez miasto i zbierają dary. Z tego się utrzymują. W dużych miastach również. W Sri Lance i w Bangkoku nigdy nie byłam na tyle wcześnie rano w mieście, aby ich zobaczyć, a tutaj i owszem. Nie robiłam im zdjęć, uznając, że nie byłoby w porządku pstrykać im po oczach w chwili proszenia o jedzenie.
Następnie zrobiłam drugie podejście pod górę, ale małpa pobrudziła mi łapami świeżo wyprane białe spodnie, więc ostatecznie się zniechęciłam. Wróciłam do hotelu, zmieniłam spodnie na sukienkę i poszłam zwiedzić inną świątynię.
Świątynia buddyjska
Następnego dnia po śniadaniu spakowałam rzeczy, ponieważ uznałam, że wszystko już obejrzałam w cukierkowym miasteczku, pokąpałam się w morzu w zatoczkach kąpielowych, nasyciłam wzrok zatoczkami rybackimi i nadszedł czas, aby się z miasteczkiem pożegnać i jechać dalej. Taki los podróżnika. Trudno na dłużej zostać w jednym miejscu, nawet najpiękniejszym. W budynku Municipality of Prachuapkhirikhan, w którym mieści się Turist Office zakupiłam bilet kolejowy do Surat Thani na godzinę popołudniową i poszłam znowu na piękną nadmorską promenadę,(omijając terytorium małp). Tam jest naprawdę ślicznie.
pożegnanie na peronie
Stacja kolejowa jest nieco oddalona od centrum miasta, dlatego wzięłam tuk-tuka, który za 50 bathów zawiózł mnie na dworzec odpowiednio wcześnie. W Surath Thani nie miałam zamiaru zabawić dłużej, niż jedną dobę, bowiem miasto to stanowiło dla mnie jedynie bazę przesiadkową na autobus, a następnie na prom, żeby dostać się na wyspę Koh Samui. Tam właśnie planowałam dojechać i pomieszkać dłuższy czas. Bardzo byłam zadowolona, że chociaż na chwilę odwiedziłam miasteczko Prachuap Khiri Khan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz