sobota, 8 września 2012

Tajlandia - Bangkok I

Do Bangkoku przyleciałam z Pawłem, który był umówiony w polskiej ambasadzie w swojej prywatnej sprawie, ponieważ w Colombo Polska nie ma ambasadora. Bardzo się ucieszyłam, że razem lecimy, ponieważ Paweł już kilka razy był w Tajlandii, znał miasto i realia tutejszego życia, co bardzo ułatwiało moje pierwsze kroki w tej metropolii. Już na lotnisku International Air Port Suvarnabhumi, wyjęliśmy z bankomatu tajskie bahty, bezpłatnym lotniskowym autobusem dojechaliśmy do Monument Victory, skąd wzięliśmy taxi, żeby dostać się do dzielnicy Sathorn k/Lumpini Metro. W pobliżu tej stacji metra, na Soi Saphen Khu 15, miałam internetowo zarezerwowany pokój w guesthousie "Sala Thai Dally Mansion" i mieliśmy nadzieję, że znajdzie się dodatkowy pokoik dla Pawła, żebyśmy się nie rozdzielali i nie szukali potem codziennie po całym mieście.
Welcome to Bangkok!
Oczywiście, gdybym była sama, nie szastałabym pieniędzmi na taksówki, tylko pojechała metrem, a potem szukałabym swojego guesthousu, ale Paweł nie chciał na to tracić czasu i uznał, że metrem można potem jeździć, gdy się już na luzie będzie zwiedzać miasto, bez bagaży, a jak podzielimy się kosztami, to na jedno wyjdzie. "Sala Thai Dally Mansion" polecał w swojej relacji z podróży pan Wojtek Dąbrowski, znany polski podróżnik, który na swojej stronie internetowej bardzo ciekawie prowadzi relacje ze swoich podróży po całym świecie. Bardzo mnie ta jego strona inspirowała i często na nią wchodziłam przed wyjazdem, ucząc się przy okazji języka angielskiego. Pan Wojtek bowiem pisze swoje relacje jednocześnie w języku polskim (po lewej stronie) i angielskim (po prawej stronie), zamieszcza znakomite zdjęcia ze wszystkich zakątków świata i daje dużo praktycznych rad dla samotnych podróżników, takich, jak ja właśnie.

mój hotel
Cena jednego dolara amerykańskiego wynosiła tego dnia 36 bahtów. Za pokój płaciłam 250 bahtów tj.ok 7 $ za dobę, na co Paweł zareagował uwagą,  że od jego ostatniego pobytu w Bangkoku ceny znacząco wzrosły. Ja nie narzekałam. Dla Pawła również pokój się znalazł, dokładnie naprzeciw mojego, a między pokojami, w holu stała kanapa, fotele i duża ława, na której rozkładaliśmy się potem z laptopami, gawędząc przy okazji z poznanymi w hotelu ludźmi z różnych krajów.
"na mieście"
Przez salon towarzyski, jak nazywałam ten hol, zawsze przewijali się różni goście, przysiadając na kanapie i zagadując współlokatorów. Nie wiem, czy wynikało to z towarzyskiego usposobienia gości, czy też chcieli po prostu posiedzieć sobie troszkę w holu żeby poobserwować panie owinięte jedynie w ręcznik, co i rusz przemieszczające się do wspólnej łazienki .  Faktem jest, że po powrocie z miasta, po kąpieli, bardzo miło się gawędziło z innymi podróżnikami przy kubku kawy, piwa, czy czegoś mocniejszego. Na początek podjął z nami rozmowę Anglik o imieniu Nil, który bardziej wyglądał mi na rezydenta tego domu , niż na podróżnika. Niemal całe dnie spędzał sennie w głębokim fotelu w towarzystwie swojej filigranowej, tajskiej partnerki, natomiast wieczorem przytomniał raptem i zjawiał się w salonie towarzyskim, gotowy przy szklaneczce alkoholu do rozmów z podróżnikami. Nil był sympatycznym facetem, chętnie udzielał nam potrzebnych rad i informacji.

kuchnia na ulicy
Wygłodzeni po Sri Lance, gdzie spożywaliśmy każdego dnia rice and chicken, podawane na różne sposoby, z radością rzuciliśmy się na tajskie jedzenie. Paweł obowiązkowo wziął na początek kaczkę, na którą miał apetyt już od kilku miesięcy.  Pani podała mu spory kawałek kaczki w zupie, co zdezorientowało Pawła, ale ze stoickim spokojem ją skonsumował. Następnym razem znowu poprosił o kaczkę, ale zaznaczył, żeby  nie była to kaczka w zupie i udało się, ale była to gotowana kaczka, wyjęta z zupy. W końcu trafiliśmy na knajpkę, w której podawano kaczkę po tajsku z ryżem lub kluskami i to była ta właściwa kaczka, o której od dawna Paweł marzył. Niebo w gębie! w międzyczasie jedliśmy inne potrawy, ale na kaczkę po tajsku wracaliśmy kilka razy w czasie swojego pobytu w Bangkoku i dobrze do tego dania smakuje piwo.
Seven-eleven
Generalnie, zwiedzając Bangkok, bez przerwy gdzieś na jedzenie się zatrzymywaliśmy, tacy byliśmy złaknieni urozmaiconego jedzenia. Paweł lubi eksperymenty, więc czasami brał sobie jakieś robaki i żabę. Żaba go rozczarowała. Ja byłam bardziej konserwatywna i trzymałam się potraw sprawdzonych, na czym źle nie wyszłam. W Bangkoku po raz pierwszy odkryłam sklepy seven-eleven, gdzie oprócz normalnego sklepu, jest taka lada, na której wszystko leży w pojemnikach i na tackach, a klient sam sobie kompletuje kanapkę, dobiera sałatki, pomidory, cebulę, sosy, w ilości, w jakiej zechce. Doprawia to potem czym chce, majonezem, musztardą, ketchupem i się zajada taką kanapką, na którą jest jedna określona cena, bez względu na to ile sobie czego załaduje w tą podłużną bułkę. Objadaliśmy się nieprzytomnie, ponieważ wychudzeni po cejlońskiej głodówce, nie musieliśmy liczyć kalorii. W Seven-Eleven można sie napić równięż kawy espresso, nescafe lub kawy mrożonej, kupić zimne napoje, alkohol, środki czystości, higieniczne, załadować komórkę lub kupić nową kartę, film lub kartę do aparatu fotograficznego, odbić na xero dokumenty, no po prostu wszystkie artykuły i usługi niezbędne podróżnikowi, znajdują się w jednym miejscu. Seven-Eleven tak zachwycił Pawła, że zamarzył o takiej sieci w Sri Lance.

Na Patpongu
Ale to by była rewelacja! ale niestety nie będzie. W Sri Lance nie ma takich rzeczy. Nawet chleba tam nie ma żadnego innego, poza tostowym. Potem, gdy Paweł wrócił już do Colombo, a ja zostałam w Bangkoku, dowiedziałam się, że w Seven-Eleven mogę się również zaopatrzyć w kartę z passwordem do odbioru internetu w swoim laptopie. Seven-Eleven stało się moim hitem, z którym potem spotkałam się ponownie w Singapurze i ochoczo z niego korzystałam. Po zgłębieniu tajników kursowania i samoobsługi metra oraz sky train, ruszyliśmy na zwiedzanie tego największego i niesamowitego miasta w krainie uśmiechu.
Wisky i Paweł
Paweł obiecał, że oprowadzi mnie po Bangkoku takim, jakiego sama nigdy nie odkryję, a jak on już wróci do Sri Lanki, to mogę sobie zwiedzać Bangkok po swojemu, grzecznie i z przewodnikiem w ręku. No i się działo! podzwonił gdzieś, pogadał po angielsku i umówił się z kumplem o imieniu Net, ksywka Wisky. Net, przesympatyczny Taj w schludnym, markowym ubranku , na codzień jest nauczycielem i  pracuje z głucho-niemymi dziećmi. Uczy ich w języku migowym. Wieczorem Net wprowadził nas na zamkniętą imprezę, gdzie bawiliśmy się świetnie i do upadłego. Nasz hotel bardzo dobrze rozwiązał problem późnych powrotów. Każdy, wraz z kluczem od pokoju dostaje klucz od drzwi zewnętrznych i może wracać kiedy chce, bez potrzeby budzenia gospodarza, czy gości, poprzez walenie w drzwi.

nocny targ
Mieszkaliśmy przy stacji metra Lumpini, najczęściej więc z niego korzystaliśmy i bez kłopotów, nawet nad ranem mogliśmy z centrum wrócić do domu.To bardzo ułatwiało zwiedzanie i nie trzeba było liczyć się z czasem. Byliśmy na nocnym bazarze Suan-Lum, często bywaliśmy na Patpongu, przeważnie na Soi 2 i Soi 4, gdzie w budynkach z obu stron są tylko restauracje wewnątrz i na zewnątrz. Upodobaliśmy sobie restaurację Telephone. Jedliśmy tam kolacje, piliśmy piwo i obserwowaliśmy intrygujące życie, toczące się w tym miejscu i okolicy.Sporo białych mężczyzn przesiaduje tam całymi godzinami, ale nie widać na ich twarzach rozgorączkowania i rozbieganych oczu. Siedzą spokojnie, trochę znudzeni i oczekują na to, co się wydarzy. Pewnie że sama bym tam nie poszła, ale dwuznaczna opinia w Polsce o Patpongu, jest mocno przesadzona. Byliśmy też na nocnym bazarze w Suan-Lum i na bazarze kwiatowym.

jedzonko dla bożków
Za dnia intensywnie zwiedzaliśmy atrakcje Bangkoku i załatwialiśmy sprawy w ambasadzie i na poczcie, ponieważ nigdzie nie mogliśmy znaleźć DHL, a trzeba było wysłać do Polski dokumenty. Poszliśmy też na zakupy. Głównie kupował Paweł, bo w Sri Lance nie ma takich rzeczy. Kupił też tshirty w prezencie dla Anurade i Sorange (o życiu w Sri Lance, w domu Pawła, można przeczytać w mojej książce "Łza na Oceanie-Sri Lanka", którą już można kupić przez internet lub zamówić w empiku) i jakieś ubrania dla siebie oraz kosmetyki. W Bangkoku należy bardzo pilnować swoich rzeczy, bo kradzieże są tu na porządku dziennym. Uprzedzam przy okazji, żeby ktoś nie myślał, że to jakiś raj na ziemi.

targ kwiatowy
Ja w torebce przewieszonej przez ramię, nosiłam swój paszport, dwa paszporty Pawła, swoją i Pawła kartę bankomatową, te ważne papiery Pawła z ambasady, nasze bilety lotnicze, dolary, rupie i bahty, jednym słowem byłam bardzo cennym, chodzącym po ulicach sejfem, bo przecież Paweł, jak większość mężczyzn nic w ręku nie nosił, bo to nie honor dla mężczyzny z reklamówką spacerować, a takie rzeczy w kieszeniach krótkich spodni, to byłby raj dla kieszonkowców. W pokojach hotelowych też raczej nie należy zostawiać tego rodzaju rzeczy i dokumentów. Jak to się mówi , "strzeżonego, Pan Bóg strzeże", czyli, jak się sam zabezpieczyłeś, możesz śmiało powiedzieć, że Bóg i wszyscy święci strzegli twojego bezpieczeństwa, dlatego strat nie poniosłeś. Laptopy zostawialiśmy w swoich pokojach i było ok.

Mnisi na targu
W Sri Lance schudłam ponad 20 kg, więc w końcu postanowiłam sobie coś w Bangkoku kupić z ciuchów bo wszystkie zabrane z domu były na mnie za duże, ale nic dobrać nie mogłam, ponieważ jestem sporą kobietą, a ubranka szyte są tutaj na malutkie i chudziutkie Tajki, dosłownie na anorektyczki te sukienki były. Wszystkie na mnie za małe, pomimo, że taka wychudzona byłam. Poradzili nam jechać na ostatnią stację metra Bang Sue,  bo tam ogromne targowisko ciuchowe jest. Pojechaliśmy, a tam hangary z towarami kilometrami się ciągną, coś okropnego przy temperaturze powietrza 34 stopni C! na wstępie trafiliśmy na market ogrodniczo-zwierzęcy. Wszystko tam można było kupić - maleńkie psy różnej maści, koty, żółwie, kolorowe papugi, żywe ryby, węże, kwiaty doniczkowe, ogrodowe, parkowe, krzewy i drzewa różnych egzotycznych gatunków. Całkowity zawrót głowy! w końcu trafiliśmy na ciuchowe hangary i kupiłam sobie spódniczkę oraz bluzkę, a Paweł drugi plecak, aby ten pierwszy z kosmetykami, dezodorantami i

Paweł na lotnisku
żywnością móc nadać na bagaż, ponieważ z bagażu podręcznego wszystko to by mu zabrali na lotnisku, bez zwrotu kosztów. W nowy plecak z kolei, musiał włożyć dokumenty i laptop, który w luku bagażowym mógł zostać uszkodzony. Grunt to znać lotniskowe przepisy! ja się przyznam, że nie znałam i parę rzeczy straciłam na lotnisku w innym państwie, gdy leciałam sama. Nauczkę zapamiętałam i więcej mi się to nie zdarzyło.

droga do nowoczesnego centrum
Wieczorem wróciliśmy do Centrum, na knajpkową ulicę. Odpoczywaliśmy i chłonęliśmy Bangkok wszystkimi zmysłami. Atmosferę, zapachy i tajskie smaki. Pełne odprężenie i radość istnienia.
Późnym wieczorem odprowadziłam Pawła na lotnisko, zjedliśmy tam kolację i wypiliśmy po piwku na pożegnanie, po czym Paweł odleciał do Sri Lanki. Skończyły się dobre czasy i od tej chwili musiałam sobie sama radzić w Tajlandii i w dalszej podróży po Azji.

tu wyrabia się wizy
Z lotniska wróciłam expresowym autobusem do Lumpini, ale dalej, do Sala Thai wzięłam taksówkę.
W nocy wolałam nie ryzykować i nie jeździć metrem, ani nie chodzić pieszo po małych ciemnych uliczkach. Taksówki w Bangkoku są naprawdę tanie. Tańsze, niż tuk-tuki. Następnego dnia poszłam zwiedzać miasto w zupełnie innym kierunku, niż chodziliśmy z Pawłem. Doszłam do ambasady brazylijskiej, ale dalej, wzdłuż Sathon Nua Road, jak również w urokliwych, małych bocznych uliczkach od Sathon Nua, były już same ambasady różnych państw.

tunel sky-train nad ulicą
Pojechałam obejrzeć dzielnicę biznesową z ogromnymi, szklanymi wieżowcami. Wiem, że dla podróżników to w zasadzie najmniej ciekawe miejsce do zwiedzania, ale ja lubię oglądać również nowoczesną architekturę miast.Tradycyjnie już pomyliłam dni tygodnia i gdy wybrałam się do Imigration Office na ulicę Soi Suan Plu, biuro okazało się być nieczynne z powodu weekendu. Jak ktoś taki, jak ja ma wydłużony weekend o kilka miesięcy, to naprawdę trudno się zorientować kiedy jest jaki dzień.
W Ministerstwie Sportu i Turystyki
Wędrówka nie była na darmo, ponieważ pani dyżurująca w recepcji dała mi odpowiednie druki do wypełnienia oraz informację, abym przyszła we wtorek, ponieważ w poniedziałek zawsze is very many people. Dodała też, że office jest czynne w godzinach 9.oo-17.oo. Musiałam przedłużyć wizę, ponieważ niebawem miałam zamiar ruszyć wgłąb interioru i na wyspy, a to może potrwać dłuższy czas.
Strajk pod ministerstwem
Pobyt w hotelu przdłużyłam sobie na czas nieokreślony, ponieważ nie wiedziałam kiedy wyjadę z miasta.  W Bangkoku jest bardzo dużo atrakcji do zwiedzania, zawsze jest świetna pogoda i atmosfera wśród ludzi, co powoduje, że chce się długo tam przebywać. Ilekroć wychodziłam, czy wracałam z miasta, Nil ze swoją Tajką zawsze byli w hotelu. Całe dnie okupowali ratanową kanapę w holu i oglądali telewizję. W tym miejscu również spożywali posiłki, które na zamówienie im przynoszono.
czysto i nowocześnie
Każdego ranka budził mnie piskliwy głos Tajki i mocny, dźwięczny głos Nila. Czuli się w Sala Thai nadzwyczaj swobodnie. Ale żyjemy w wolnym świecie i każdy robi to, na co ma ochotę. Rajskie życie, ale na dłuższą metę, chyba nudne.
Wat
Trafiłam do Ministerstwa Turystyki i Sportu, ponieważ tam mieści się TAT, czyli główna w mieście informacja turystyczna. Większość ministerstw mieści się przy bardzo szerokiej alei z pasem zieleni po środku, o nazwie Ratchadamnoen Nok Road. Aleja zaczyna się od placu, na którym stoi monument King Rama III-ciego. Stąd już jest blisko na słynną ulicę podróżników Khao San Road, ale trzeba od tego placu, iść w odwrotnym kierunku, niż do ministerstwa.

taksówek w bród, dlatego tanie
Nim doszłam do Ministerstwa Turystyki, musiałam minąć Ministersto Rolnictwa, a tam strajk okupacyjny się akurat odbywał. Kiwnęłam im aparatem i  zapytałam, czy mogę zrobić zdjęcie. Kiwnęli głowami, że tak, ale zaraz potem dogonił mnie taki jeden w alejce i pytał o coś, czego nie rozumiałam. Ci Tajowie ni w ząb nie znają angielskiego, bo nie chcą go się uczyć, dla zasady, a potem takie niedomówienia są.
Bangkok widziany z wody
Chociaż potem przypomniało mi się, że jak kiwają głową po naszemu na tak, to u nich znaczy, że nie, ale nie jestem pewna czy to napewno w Tajlandii tak jest. W każdym razie potem podszedł drugi, co po angielsku mówił na takim poziomie, jak ja i dogadaliśmy się. Chcieli wiedzieć kogo ja reprezentuję, czy może jakąś prasę zagraniczną? radio? telewizję? dla kogo ja piszę i te zdjęcia robię?

życie nad kanałem
Dla siebie - odpowiedziałam. I,m turist from Poland, dla siebie robię foto. No to się uspokoili i z uśmiechem poklepali mnie po ramieniu, ok, madam, ok. Może mój angielski śmieszny jest, ale zawsze się w tym języku jakoś dogadam, podczas gdy Tajowie w zasadzie tylko po tajsku lub po chińsku mówią. To już nie ze mną taka rozmowa.
widok z wody na Wat
Poszłam do tego TAT, bo skoro z nikim tu dogadać się nie można, to przynajmniej powinny dobre mapy być, a nie ma. Noszę ze sobą cztery mapy Bangkoku, ponieważ pewne ulice są na jednej mapie, a na drugiej ich nie ma. Inne z kolei są tylko na trzeciej mapie, no i jak tu gdzieś trafić? nie mówię o bocznych, małych uliczkach, ale o dużych reprezentacyjnych ulicach, które na mapach powinny być.
domy na palach
Stoję na ruchliwej ulicy, nade mną sky-train, pode mną metro, obok autobusy, samochody, tuk-tuki jeżdżą, tablicy z nazwą ulicy nigdzie nie widzę, więc pytam, what naime this street? Nikt nie wie. Pokazuję im mapę, a na niej Wat, przed którym stoimy i pytam, czy to ta street? czy ta? i pokazuję na mapie. Nikt nie wie. Są mili, sympatyczni, ale naprawdę nie wiedzą. Jaka to ulica, co na niej stoimy? chyba wiecie po jakiej ulicy chodzicie? what naime? Patrzą tępo w mapę, obracają ją na wszystkie strony i nic. Na mapach się nie znają, czy co? Przecież to wasze mapy, nie moje. Stoisz na ulicy człowieku i nie wiesz, gdzie jesteś? tragedia!

Wat nad wodą
Sporo ulic jest o tej samej nazwie tylko inne człony mają dodane lub numery, a na mapie to wszystko jest poplątane. To samo miejsce, na każdej mapie inną nazwę nosi. Np. jest Charoen Rat Road, a na drugiej w tym miejscu: Charoen Krung Road, za to na trzeciej wyraźnie napisane, że to Charoen Nakhon Road, następnie już tylko idą: Soi Charoen 2, Soi Charoen 5 itd. Jak oni do swoich domów trafiają? zachodziłam w głowę. Generalnie zawsze w końcu doszłam, gdzie chciałam, ale przez te zmyłki, sporo czasu niepotrzebnie traciłam.

dysproporcje
W Imigration Office w dniu 28 kwietnia przedłużyli mi wizę do 18 lipca, ale zanim to się stało, musiałam przebrnąć przez dociekliwe pytania. Z Tajami o pogodzie  trudno się rozmawia, więc można sobie wyobrazić wymianę zdań z urzędnikami, prawda? Na wstępie chcieli wiedzieć czym przyjechałam do ich krainy szczęśliwości i czy mam bilet powrotny. Pokazałam oba bilety.

przystań łodzi rzecznych
Jeden z Cathay Pacific, z którym tu przyleciałam i drugi z LOT-u, z którym będę wracała do Polski. Problem wielki powstał, dlaczego mam dwa bilety? open ticket z Polski pozwoli mi wrócić do kraju, tłumaczę cierpliwie, a Z Cathay Pacific przyleciałam do Tajlandii. To teraz do Polski wracam, czy do Sri Lanki? pytali zdezorientowani. Z Tajlandii do Indonezji pojadę, odpowiadam zgodnie z prawdą.

brzegi z obu stron zabudowane gęsto
To po co mam do Sri Lanki powrotny z Cathay Pacyfic? - bo to wy macie takie przepisy, że jadąc do was, trzeba mieć powrotny bilet i dlatego taki mam, już ledwo nerwy na wodzy trzymałam. Z samolotu by mnie tutaj nie wypuścili, gdybym nie miała powrotnego. Wreszcie coś do nich dotarło. Drapali się jeszcze w głowę, patrzyli w sufit, myśleli, myśleli i w końcu wbili mi wizę.

randka w rzece
Zależało mi na tej wizie, bo zwiedzania dużo, a ja nie lubię się spieszyć. Mam swój sposób w poznawaniu nowego i nie będę pędem od atrakcji do atrakcji biegała. Moja podróż jest innego rodzaju. Założyłam, że mam czas do końca życia. Spokojnie przemieszczam się z miejsca na miejsce, zwiedzam co mnie interesuje, smakuję życie w danym mieście, hotelu, na plaży, na ulicy. Lubię mieć psychiczny komfort spokoj i poczucie

Buddyści na pokładzie
ogromu czasu przede mną, który wypełniam w swoim własnym rytmie. Dlatego podróżuję sama. Znowu przedłużyłam u madam pobyt w Sala Thai i zaczęłam zwiedzać wszystkie miejsca, które do tego czasu opuściłam. Popłynęłam łodzią kanałami wokól całego Bangkoku i polecam wszystkim widoki miasta oglądane od tej strony . Niezapomniane wrażenia.

widok z wody na nowy Bangkok


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz