sobota, 29 września 2012

Wróciłam z Rzymu!!!!

Na lotnisko Okęcie (wiem, wiem, że teraz mówi się lotnisko Fryderyka Chopina, ale ja po staremu, z przyzwyczajenia),odwiozła mnie przyjaciółka mojej córki Marysia, ponieważ Oliwia była poza Warszawą tego dnia, jak to często ma miejsce z powodu rodzaju pracy, jaką wykonuje. Prawie 3 godziny przed odlotem byłam już na lotnisku, ale dla mnie to nie za wcześnie, ponieważ sporo pracy trzeba wykonać, aby w końcu zaokrętować się na pokład samolotu. Wylecieliśmy polską linią lotniczą LOT dokładnie o g.13.10 i po 2,5 godzinach wylądowaliśmy w Rzymie. Lotnisko Fiumicino oddalone jest od miasta ponad 30 km i trzeba czymś dojechać do centrum, ale ja już wcześniej sama ustaliłam na mapie miasta kupionej w Warszawie (to ważne, bo jest ona wyraźna, po polsku i obejmuje wszystkie dzielnice, a te w przewodnikach i otrzymane  w IT w Rzymie, pokazują tylko dzielnice z atrakcjami dla turystów), że mój hotel mieści się przy końcu ulicy Nomentana, zupełnie z drugiej strony miasta i najlepiej dojechać tam kolejką. Lotnisko w Rzymie jest po prostu ogromne! trzeba się nachodzić, aby odebrać bagaż i wydostać się na zewnątrz. Na szczęście jest dobrze oznakowane. Szłam, kierując się logo kolejki i doszłam.

Villa Maria Rosa Molas
Bilet kosztował 8 euro, no to już wiedziałam, że odczuję drożyznę również przy innych niezbędnych zakupach. Najpierw, zaraz na lotnisku kupiłam tygodniowy bilet za 24 euro, żebym mogła jeździć metrem, autobusami, trolejbusami i tramwajami bez kłopotu od rana do wieczora. Kolejki niestety ten bilet nie obejmował, ale inne bilety były droższe i nie spełniały warunków określonych moim trybem zwiedzania. Z lotniska najwygodniej mi było jednak jechać kolejką, bo inaczej musiałabym kilkakrotnie się przesiadać, a nie znając miasta i będąc obarczoną bagażami, wolałam wybrać kolejkę, która najbliżej mojego hotelu jechała. Potem okazało się, że jedynie jeden przystanek musiałam dojechać autobusem nr 90 express z przystanku de Aosta do Sempione,lub nr 60 dwa przystanki do Maiella, obie przy tym samym skrzyżowaniu się zatrzymywały, po skręceniu do odpowiedniej ulicy. Stamtąd też zaczynała się ulica  Gottarda, z której już pieszo sobie doszłam do ulicy Cervino, przy której mieścił się hotel  zarezerwowany dla mnie przez synową u sióstr zakonnych.

wejście do hotelu
Ledwo kupiłam bilet, pan kiwnął na mnie żebym wsiadała szybko w ten zielony pociąg, który za moment odjeżdża, no to już nic go zapytać nie zdążyłam, tylko wsiadłam i ruszyliśmy. W wagonie zapytałam panią, czy dojadę do Nomentana, ale nie wiedziała. Postanowiłam już nikogo o nic nie pytać, tylko samej sobie radzić w tym Rzymie. Zaczęłam czytać nazwy stacji i odhaczałam je na swojej mapie, na której pokazana była trasa tej kolejki. Jeżeli po Trastevere będzie stacja Quattro, to znaczy że jadę do Watykanu, a nie w kierunku  D,Oro, gdzie powinnam się kierować. Jeśli natomiast po Trastevere będzie stacja Ostiense, to znaczy, że pociąg skręcił na D,Oro i jadę dobrze. Nie przejmowałam się tym za bardzo. Najwyżej wrócę jedną stację i poszukam pociągu na D'Oro. Ale następna stacja była Ostiense! wyluzowałam się, bo już wiedziałam, że dobrze jadę. Za Tiburtino zaczęłam się zbierać i wysiadłam na stacji Nomentana, pewna siebie, jak bym tą trasą codziennie do pracy dojeżdżała. Przed dworcem był przystanek autobusowy i zobaczyłam, że mogę wsiąść w każdy autobus,aby podjechać jeden przystanek, gdyż każdy tylko tą jedną uliczką pod górkę musiał jechać, bo żadnej innej ulicy tam nie było. Miałam już tygodniowy bilet, więc skasowałam go i od tej chwili nie musiałam już więcej tego pilnować, bo mieściłam się w czasie z zapasem niemal doby. Schowałam bilet w kieszonce plecaka, żeby zawsze był pod ręką w razie kontroli, a ja już mogłam sobie bez problemu wsiadać i przesiadać się w jaki tylko pojazd chciałam i przez cały czas jeździć do woli po całym Rzymie.

mój pokój
Szybko znalazłam Viala Gottardo, weszłam w nią i druga poprzeczna powinna być Cervino i była. Z daleka już zobaczyłam na narożnym budynku duży napis "Villa Maria Rosa Molas" Sporo jeżdżę po nowych miejscach, ale tak szybko i sprawnie bez pytania ludzi o drogę, jeszcze nie trafiłam, jak tutaj. Sama byłam tym faktem zaskoczona, ponieważ to odległa dzielnica, dużo krzyżujących się z sobą uliczek, przejść na światłach itd. Najważniesze jest mieć dobrą mapę i czytać dokładnie rozkłady jazdy autobusów, gdzie i jakie mają przystanki, przy jakich ulicach się zatrzymują, a jakie sąsiadują z nimi itd, to się dopasuje wszystko do swoich potrzeb.

podwórko mojego hotelu
Villa Maria Rosa otoczona murem, jak prawdziwy klasztor. Pierwsza furtka zamknięta. Po przejściu wąską uliczką nieco pod górę, była brama, ale też zamknięta i żadnej klamki, ani kołatki nie było. Nie ma kogo zapytać, czy tędy się wchodzi do hotelu, żebym do kościoła nie weszła, chociaż to jeszcze nic, gorzej gdybym weszła do zachrystii albo do prywatnych apartamentów siostry przełożonej. Zauważyłam dzwonek, więc zadzwoniłam. Brama bezszelestnie się sama otworzyła i żywego ducha wokół. Weszłam po schchodkach do drzwi, ale tam również nie było ani klamki, ani kołatki, ani człowieka, ale znowu był dzwonek. Zadzwoniłam i znowu drzwi się same bezszelestnie otworzyły. Strasznie tajemniczy ten hotel, ale miałam nadzieję, że w nim nie straszy? Wewnątrz cicho i dostojnie, ale po chwili zobaczyłam recepcję i była tam żywa osoba. Bez problemu, bez znajomości języka dogadałyśmy się w sprawie rezerwacji pokoju. Dostałam klucz do pokoju nr 214 na drugim piętrze (budynek z windą), mapkę miasta i pani powiedziała, że śniadanie od 7.30 do 9.oo, a na noc najpóźniej o 22.oo godzinie trzeba być w hotelu, bo potem brama się nie otworzy. No cóż, klasztor to klasztor, rygor musi być. I tak po nocy nie chodzę po obcych miastach, więc dla mnie to żaden kłopot być na czas w pokoju hotelowym. Pokój posiadał wszystko na czym mi w podróżach najbardziej zależy, a więc własną łazienkę, kontakt na grzałkę, ładowanie baterii do aparatu fotograficznego i laptop i wygodne łóżko. Ponadto był tam jeszcze zawieszony na ścianie telewizor, obraz święty i krzyż oraz widok na sąsiedni duży budynek mieszkalny, ale i dużo zieleni. Było w porządku.

widok z mojego okna
Miałam zamiar wyjść jeszcze i obejrzeć najbliższą okolicę, ale nie zdążyłam. Nim się rozpakowałam, wykąpałam, zjadłam kolację z tego, co mi zostało z podróży, podłączyłam sprzęt, spakowałam plecak na jutrzejsze zwiedzanie itd, zrobiło się zupełnie ciemno. Znalazłam w telewizji stację muzyczną, położyłam się i z przewodnikiem w ręku zrobiłam plan na tygodniowe zwiedzanie Rzymu tak, aby po kolei, nie przemęczając się, ale zobaczyć wszystko, co najważniejsze i zmieścić się w czasie. Następnego dnia zeszłam na śniadanie już z plecakiem, żeby nie tracić czasu. Jeszcze tylko w recepcji zapłaciłam za cały pobyt, na który Marcin dał mi przed wyjazdem ustaloną z hotelem sumę euro (no bo ten wyjazd, to był prezent od moich dzieci, Oliwii i Marcina, na moje urodziny. Bilet lotniczy kupiony przez dzieci, Oliwia wydrukowała mi uprzednio z komputera) i ruszyłam w miasto. Tak sobie pomyślałam, że skoro to niedziela, warto zacząć od Watykanu. Trafiłam, jak kulą w płot.
kolejka ludzi do Bazyliki św.Piotra
Zaraz po śniadaniu pojechałam autobusem do dworca Termini, który przez cały mój pobyt był głównym punktem przesiadkowym na każdy środek transportu miejskiego, jeżdżący w każdy zakątek Rzymu. W Termini wsiadłam w metro i pojechałam do stacji Ottaviano, najbliżej głównego wejścia  do Watykanu. I co? a to, że zobaczyłam kolejkę ludzi, jakiej od czasu stanu wojennego w Polsce, nie widziałam. Próbowałam ustalić gdzie ta kolejka się kończy, ale końca nie było. Ciągnęła się wokół placu i wylewała się za bramę, ale tam też końca widać nie było. Na dodatek, co rusz  bez kolejki wpuszczane były wycieczki zorganizowane i pielgrzymki. Jak ja mogłam wogóle pomyśleć, żeby w niedzielę zwiedzać Watykan? jakbym z innej planety przyjechała! Było parno i gorąco, szczęście, że co krok dostęp do pitnej wody był.

Bazylika św. Piotra od strony placu
Doczytałam się, że najmniejsze państwo świata Watykan, zajmuje w Rzymie powierzchnię 0,44 km2. Cały Rzym na siedmiu wzgórzach leży, a są to: Awentyn, Palatyn, Kwirynal, Eskwilin, Celiusz, Wiminal i Kapitol. Spacerując po mieście bez przerwy chodzi się pod górę, górkę, wzgórze lub z nich się schodzi bo różne tu wyższe lub niższe wzgórza, górki i pagórki znajdują się na każdym kroku, że trudno zupełnie płaski teren znaleźć. Watykan leży między takimi właśnie wzgórzami, między Janikulum, a Monte Mario. Na państwo watykańskie składa się Plac św.Piotra, Bazylika św. Piotra oraz ogrody papieskie. Murem ogrodził je Papież Leon IV w IXw i tak już zostało. To znaczy, że od tego czasu Watykan nie zwiększył, ani nie zmniejszył swojego obszaru posiadania. W obrębie Watykanu mieszka około tysiąca osób, ale  tylko  niespełna połowa z nich posiada obywatelstwo watykańskie. Są to zazwyczaj ludzie pracujący dla Watykanu  lub w jakiś inny sposób z Watykanem związane. No i księża ma się rozumieć.

poczta watykańska
Na terenie państwa Watykan mają swoje siedziby ambasady niektórych państw, utrzymujących z Watykanem stosunki dyplomatyczne. Watykan ma też własną stację kolejową, własną pocztę i własne media oraz posiada prawo do bicia własnej monety.Watykan posiada również własną gwardię szwajcarską, powołaną w 1506r, która pełni straż przyboczną i jednocześnie ochrania papieża, ponieważ to maleńkie państewko nie posiada wojska. Gwardzistów jest około 100, co uważane jest za liczną gwardię, biorąc pod uwagę ilość mieszkańców w państwie.

gwardia watykanska
W czasach starożytnych na terenie obecnego Watykanu znajdowały się ogrody cesarza Rzymu Nerona. Według niektórych legend na tym terenie ginęli chrześcijanie, posądzeni o podpalenie Rzymu. Podobno Neron kazał ich torturować, rzucać psom na pożarcie, wrzucać w ogień itp. Inne legendy z kolei mówią, że to sam Neron  w szale podpalił Rzym, jeszcze inne, że nie w szale, ale z premedytacją, aby zrobić miejsce na wybudowanie nowego miasta według własnej wizji. Faktem jest, że w tamtych czasach Rzym płonął często i że to Neron, jako pierwszy kazał odbudować miasto w taki sposób, aby jak najmniej narażone ono było na pożary. Szerokie ulice, odpowiednie odległości, właściwy materiał budowlany, zbiorniki wodne i nowość, jaką zastosował w tamtych czasach - każdy budynek musiał być wyposażony w sprzęt przeciwpożarowy. Jak właściwie było z tym Neronem, to nie wiadomo do dzisiaj. Szaleniec czy geniusz? Niestety, 9 czerwca 64r popełnił on samobójstwo, więc jednak szaleniec?

ujęcie wody pitnej na terenie Watykanu
Jakie to szczęście, że po całym Rzymie rozsiane są gęsto ujęcia wody pitnej. Wystarczy mieć swoją butelkę i spacerując po mieście, można do woli pić wodę, nabierać przy publicznym ujęciu, znowu pić i znowu uzupełniać zapas wody. A pić wodę trzeba bez przerwy, żeby się nie odwodnić w tym upale. Gdybym musiała ciągle kupować wodę mineralną, wydałabym sporo pieniędzy, bowiem nic w tym mieście nie kosztuje poniżej jednego euro, a pije się tutaj hektolitry wody. Wyszłam z Watykanu z mocnym postanowieniem, że wrócę tu jeszcze któregoś dnia powszedniego, gdy będzie mniejsza kolejka do Bazyliki. Być w Rzymie i papieża nie widzieć? ano, chyba tak właśnie będzie. Poszłam zwiedzać inne części Rzymu. Pojechałam autobusem na Piazza Venezia obejrzeć ogromną budowlę, zwaną  pomnikiem Vittoriano.

pomnik Vittoriano na Placu Weneckim
Ten ogromny pomnik z białego marmuru zbudowano w latach 1885-1911 w hołdzie dla króla Emanuela II, który zjednoczył Włochy. Tutaj również znajduje się grób nieznanego żołnierza, przy którym trzymana jest stała warta i przez cały czas płonie znicz. Wewnątrz pomnika Vittoriano mieści się Muzeum Narodowe Włoskiego Odrodzenia, w którym odbywają się wystawy malarstwa artystów z całego świata.

wąskie uliczki starego Rzymu
Uwielbiam chodzić po starych, zamieszkałych, zabytkowych ulicach, więc plątałam się po licznych bocznych uliczkach, ale odkryłam przy okazji, że Rzymianie mają bardzo dobrze rozwiązany transport publiczny, nawet w tych bardzo wąskich, często oddalonych uliczkach i wcale nie trzeba się męczyć i wszędzie chodzić pieszo. Uruchomili takie małe busiki, na 10-12 osób i wjeżdżają tymi autobusami w bardzo wąskie ulice, rozwożąc ludzi po starej części Rzymu. Bardzo pozazdrościłam Włochom tej komunikacji, ponieważ u nas w Warszawie transport publiczny służy ludziom zamieszkałym na dużych, ruchliwych ulicach, natomiast dalej od centrum, w oddalone ulice trzeba chodzić pieszo, bo żadne autobusy, ani tramwaje tam nie dojeżdżają, nie mówiąc już o metrze czy kolejce podmiejskiej, chociaż wszyscy według jednej stawki płacimy podatki na to miasto.

mini transport w Rzymie
Często wskakiwałam w te małe busiki i jechałam sobie w różne nowe i nieznane miejsca w Rzymie. Mając świadomość, że transport miejski jest gęsto rozmieszczony po mieście, nie obawiałam się, że utknę nie wiadomo w jakiej dzielnicy, bez metra i tramwajów. Zawsze przecież pojedzie jakiś mały busik i mnie zabierze. Ale też widziałam baaardzo duże autobusy, jakich nigdy wcześniej nie widziałam. Również kursowały po Rzymie, ale po dużych, nowoczesnych dzielnicach. To były chyba dwa duże autobusy, połączone w jeden! nie jechałam nim, ale sfotografowałam, jako ciekawostkę.

maxi transport w Rzymie
Zaobserwowałam też, że kierowcy są bardzo pozytywnie nastawieni do pasażerów i potrafią zatrzymać się nawet między przystankami, jeśli pasażer bardzo tego potrzebuje. U nas to nie do pomyślenia. Jeżeli autobus już ruszy z przystanku, skieruje przód ku jezdni, ale ruch nie pozwala mu z zatoczki przystankowej wyjechać - nie otworzy już drzwi dobiegającym pasażerom, a w Rzymie wręcz przeciwnie. Jeśli przymusowo stoi, to zawsze otwiera drzwi dodatkowym pasażerom. Jeździłam tam przez tydzień wszystkim, co jeździ po Rzymie i przekonywałam się o życzliwości kierowców przez cały ten czas.

można też takim pojazdem zwiedzać Rzym

Na każdym kroku natykałam się w Rzymie na Polaków. Co druga wycieczka, to polska, ale również sporo indywidualnych turystów oraz Polaków mieszkających na stałe w Rzymie. Nie wszystkim się udało na emigracji. Spotkałam bezdomnych i żebrzących Polaków, co mną wstrząsnęło, bowiem nie czytałam o tym w żadnej naszej prasie, ani nie słyszałam i nie widziałam w mediach. Zazwyczaj omijam żebraków - raz, że zazwyczaj nie mam zbędnych pieniędzy, dwa - że wychodzę z założenia, iż w każdym kraju istnieje opieka społeczna i działają organizacje charytatywne, które ubiorą, nakarmią i zapewnią kąpiel oraz pranie takim ludziom, trzy - że nie nastarczyłabym z pieniędzmi i w końcu sama musiałabym stanąć pod jakimś kościołem z wyciągniętą ręką, cztery - że często takie poświęcenie ze strony dających, wykorzystywane jest na kupno alkoholu lub narkotyków przez biorącego, co pogłębia jeszcze jego tragedię osobistą. Ale gdy odpowiedziałam: nie mam, usłyszałam dalsze prośby w czystym, polskim języku, byłam tak zaskoczona, że zaniemówiłam z wrażenia.

pod murami Watykanu
Po chwili, na boku wysupłałam jedno euro i zawróciłam szukając tego mężczyzny, ale gdzieś się raptem pod ziemię zapadł. Śniło mi się, czy co? rozglądałam się zaniepokojona, przecież nie więcej, jak dwie-trzy minuty minęły, musi tu gdzieś być. On mówił po polsku! muszę mu dać to euro, chociaż kanapkę sobie kupi. Tak nagle, jak zniknął - pojawił się tuż przy mnie. Może mnie obserwował zza węgła? Wyglądał marnie, spytałam gdzie śpi, czy tutejszy Rząd zapewnia im noclegownię? czy ma gdzie się wykąpać? zapewniają jedzenie? odpowiedział, że mają takie miejsce do spania w starych garażach, wykapać też się mogą raz na kilka dni. Tak, zapewniają raz dziennie zupę w pewnym miejscu, z głodu nie umrze, zapewniał, ale co to za życie? No właśnie. To bardzo marne i poniżające życie. Złapałam się na tym, że nie jestem w stanie zrobić zdjęcia żebrzącemu Polakowi, czy Polce, podczas gdy innym żebrzącym to i owszem. Sama jestem zaskoczona tym faktem. W takiej podróży człowiek sam o sobie dowiaduje się zupełnie nowych rzeczy i nie zawsze dobrych.

restauracje uliczne
Potem spotkałam drugiego żebrzącego Polaka, żeby było sprawiedliwie, również dałam mu jedno euro i na tym poprzestałam. Przypomniało mi się, jak w Sri Lance Paweł wspomógł jednego proszącego, a gdy po jakimś czasie drugi poprosił go o pieniądze, odpowiedział - daję raz dziennie, wyczerpałem na dziś limit. Później spotkałam bełkocącą po polsku pijaną kobietę, a któregoś dnia, idąc sobie pod wieczór spokojną alejką na uboczu gwarnego miasta, natknęłam się na złorzeczącego Polaka. Ale dawał czadu! przeklinał głośno po polsku i wyzywał wszystkich po kolei z Solidarności, z PZPRu, złorzeczył poszczególnym rządom polskim, od drugiej wojny światowej począwszy i różnym chyba swoim znajomym, artykułując ich przewinienia, sięgające poprzednich pokoleń, do prababek włącznie.

zaułki Rzymu
No, temu to się rzeczywiście nie udało na tej emigracji, pomyślałam sobie i patrzyłam za nim jeszcze jakiś czas, no bo mowa polska, nawet obelżywa, zawsze budzi sentyment w człowieku na obczyźnie. A repertuar polskich przekleństw miał niezwykle bogaty. Towarzystwo wiekowo wyglądało na tych pierwszych Polaków, emigrujących z kraju w latach osiemdziesiątych. Teraz to już starzy ludzie, po 60-tce i przegrane życie. Głównie kręcą się wokół Watykanu, bo tam bogobojni przyjeżdżają, to z pewnością nie poskąpią datku. Ale jest ich też sporo w pobliżu największego rzymskiego dworca Termini. No i pojedyńczo można spotkać kogoś takiego w cichej, oddalonej od miasta alejce, w której na cały głos można wykrzyczeć swoje nieszczęście i wyraźnie oraz imiennie wskazać winnych swojego zmarnowanego życia.

ciekawy sposób zabudowy ulic
W tej jesiennej porze, w Rzymie robi się szybko ciemno. O godzinie osiemnastej starałam się już znaleźć jakiś pojazd, który zawiezie mnie w pobliże Termini, skąd bedę mogła dojechać do Nomentana-Sempione, nim się zupełnie ściemni. W autobusach nie wyświetlają nazw przystanków, na których się za chwilę zatrzymają. Nie można też podejrzeć przez okno nazwy napisanej na samym przystanku, ponieważ tablice z nazwami i rozkładem jazdy są tak wysoko zawieszone, że ponad dachem autobusu się znajdują. Chyba dlatego, aby reklamami i ogłoszeniami nie zalepiano przystanków. Ale i tak zalepiają. W Polsce te sprawy są o wiele lepiej rozwiązane. Oprócz wyświetlania nazwy przystanku wewnątrz autobusu, mówi o tym jeszcze spiker, a gdy autobus dojeżdża do jakiejkolwiek stacji kolejowej, informuje o tym również po angielsku, dla obcokrajowców. Tak to jest w Warszawie, ale w Rzymie niestety nie wpadli na taki pomysł. To był mankament. Musiałam na przystankach zadzierać głowę przylepioną do szyby, jeżeli akurat obok okna siedziałam, czy stałam. Jeżeli nie, to na wyczucie wysiadałam, a gdy ono zmyliło, wsiadałam w następny autobus i jechałam dalej.

nawet w takie wąskie uliczki busik wjeżdżał
To, że busiki wożą po Rzymie pasażerów po bardzo wąskich ulicach (jakie są u nas na starówce), jest dogodne dla turystów samodzielnych, takich jak ja. Można sobie obejrzeć różne kąty, do których pieszo by się nie trafiło. Co chwilę można wysiąść, pooglądać okolicę, usiąść na kawę lub pyszne włoskie lody w jakiejś uroczej ulicznej kafejce i wsiąść do innego busika, żeby pojechać w inną stronę miasta. Dlatego tak ważny był dla mnie tygodniowy bilet, który wykorzystałam na maxa, każdym środkiem transportu.

Via Gottardo-moja droga z autobusu do hotelu
Wieczorem, wracając do Villa Maria Rosa, zatrzymywałam się zazwyczaj na kolację w meksykańskiej knajpce znajdującej się na rogu Via Gottardo z Cervino. Tak blisko hotelu, że odblask z oświetlającego go neonu, padał na mój stolik. Knajpka urządzona była w meksykańskim stylu, miała też taras na wysokości pierwszego piętra, ale większość klientów wolała siedzieć na ulicy. Ja również. Gdy brakowało na ulicy stolików, właściciele wynosili dodatkowe, tak że każdy siedział i tak tam, gdzie chciał. Było smacznie i niedrogo. Mieli też dobrze schłodzone piwo. Tam poznałam parę, może tylko trochę młodszą ode mnie, a może nawet nie. Powiedzieli, że już poprzedniego dnia zamierzali do mnie zagadać w recepcji, ale szybko wzięłam klucz i weszłam do windy, nim się zdecydowali. Okazało się, że byli również mieszkańcami Villi Maria Rosa Molas. Widzieli mnie również podczas zwiedzania Rzymu, co świadczyło o tym, ze zwiedzamy dokładnie te same miejsca, w tym samym czasie. Rzeczywiście dziwny przypadek, chociaż ja ich nie zauważyłam. Byli z Norwegii. Ona miała na imię Brif, a on Olsen. Porozumiewaliśmy się po angielsku, bo znaliśmy go w tym samym stopniu, więc bez skrępowania mogliśmy łamać ten język na różne sposoby i wspólnie szukać odpowiednich słów. Dawaliśmy radę. Oni już za dwa dni kończyli pobyt w Rzymie, ja byłam na początku rzymskich wakacji.

ulica Gottardo przed południem
Bardzo zdziwiłam się, gdy w poniedziałek rano wyszłam z hotelu, kierując się Via Gottardo do autobusu. Otóż to była zupełnie inna ulica, niż w sobotę i niedzielę! samochody gdzieś zniknęły, a na całej jezdni ustawiono stragany, głównie z warzywami i owocami, ale również z innymi produktami i artykułami codziennego użytku. Przy wylocie na Cervino i inne boczne uliczki, zawieszono czerwone taśmy i wskazano objazd. Gdy tego samego dnia wracałam do hotelu, po straganach nie było śladu, ulicę sprzątano, wywożono śmieci i samochody prywatne znowu zagarażowały na noc pod konarami drzew, wzdłuż wąziutkiego chodnika. I tak było co dnia, oprócz weekendów. Tak zwane targowisko przenośne?

wystawa dokonań Leonardo da Vinci
 Ale o tym, już potem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz