czwartek, 25 października 2012

Pożegnanie Koh Samui

Po wyczerpującym dniu pieszej wycieczki na lotnisko, następnego dnia można już tylko pławić się w lazurowym morzu i odpoczywać pod słomianym parasolem, sącząc leniwie zimne napoje. Black man uczył młodego człowieka, jak postępować, aby jak najdłużej utrzymać się na desce surfingowej trzymając się linki za pędzącym skuterem wodnym. Przezabawne było to widowisko, bo młody co rusz spadał z deski i znikał w odmętach spienionej wody, a black man błyskawicznie rzucał się wówczas w morze i można było namierzyć jego pozycję jedynie po czarnym cylindrze widocznym na falach.

Black Man z plażowym sprzedawcą napojów
Rzucał się do tej wody po wielokroć, ponieważ z młodego wielki ciamajda był i bez przerwy mu z tej deski spadał. Nim black man wyszedł na piasek i otrząsnął się z wody, młody znowu znikał z powierzchni morza i black man ponownie dawał nura w wodę i go ratował. Ten na motorówce też się pienił, bo nie mógł się dobrze rozpędzić, co mocniej gaz nacisnął, to młody już mu z oczu znikał, więc musiał natychmiast hamować, zawracać i czekać aż black man wyciągnie młodego z wody i  ten ciamajda znowu się wdrapie na deskę. Utrapienie z takim uczniem było ogromne, a dla plażowiczów radosne widowisko za free.

Spacerek po plaży
Ostatecznie facet na skuterze postanowił zakończyć ten żenujący spektakl z tak mało pojętnym uczniem. Zawrócił do brzegu, nie dając już młodemu szans na wykazanie się, ani na dalsze rozbawianie turystów. Młody chcąc w końcowym etapie ratować swój honor, postanowił efektownym slizgiem wjechać deską na plażę. Niestety, ten numer również mu się nie udał. Przy zetknięciu z piaskiem deska wyrzuciła go wysoko w górę, po czym niezdarnie klapnął jak śnięta ryba na piasek, wprost pod nogi black mana, o mało mu stolika z parasolem nie wywracając. Plażowicze odetchnęli z ulgą, gdy okazało się, że wszyscy żyją.
Black Man zawraca lekkomyślnych skuterowiczów
Ale to nie był jeszcze koniec widowiska. Młody pozbierał się z ziemi, ale taki był wściekły, że zaczął walić deską o piasek, mało ją w drzazgi nie rozbijając, chociaż to nie była jego deska, tylko z wypożyczalni. A ten na skuterze zrobił nagły odwrót w stronę morza, no i zaczął się znowu spektakl, ale jaki! aż black man cylinder z głowy zdjął na chwilę, aby się w nią podrapać i zastanowić się, czy ma interweniować, czy nie.

a turyści ciągle jedzą i jedzą
Najpierw zorientowaliśmy się w sytuacji my, tj. black man, ja i jego pomocnik, bo razem śledziliśmy poczynania skutera już od dłuższego czasu. Black man trzymał w ręku takie swoje urządzenie, którym łączył się z tymi na skuterze i nie wiedział czy je nacisnąć i kazać wracać skuterowi, czy nie. Po paru minutach plażowicze załapali, że coś się dzieje na wodzie. Podnieśli tyłki ze swoich pianek i leżaczków i też przyszli do wody. Black man nie nacisnął dzwonka. Staliśmy tak wszyscy jak zaczarowani  i ogladaliśmy ewolucje wykonywane przez faceta na wodnym skuterze. Wszystkich tak zafascynował ten widok, że nikt nawet nie pomyślał, aby zdjęcia robić. Ale zdjęcia nie oddałyby tego, co się działo na żywo, ani tej atmosfery, ryku silnika, ściany bryzgającej po bokach wody.

Spokojna zatoka
Chwilami zamieraliśmy z lęku, bo skuter znikał nam gdzieś pod wodą, jak łódź podwodna, aby potem razem z falą wystrzelić wysoko w górę i koziołkując w powietrzu znowu osiąść na wodzie. Nie da się tego obrazowo opisać. Ale to był widok! Black man tłumaczył nam, że zna tego faceta i wie, że on odreagowuje złość w taki sposób. W końcu przypłynął do brzegu i delikatnie osadził skuter na piasku. Plażowicze pokazywali mu na znak uznania kciuk uniesiony do góry, niektórzy podchodzili i ściskali jego rękę, dziękując za piękny pokaz sztuki na wodzie. Młody stał z boku ze spuszczoną głową, ale potem ten ze skutera podszedł do niego, poklepał po plecach i coś mu tam tłumaczył. Może pouczał go, że złością nie zdobędzie takich umiejętności, tylko cierpliwą pracą? I jak tu się nudzić na plaży w Lamai Beach?

pożywiając się, nadal można obserwować morze
Innym razem do black mana przyszli młodzi ludzie z niemowlęciem i chcieli popłynąć skuterem w morze. Black man podsunął palcem czarny cylinder na głowie, żeby dobrze przyjrzeć się klientom. Gdy upierali się przy swoich planach, black man dał im do podpisania dokument, że robią to na własną odpowiedzialność, po czym przyniósł kamizelki ratunkowe, sam ubrał niemowlaczka w taką żółtą kamizelkę , trzymał go, aż się rodzice usadowią na skuterze i podał im dziecko. Cały czas z brzegu obserwował tą parę i gdy w pewnym momencie zobaczył, że klient szarżuje, a po chwili znika mu z pola widzenia, wskoczył na swój skuter z szybkością pantery i w mgnieniu oka znalazł się przy tamtych. Zawrócił ich do brzegu i tak dał czadu, że aż plażowicze się zbiegli. Tamci się kłócili, bo uważali, że jak płacą za wypożyczenie skutera to nie muszą się liczyć z opinią innych, a black man upierał się, że jest tu od tego, aby ratować ludzi i nie pozwoli narażać życia niemowlaka przez głupotę tatusia.

przygotowania do kolacji
Wszyscy popierali black mana i klienci oddali w końcu skuter i poszli sobie obrażeni na cały świat. Każdy zanim wypłynie skuterem w morze ma powiedziane i pokazane, że nie wolno mu przekroczyć granicy czerwonej chorągiewki tkwiącej daleko w morzu, ale będącej w zasięgu oka ratownika. Wiekszość się stosowała do przepisu, a ci z niemowlęciem zignorowali zakaz i zniknęli za horyzontem. Z takim małym dzieckiem! Nic dziwnego, że black mana poniosło. Był w końcu za nich odpowiedzialny. Ludzie nieraz są nieobliczalni. A Tajowie wiecznie dziwią się dlaczego biali nie stosują się do przepisów? Niby słuchają co się do nich mówi, kiwają głowami, że ok, rozumieją, po czym robią wszystko po swojemu.

to już inna strona plaży. Rybacka.
Znowu pojechałam do brzydkiego miasta Nathon, żeby dowiedzieć się, jak i czym mogę dopłynąć do wyspy Phangan. Leniuchowanie na Koh Samui za kilka dni się kończyło i aż trudno mi było pojąć, że tak szybko upłynął miesiąc. Poprzedniego dnia poszłam spacerkiem z Chaweng Beach na plażę Bang Rak Beach, aby zobaczyć Wielkiego Buddę. Stoi tam na wielkiej górze. Widziałam go z daleka z lotniska, ale chciałam go zobaczyć z bliska. Nie jest to takie łatwe, ponieważ tylko tak się wydaje, że Wielki Budda jest już blisko, na wyciągnięcie ręki, a on ciągle jest daleko. Po drodze mijałam małe wioski i lasy kokosowe.

palenie kokosowych łupin w wiosce
Szłam przez góry i doliny, aż sobie nogi podrapałam kolczastymi krzewami, wystawiającymi podstępnie swoje kolce na ścieżki leśne. Z tego powodu nie mogłam wejść do słonej wody, żeby mnie nie piekło, więc nie poszłam na plażę. Na skaleczenia poprzylepiałam sobie plasterki i pojechałam do brzydkiego miasta Nathon, do portu. Spisałam w notesie rozkład jazdy promów na Panghan, po czym przespacerowałam się dwa kilometry za miasto, żeby zobaczyć Waterfall Hin Lad, czyli wodospad.

To ja w brzydkim mieście Nathon
Pierwszy kilometr szłam poboczem kiepskiej drogi, uważając żeby mnie coś nie przejechało. Następnie z głównej drogi skręciłam na boczną, wiodącą do wodospadu i do Budda Temple. Ta boczna droga była chyba niedawno oddana do użyku. Zrobiono z niej taką europejską ulicę,że ze zdziwienia aż przystanęłam przyglądając się jej. Ta jest boczna, a tamta szutrowa główna? dziwna sprawa. Jezdnia wyłożona kostką, szerokie chodniki po obu stronach i zadbane domki jednorodzinne ukryte w zieleni.

Mały Wat na uboczu. Wacik.
To mnie zawsze w Azji zachwyca, że nigdy nie wiem, co ujrzę za chwilę, pokonując następny zakręt na drodze. Zawsze to jest niespodzianka. Albo utknę na dziurawej szutrowej drodze bez żadnego znaku informacyjnego, jak iść dalej, albo znajdę się raptem w innej społeczności, żyjącej w innym świecie, albo też ukaże się moim oczom piękna równa ulica w stylu europejskim z drogowskazami w języku angielskim i mapami terenu na przydrożnych tablicach. Chodniki dla pieszych w azjatyckiej osadzie zagubionej w lesie palmowym! nie do wiary! Otóż w Azji wszystko zdarzyć się może.

to się nazywa hartowanie dzieci
W waterfall Hin Lad wody było tyle, co na lekarstwo, ale nie przeszkodziło to paniom w urządzeniu dzieciom zimnej kąpieli. Jedna pani była miejscowa z dzieckiem, a druga turystka z dzieckiem. Dziewczynce turystki trochę mniej się taka kąpiel podobała, ale została solidnie umyta, mimo protestów. Podobno w okresie monsunów jest to całkiem duży wodospad, ale teraz już długo było sucho. Pogadałam z paniami, obejrzałam skromną buddyjską świątynię stojącą nieopodal wodospadu i wróciłam do brzydkiego miasta Nathon. W Nathon, jak prawie w każdym miasteczku na wyspie, było wydzielone miejsce, gdzie wieczorami zbierali się turyści, aby wspólnie spożywać posiłek.

strefa jedzenia
Zjadłam więc tutaj kolację i obok na postój furgonetek poszłam. Stało z dziesięć sangtao, kierowcy na murku w karty grali i co się którego zapytałam o kurs do Lamai Beach, każdy odpowiadał, ok, za 100 bath. Chyba się wszyscy tutaj zmówili, aby turystom nieodpuszczać. Pod drzewem kilku siedziało i pożywiali się. Bo tak tu jest, że jak ktoś nie ma co z rękami robić, to je. Jedzenie to ulubiona rozrywka Tajów. Day in day I,m traveling for Lamai Beach i 50 bath to pay, mówię, a teraz raptem 100 bath? Ale żaden nie chciał się wyłamać, bo tak już jest na świecie, że ludzie w gromadzie zawsze pewniej się czują, niż w pojedynkę. Powiedziałam panom thank you i poszłam sobie do pobliskiego Seven Eleven.

Sangtao w Nathon
Stoję przed Seven Eleven, piję kupiony przed chwilą, schłodzony sok ananasowy i patrzę. Ulica jednokierunkowa, w odwrotną stronę od Lamai. Gdzie oni tu na szosę do Lamai wykręcają? Przyuważyłam i małą uliczką przecięłam drogę wychodząc na równoległą, właściwą ulicę do Lamai wiodącą. Zatrzymałam pierwszą furgonetkę, jaka jechaa, for Lamai? pytam pana uprzejmie. Yes, odpowiada pan. 50 bath? upewniam się. Ok, potwierdza pan, więc wsiadam i jadę. No i tak tutaj z transportem sprawa wygląda. Pan zatrzymał się dokładnie pod "Amadeus", zdążyłam dobiec do swojego bungalowu, gdy lunął deszcz, jakby się chmura urwała.

ulica na Koh Samui
Następnego dnia postanowiłam odnieść rzeczy do laundry i zacząć przygotowania do opuszczenia wyspy Koh Samui.Teraz zauważyłam na zdjęciach, że najczęściej chodziłam tam w sukience kupionej kilkanaście lat temu na targu w Skierniewicach. Okazała się uniwersalna w tropikach. Z tak zwanego "zimnego materiału" chłodziła i była przewiewna. Wyprać ją mogłam sama w wiadrze w swojej łazience, strzepnąć, na chwilę na balkon wywiesić i gotowa do załałożenia. Natomiast inne rzeczy, jasne, przeważnie białe, wymagały ciągłego noszenia do pralni, prasowania i grzały dodatkowo podczas długiego chodzenia w upale. I pomyśleć, że już kilka razy miałam ją wyrzucić! w ostatniej chwili dorzuciłam ją do plecaka.

Droga do ZOO i Aquarium
Postanowiłam na koniec obejrzeć jeszcze zoo i aquarium. Zaraz po po śniadaniu poszłam tam pieszo, ponieważ zoo znajdowało się niedaleko budzących duże emocje formacji skalnych Hin Ta Hin Yai, a tam drogę już znałam i to na skróty. Znowu przechodziłam obok tego domu na zakręcie, za którym wchodzi się do muzułmańskiego osiedla. Stamtąd miałabym bliżej do zoo, przez tą ich bramę do lasu palmowego, ale już wiedziałam, że muzułmanie mnie tamtędy nie puszczą. Trochę niżej za tą bramą mają swoją uroczą zatoczkę, której kawałek widać ze skał, ale dojść tam nie można. Tam właśnie kąpią się muzułmanki, bo na normalnej plaży im nie wolno, nawet w czadorach. Dlatego to strzeżony przed obcymi teren. Poszłam naokoło.

w pobliżu zoo
Pan spotkany w alejce wiodącej do zoo powiedział mi, że ani aquarium, ani zoo nieczynne są i żeby przyjść tommorow. Miesiąc na Koh Samui byłam, a jednak nie zdążyłam wszystkiego zobaczyć. Holiday mają? może pracownicy odbierają sobie wolne za soboty i niedzielę, kiedy to najwięcej turystów przychodzi do zoo? ale tommorow to ja już wyjeżdżam z wyspy. W końcu mogłam sobie to zoo odpuścić, pomyślałam tylko, że skoro już tak długo na wyspie jestem, to powinnam wszystko zobaczyć, co tu jest do zobaczenia i dlatego poszłam. Młodzi na skuterze zatrzymali się przy mnie pytając, czy dobrze do zoo jadą? dobrze, ale zoo is closed- poinformowałam uprzejmie, młodzi uwierzyli mi na słowo i zawrócili z drogi.

Pan na zapleczu niemowlę kołysze
W powrotnej drodze zatrzymałam się przy leśnym ni to straganie, ni to otwartym dla klientów domu, w którym można coś zjeść i napić się czegoś zimnego. Pani uwijała się przy plastikowych stolikach, przy których pożywiali się turyści wracający ze skał, a pan dziecko kołysał w ręcznie zrobionym hamaku. Zapytałam, czy mogę zdjęcie zrobić? pozwolił, ale ręce od hamaka zabrał. No i czego się wstydzisz man? własnego niemowlaczka się wstydzisz kołysać? kupiłam wodę mineralną z lodówki i wróciłam do Lamai.

powrót rybaków z morza
Kolację zjadłam w pobliżu Amadeusa, w "Apple", pani z laundry zauważyła mnie i wyniosła moje rzeczy wyprane i wyprasowane, ślicznie pachnące. Super sprawa. Dopieszczają tu człowieka na każdym kroku. Nie chciało mi się już iść na deptak. Wróciłam do bungalowu, wzięłam prysznic, włączyłam w laptopie muzykę i przy kupionym po drodze piwku planowałam z mapą i długopisem w ręku, dzień wyjazdu. Piwa tutaj mieli dwa: "Beer Chang" w zielonej puszce z dwoma słonikami w logo i żółto-srebrną "Synghię" za 35 bht. Jedni mówili, że Synghia najlepsza, ale mnie bardziej smakował "Beer Chang"za 25 bht i takie sobie kupiłam po drodze w "Seven-Eleven".
Pub nocą
Następnego dnia po śniadaniu podeszłam jeszcze do fioletowego ATM, z którego najczęściej pobierałam pieniądze, bo tam bardzo uprzejmy strażnik pilnował kantoru exchange, a ATM właśnie w ścianie kantoru tkwiło. Wszystko w esy floresy po tajsku było na bankomacie napisane, ale za to było mało poleceń do wykonania. Pan co trzeba ponaciskał, potem się odwracał, aby mnie nie krępować, gdy pin będę wbijała i gotówkę miałam w ręku. W bankomatach innych banków było trudniej. Polecenie za poleceniem szło, co do stanu nerwicy mnie doprowadzało. jaki język? angielski wciskam, weryfikacja karty. Kiedy się skończy

Takie informacje na drodze miałam
weryfikacja? naciskać enter, czy czekać? czekam jak głupek, a bankomat też czeka, potem znowu czekam, bo on z kolei pin weryfikuje, następnie pyta czy z pokwitowaniem, czy bez? a z jakiego konta ja chcę te pieniądze? z bieżącego czy z kredytowego? nerwowo już nie wytrzymuję, zapominam nagle czy current miałam naciskać, czy wręcz odwrotnie, absolutnie tego nie naciskać, ale bankomat nie ustaje w swojej ciekawości i pyta czy napewno tą właśnie kwotę chcę, którą wcisnęłam? z nerwów naciskałam w końcu nie to, co powinnam, a bankomat pokazuje error i figa z makiem, zamiast pieniędzy! Można się załamać. A fioletowy ATM prosił tylko o pin, kwotę i czy z pokwitowaniem, czy bez, więc już tego banku się trzymałam przez cały pobyt w Tajlandii.

Art ulica
Tak więc zaopatrzyłam się w gotówkę na podróż na wyspę Phangan, na prom, na posiłki i hotel, żeby w nowym miejscu nie szukać na wstępie bankomatu. No i w nowym miejscu nie będę miała uprzejmego znajomego pana strażnika. Czy wspominałam już, że na Koh Samui sporo galerii artystycznych było? Wystawy malarstwa, sklepy z obrazami, biżuterią ręcznie wykonywaną, rzeźbami. Sporo artystów pracuje na wyspie i tworzy w tym sielankowym miejscu na ulicy, na oczach ludzi - potencjalnych nabywców.

galeria przed pracownią
Pożegnałam się z panem strażnikiem pilnującym kantoru wymiany walut i ATM, z panią w Laundry, która często prała i prasowała moje rzeczy i za każdym razem częstowała mnie różnymi egzotycznymi owocami oraz małymi banankami. Zawsze mnie zaczepiała gdy wracałam z kolacji, chcąc dowiedzieć się gdzie byłam, co widziałam i czy mi się w jej kraju podoba i zawsze częstowała mnie owocami. Pożegnałam się również

treningi boksu tajskiego obok "Aplle"
z młodym panem, który pracuje w sklepie z markowymi ubraniami, na rogu ulicy, przy recepcji "Amadeus Bungalow". Z tym panem widywałam się przez miesiąc pobytu na wyspie po kilka razy dziennie, ponieważ on zawsze stał lub siedział przed sklepem lub na schodkach Amadeusa, o każdej porze dnia, od rana do późnego wieczora. Najpierw wymienialiśmy uprzejme uśmiechy, gdy mijałam go wychodząc z parku bungalowów na ulicę, gdy przechodziłam obok idąc do Aplle i gdy późnym wieczorem wracałam do domu.

Dzieci zawsze są w pobliżu, gdzie pracuje matka
Pan miał nadzieję, że kupię u niego jakąś wizytową sukienkę, ale z czasem tą nadzieję utracił. Mimo to zawsze był uprzejmy, co rano się witaliśmy, a gdy kiedyś naprawdę bardzo późno wracałam do bungalowu, a on ciągle stał przed otwartym sklepem, nie wytrzymałam i zapytałam go, dlaczego? bardzo mu współczułam. Świat tętnił życiem, ludzie w ciągłym ruchu, jak mrówki. Przez jeden dzień można być w tak wielu miejscach, wiele widzieć, z wieloma ludźmi rozmawiać, wiele przeżyć, kontynent można w tym czasie zmienić, a ten młody człowiek nic o tym nie wie, tylko od rana do północy niemal tkwi w tym jednym miejcu, przed sklepem odzieżowym, na zakręcie ulicy między "Amadeus Bungalow", a "Restaurant Aplle".

moi sąsiedzi
Mówię mu You are yung men! No evry day and evry day in shop! weź swoją dziewczynę na plażę, do kawiarni, na spacer z nią idź, a nie stój całe życie przed sklepem z ubraniami! Your name?  Prasert, odpowiada i dodaje, że nie ma dziewczyny. Przecież ty Prasert, stojąc tutaj całe życie, nie poznasz nawet swojej małej wyspy Koh Samui, nie mówiąc o całym twoim pieknym kraju! a Świat? Prasert, oprócz sklepu z ubraniami jest jeszcze cały wielki świat! No working day to day and saturday and sanday! nie dziwię się, że nie masz dziewczyny. Gdzie byście randki spędzali? przed sklepem z markowymi ubraniami? Prasert!

Domki dla bogatszych turystów
Uśmiechał się tylko i powtarzał, że tak, mam rację, on tak by właśnie chciał, ale jego życie jest takie, że on musi ciągle pracować, ciągle. No właśnie. Potem się zastanowiłam i stwierdziłam, że nie mogę Praserta tak buntować, bo jeśli on w sobie tego buntu nie ma, to mu łatwiej żyć tak, jak musi. Taką widocznie ma osobistą sytuację, bądź rodzinną, że musi w taki właśnie sposób żyć. Jednak, gdy w niedzielę szłam na plażę, a późnym wieczorem wracałam, mając jeszcze w uszach muzykę z rozbawionych barów nadmorskich i widziałam, że Prasert ciągle stoi przed sklepem, bardzo smutno mi się robiło.

palenie trociczek na ołtarzyku
Siadałam przy nim na schodkach Amadeusa (który już był zamknięty o tej porze) i rozmawialiśmy sobie na różne tematy po angielsku. Trochę go rozśmieszałam swoimi umiejetnościami językowymi, trochę specjalnie go rozśmieszałam. Miałam nadzieję, że chociaż wtedy czas mu szybciej upływał do końca pracy. Ale już go nie buntowałam. Uznałam, że gdyby za często myślał o innym życiu, mógłby poczuć się nieszczęśliwy. No więc pożegnałam się też z Prasertem i z panią z Amadeusa. Miesiąc wystarcza, żeby ludzie się polubili.
 
gotowa do dalszej podróży
Poszłam pod górkę drogą do głównej szosy, tam więcej możliwości jest na zatrzymanie furgonetki. Jeszcze raz pokiwałam pani z laundry, która jednak nie poprzestała na tym, lecz wybiegła na drogę, żeby dać mi na podróż rambutany. Naprawdę bardzo się wzruszyłam. Zawsze przecież karmiła mnie owocami, jak mogłam nie pomyśleć, że na pożegnanie mnie znowu nimi obdaruje? Miałam nosa, nie minęłam jeszcze skrzyżowania, a pick-up już jechał. Machnęłam ręką, dobiegłam zdyszana i ustaliłam opłatę. 60 bht chciał, więc już się nie targowałam tylko wrzuciłam bagaże na pakę i pojechalismy do portu.
 
Popłynęłam na Panghan
 

1 komentarz:

  1. Piękna relacja. Za dwa dni wyruszam również na tę wyspę ale będę tylko 10 dni. I napewno skorzystam z Pani doświadzeń. Pozdrawia
    Leon W

    OdpowiedzUsuń