wtorek, 18 września 2012

Chiang Mai - orzeźwiający powiew z gór

W wagonie pociągu do Chiang Mai było jakoś inaczej, niż w dotąd znanych mi pociągach z kuszetkami. Od razu wyczułam różnicę, ale nie potrafiłam jeszcze sprecyzować, na czym to polegało. Znajdowały się tam stoliki, przy których z każdej strony siedział jeden pasażer. Śliczne stewardessy w kolorowych mundurkach roznosiły menu i kto chciał, zamawiał sobie jedzenie. Znaczyło to, że w tej chwili wagon jest restauracyjny. Mój sąsiad z Niemiec siedział ze mną przy stoliku. Zamówiliśmy sobie smaczne jedzonko.

dziecko na torach i lekkomyślny tatuś
Po chwili poprosiłam stewardessę o piwo i  je dostałam. Lukas, bo tak miał na imię mój towarzysz podróży, zapytał zaskoczony, skąd wiedziałam, że mają tu piwo? bo w menu piwa nie mógł znaleźć, chociaż bardzo mu się chciało napić tego złocistego trunku, jechał bowiem już od Bangkoku. Kto prosi, ten dostaje, odpowiedziałam. Nie poprosił, to mu nie dali -uśmialiśmy się  bardzo z tego, że taki facet z krainy piwoszy, a nie potrafił sobie piwa kupić, a kobieta dopiero co do pociągu wsiadła i już się piwem delektuje. Lody zostały przełamane i zostalismy znajomymi na resztę podróży. Lukas również dostał swoje upragnione piwo.

górzysta Tajlandia
Potem poznaliśmy bardzo sympatycznych Francuzów, którzy mieli stolik naprzeciwko nas, wszyscy stukaliśmy się szklaneczkami z piwem i wesoło spędzaliśmy czas w podróży, w międzynarodowym towarzystwie. Wszyscy jechali do Chiang Mai. Po kolacji panie sprzątnęły i schowały stoliki pod podwyższenie podłogi znajdujące się pod siedzeniami, po czym otworzyły górne schowki i rozłożyły górne łóżka, następnie dolne łóżka i teraz wagon przeobraził się w sypialny. Bagaże zostały pochowane pod dolne łóżka, a od góy stewardessy spuściły blado niebieskie zasłonki i wagon zyskał wygląd zupełnie taki sam, jak w amerykańskim filmie "Pół żartem, pół serio" z Marylin Monroe. Chyba każdy oglądał ten  film z lat 50-tych? Otóż, pociągiem sypialnym podróżowali muzycy wraz z tancerkami i piosenkarkami. W ogłoszeniu na casting zaznaczono, że musi to być damska orkiestra, więc ci mężczyźni przebrali się za kobiety i zostali zatrudnieni. Nie wiedzieli co ich czeka, więc musieli sobie radzić w różnych dziwnych sytuacjach w długiej podróży pociągiem ze ślicznymi dziewczynami, wśród których była również Marylin Monroe.

zabudowania przydrożne
Było wesoło, bo fajnie grali na tych swoich instrumentach, pojadali, popijali  i wszyscy w wagonie świetnie się bawili. Jechałam dokładnie takim samym wagonem do Chiang Mai, jakim oni jechali, czyli wagon był bez przedziałów, jeden długi korytarz, piętrowe łóżka i intymność za niebieskimi zasłonkami. Można sobie było chodzić po tym korytarzu i przysiadać się do kogo się chciało na pogaduszki. No po prostu kultowy wagon sypialny z początku ubiegłego wieku! Było po prostu super! wszystkim polecam podróż takim pociągiem wzdłuż całej Tajlandii, od południa na północ, lub odwrotnie, bo już niebawem takie pociągi i ich atmosfera, mogą zniknąć z naszej rzeczywistości. Rano stewardessy obudziły nas, nie wiem po co tak szybko, skoro od początku było wiadomo, że pociąg  ma opóźnienie. Chyba chciały szybko uprzątnąć pościel i ułożyć świeżą na powrotną drogę, aby w Chiang Mai już tego nie robić, tylko szybciej zejść na ląd.

w Chiang Mai
Dostaliśmy na szczęście kawę i śniadanie i z całogodzinnym opóźnieniem dotarliśmy do Chiang Mai. Przed dworcem czekały już taksówki, tuk-tuki i samochody właścicieli hoteli, aby odebrać przybywających turystów i zapewnić im pobyt w swoim hotelu. Ustawiają się tak, tuż przed przyjazdem każdego pociągu z Bangkoku i cierpliwie czekają, gdy pociąg ma opóźnienie. Każdy walczy o klienta, żeby zarobić na życie. Dowóż turysty z dworca do hotelu, jest oczywiście gratis, chociaż myślę, że wliczony jest w cenę hotelu. Ale to korzystne rozwiązanie, ponieważ dworzec kolejowy oddalony jest znacznie od centrum miasta.  Jak zwykle, czując współnotę losu i interesów- podeszłam do kobiety, właścicielki hotelu, która przyjechała po turystów zgrabną terenówką. Utargowałyśmy pokój na 250 bahtów (25 zł pln) za noc i pojechałyśmy. Hotel nazywał się "Junior" był przytulny i czysty, więc postanowiłam nie szukać nic tańszego na następne noce.

Odpoczywają tu wprost na ulicy
Chiang Mai zostało trochę oszpecone przez wybudowanie w nim wysokich bloków, ale podobno władze się już opanowały w dążeniu do wątpliwej nowoczesności i wprowadzono przepisy o możliwości jedynie niskiej zabudowy miasta. Przez Chiang Mai przepływa rzeka Ping i wszedzie jest mnóstwo świeżej, soczystej zieleni. Stara część miasta otoczona jest fosą i tutaj znajduje się większość drewnianych, starych świątyń. Zarówno zabudowa, jak i styl zycia jest nieco odmienny, niz w pozostałej części Tajlandii.

Ministerstwo d/s kobiet
Założycielem Chiang Mai, co znaczy po prostu Nowe Miasto, był król Mangraj. Przeniósł tu stolicę swojego królestwa w 1296r z nieco wyższych terenów. Miasto wybudował w pewnej odległości od brzegu rzeki, ponieważ zauważył, że rzeka często wylewa, co mogło stwarzać  zagrożenie dla miasta i jego mieszkańców. Chiang Mai ogrodzone zostało solidnym murem, ponieważ ciągle istniało  niebezpieczeństwo napadów ze strony innych królestw (np.Ajathuya) i Birmańczyków. Przeżywało różne zawirowania w swojej historii, ale bardzo długo trwało niezależne od innych regionów Syjamu. Chyba z powodu, że bardzo daleko było położone od centrum życia państwa, które koncentrowało sie na południu kraju. Dopiero, gdy do Chiang Mai doprowadzono kolej żelazną i zmarł ostatni król - Chiang Mai zostało przyłączone do Tajlandii, zachowując swoją odmienność w tradycji. Miało to miejsce w 1932r.

Dziewczyna w parku
Większość watów wybudowano w Chiang Mai za czasów budowniczego miasta, króla Mangraja. Ciągle dobudowywano nowe świątynie buddyjskie i całe zespoły świątynne, których obecnie jest ponad 300. Chiang Mai już wówczas, za czasów królestwa, było ważnym ośrodkiem buddyzmu therawada, który do dzisiaj w całej Tajlandii jest wiodącą religią. Teraz nie buduje się już watów, skupiając się na budowie hoteli, aby zapewnić noclegi dla ciągle zwiększającej się liczby turystów odwiedzających Chiang Mai.

Wat Muen Ngen Kong
W Chiang Mai nikt się nie spieszy, nie przepracowuje, nie dąży za wszelką cenę do posiadania jak najwięcej dóbr materialnych, chociaż ludzie lubią tu zarobić pieniądze i posiadać rzeczy ułatwiające codzienne życie. Ale wszystko  po kolei, spokojnie, nie zapominajac o świętowaniu, oddaniu swojego czasu na służenie Buddzie, na czczenie świąt z nim związanych. Najstarszą świątynią jest Wat Chiang Man. To pierwsza świątynia buddyjska, którą król Mangraj zbudował w Nowym Mieście. Znajduje się tam mała, kryształowa figurka Buddy, którą król Mangraj umieścił w pierwszym wybudowanym Wacie. Gdy ją tu przywiózł, miała ona już podobno 600 lat! to ile ma teraz? ale jest naprawdę mała, ma 10 cm wysokości i gdy się poprosi, można ją obejrzeć na własne oczy.Na codzień przechowywana jest w specjalnej szkatułce.

na terenie świątyni Muen Ngen Kong
Zwiedzałam miasto, zatrzymując się jedynie na krótki odpoczynek i pożywienie się na ulicy, przy plastikowym stoliku. Ceny mieli takie, jak w Bangkoku, ale porcje nakładali na talerz większe i większy był wybór dodatków. W takich ulicznych jadłodajniach niestety, nie podawali piwa. Pan restaurator przygotowujący mi potrawę, wskazał ręką na seven-eleven znajdujące się po przeciwnej stronie ulicy i powiedział, że tam mogę sobie kupić piwo. No oczywiście! ok, mówię, to niech pan smaży to mięsko, a ja sobie pójdę tam po piwko. Jakie to szczęście, że wszędzie w Tajlandii były  sklepy seven-elewen, w których bez względu na porę dnia,  mogłam sobie na wynos kupić aromatyczną kawę za 12 bahtów, lub puszkę piwa Synghia za 31 bahtów. Takie pyszne jedzenie bez piwa? to byłaby niepełna przyjemność.

w Papa Travel wykupiłam wycieczkę
Za 1000 bahtów wykupiłam wycieczkę na cały dzień, do wiosek tajlandzkich, gdzie mieszkają kobiety z długimi szyjami w miedzianych obręczach, ale nie tylko. Odwiedziliśmy kilka różnych plemion. Upewniłam się tylko, czy guide napewno mówi po angielsku, bo przecież nie spodziewałam się, że będzie znał polski. Wprawdzie angielski znam słabo, ale o wiele lepiej dogaduję się w tym języku, niż w tajskim, czy chińskim, a w takich językach tu przeważnie mówią. W Papa Travel umówili mnie na następny dzień na 8.oo rano.  Wszystkie rzeczy zostawiłam w hotelu, zabierając jedynie dokumenty, pieniądze i aparat fotograficzny. Pokoje w moim hotelu miały kiepsko zabezpieczone drzwi, na zatrzask, który od zewnątrz odchylało się kluczem, ale zainstalowali na drzwiach specjalne zawiaski do kłódek i jak ktoś chciał bardziej zabezpieczyć swoje mienie, mógł dodatkowo własną kłódką zamknąć pokój, co też uczyniłam. Dobry pomysł!
mój pokój był ok, miał jeszcze mini łazienkę.
Guide poprzedniego dnia wziął ode mnie nazwę hotelu, numer pokoju i mojej komórki, żeby mnie obudzić, gdybym zaspała. Co on sobie myslał? że farangi takie śpiochy są? w końcu nie wyruszaliśmy o piątej rano, tylko o ósmej. Oczywiście obudziłam się i wyszykowałam na czas, a oni zaspali. Miałam czekać na nich przed swoim hotelem, ale ciągle ich nie było więc przeszłam do Papa Travel, które mieściło się na sąsiedniej uliczce i bardzo dobrze zrobiłam, bo bym się tylko denerwowała. Kupiłam sobie kawę w pobliskim seven -eleven, usiadłam na schodkach ich biura i czekam. W końcu przyjechali. Wzięli ode mnie kwit, usadzili w busiku i pojechaliśmy do innego hotelu, skąd zabraliśmy Belgów.

przyprawy. Tylko co tam jest napisane?
Potem pojechaliśmy jeszcze do innego hotelu po Tajwańczyków i jeszcze do innego, po dwie Angielki. Oczywiście na dwie koleżanki trzeba było czekać, bo nie wyszykowały się na czas. Dlaczego guide ich nie budził komórką? Na szczęście wszyscy okazali się bardzo fajnymi i zabawnymi ludźmi. Dzień zapowiadał się świetnie. Angielki były mniej więcej w moim wieku. Raczej mniej, niż więcej, bo jedna z nich, Diana, jeszcze pracuje. W Laosie uczy dzieci w szkole  jezyka angielskiego, ale teraz miała wakacje. Druga, Karin, przyjechała na urlop do Diany do Laosu i obie podróżowały po okolicy, najpierw po Wietnamie, a teraz przyjechały do Chiang Mai. Super kobiety! Z Chiang Mai zamierzały jeszcze udać się do Kambodży i dopiero potem wrócić do Laosu.

pierwszy z lewej, to nasz guide
Na samym początku wszystkich lojalnie uprzedziłam, że I,m not speak english, ale okazało się, że spokojnie dogadywaliśmy się i potem dziwili się, dlaczego się tak zarzekałam, skoro nawzajem się rozumiemy? Wolę uprzedzić. Nikt wtedy nie dziwi się, dlaczego tak słabo mówię po angielsku, a wręcz odwrotnie, chwali mnie, że całkiem dobrze posługuję się tym językiem. Taki fortel stosuję, żeby mieć dobre samopoczucie. Guide również był w porządku i wycieczka ogólnie była bardzo przyjemna. Oddaliliśmy się od Chiang Mai ponad 100 km! odwiedzaliśmy wioski położone w górach, ale żadne z nich nie wydawały mi się naturalne.

Pani wychodzi nam na spotkanie
Nikt tam nie żyje w prymitywny sposób. Zachowali tradycje, stroje i stare chaty, ale mieszkają w nowych, z pełnymi mediami, wodą, prądem, telewizją. Posiadają terenowe samochody i skutery, oczywiście produkcji japońskiej. Przyjmowanie turystów, pokazywanie im, jak się jeszcze niedawno żyło w Tajlandii, to ich praca, sposób na zarabianie pieniędzy. I bardzo dobrze, że potrafią sobie radzić w dzisiejszym świecie. Nie dowiedziałam się tylko, dlaczego przed każdą chatą leży czarna świnia uwiązana na sznurku. 

chata z czarną świnią
Jedni sobie radzą bardziej, inni mniej, jak wszędzie, ale generalnie turystyka pozwala im żyć na właściwym poziomie. Starają się. Jak turyści wchodzą obejrzeć chatę, gospodyni nogą wsuwa komórkę pod matę. Ma być, jak dawniej, to jest. Żadnych nowoczesnych wynalazków nie może być na wierzchu. Co innego w nowym domu, ale tam turyści nie są prowadzeni. Chyba, że jakiś niesforny turysta oddali się samowolnie od grupy, jak ja i pobłąka się po okolicy. Ale myślę, że to dobrze, że mają wreszcie dobre warunki do życia.
Każdy nowy dom ma w podcieniu garaż z samochodem lub dwoma, ze skuterami, wszędzie obowiązkowo antena satelitarna. Na skuterach to już siedmio-ośmioletni malcy jeżdżą.

nowe domy
Na szczęście nie ma tam regularnego ruchu ulicznego, więc jest wzglednie bezpiecznie. Ludzie zostawili stare chaty w stanie, w jakim się znajdowały, stroje i nakrycia głowy wkładają szybko, gdy idzie wieść, że jadą turyści, a ze wsi na górze z daleka już widać, jak samochody wspinają się po górskiej drodze. Wszyscy, którzy trudnią się pracą dla turystów, szybko są gotowi do prezentowania swoich plemiennych wiosek. Gdyby nie to, wioski chyba wyludniły by się zupełnie i wszystko zarosło by lasem, ponieważ nie ma tu możliwości znalezienia jakiejkolwiek pracy. Wzdłuż wiejskich dróg, po obu stronach stoją stragany i ludzie sprzedają swoje wyroby regionalne, batiki, biżuterię, charakterystyczne dla tego regionu kolorowe torby.

Stare chaty
Nie podobało mi się jedynie to, że do pracy na rzecz turystów zmuszane są dzieci. One powinny bawić się beztrosko i swobodnie, a nie męczyć się w upale w tradycyjnym stroju pozując turystom. Oczywiście zmuszane są dziewczynki. Chłopcy bawią się beztrosko w swoim towarzystwie i nie zawracają sobie głowy turystami. Na rodzinę pracują głównie kobiety i ich córki. Mężczyźni zajmują się innymi sprawami. Taka tradycja. We wsiach mają szkoły dla dzieci. Starsze dzieci uczą się w pobliskich miastach i raz na tydzień wracają do domu. Drogi są utwardzone i równe, jak stół. Mają też we wsiach publiczne łaźnie.

Z dziewczynką pracującą dla turystów
No i niech mi ktoś powie, czy ta dziewczynka wygląda na szczęśliwe dziecko? To bardzo smutna dziewczynka. Czyniłam próby, naprawdę, ale nie zdołałam jej rozśmieszyć. Ona chciałaby się bawić z rówieśnikami w swobodnej, lekkiej sukience, a nie siedzieć w tych obręczach. Ale nie mamy na to wpływu. Podobno każda wieś w górach Tajlandii, wypracowała sobie dobrobyt we współpracy z państwem i turystami. Państwo objęło nauką dzieci w porozrzucanych, górskich wioskach, zmobilizowało starszych do pracy, uczyło ich obsługi różnych nowoczesnych maszyn i sprzętu, zachęciło do rękodzieła artystycznego, doprowadziło bieżącą wodę i prąd. Społeczeństwo zaś wzięło się do roboty i przystosowało swoje stare chaty do zwiedzania.

Sprzedaż własnych wyrobów we wsi
Zaczęto hurtowo wyrabiać różne pamiątki, biżuterię i sprzedawać je turystom w swoich wioskach i na targowiskach w pobliskich miasteczkach. Niektórzy tak się już wyrobili, że swoje produkty wożą nawet do odległego Bangkoku, gdzie uzyskują lepsze ceny. No i w porządku. Państwo nie musi teraz martwić się o bezrobotnych biedaków w górach, bo takich nie ma.

Kobieta przed chatą i świnia na czerwonym sznurku
Niepotrzebnie się tylko ukrywają ze swoim dobrobytem. Moim zdaniem powinni żyć normalnie, nie zadręczać małych dziewczynek, do pracy przychodzić do skansenów utworzonych ze starych chat i pokazywać turystom, jak żyli w Tajlandii kiedyś, a jak żyją teraz, w XXI wieku. I sytuacja byłaby jasna. Proces asymilacji jest przecież nieunikniony.

macierzyństwo
Owiedziliśmy plemię Karen, Lahu i Akha. Plemiona w dawnych czasach przybyły na te ziemie z różnych regionów Azji. Głównie z Chin, Laosu i Birmy. W dawnych czasach uciekali ze swoich krajów przd wojną, a później chronili się tu, w górach, przed  huntą wojskową, komunistami lub uciekając od prześladowań w Tybecie. Każde z plemion zachowało swój odrębny język i tradycje. We wszystkich dużą rolę odgrywa ubiór kobiet i ozdoby, ponieważ świadczą one o przynależności i statusie kobiety w społeczności plemiennej, a obecnie, regionalnej. Najczęściej pokazywane są w folderach biur turystycznych i w przewodnikach kobiety z plemienia Akha, ponieważ ich strój jest wyjątkowo kolorowy i charakterystycznie ozdobiony, ale inne plemiona również się ciekawie prezentują.

Kobieta plemienna
Wyroby sprzedawane przez kobiety bezpośrednio w swojej wsi są zazwyczaj starannie wykonane i niezbyt drogie. Biżuteria ma ciekawe, charakterystyczne dla regionu wzory, a materiały robione są w warsztatach tkackich i naturalnie farbowane. Kobiety z plemienia Padung noszą mosiężne obręcze na szyi oraz na rękach i nogach, pod kolanami. Oczywiście nie są na stałe skazane na te obręcze i zdejmują je, kiedy chcą, ale dla turystów gotowe są w nich paradować przez kilka dni bez przerwy.Na te kobiety mówią: kobiety o długich szyjach, chociaż aż tak długie te szyje nie są. Optycznie wyglądają na bardzo długie i o to chodzi.

Katrin z kobietą w obręczach
Kobiety z Akha są bardzo barwne. Same tkają bawełnę na krosnach z pedałami, a potem farbują materiał, szyją całej rodzinie ubrania i bogato ozdabiają je różnymi koralikami, muszelkami, blaszkami. I chociaż coraz częściej na codzień ubierają się zwyczajnie, to na głowie zawsze mają swoje charakterystyczne nakrycia o dziwnym kształcie, ozdobione srebrnymi blaszkami (monetami?) Jeżeli przy takim czepku widzimy wetkniętą tykwę, znaczy to, że kobieta jest jeszcze panną. Poniżej, kobieta zamężna z dzieckiem.

Kobieta Akha
Obecnie kobiety ze wszystkich dawnych plemion można już spotkać w normalnych ubraniach, ale stroje w dawnym stylu posiada każda i nadal takie ubiory są wykonywane. Oprócz prezentowania się w takich strojach turystom, wykorzystywane też są one na różne uroczystości rodzinne oraz święta państwowe, których w Tajlandii jest sporo, jak w każdym azjatyckim kraju. Świętowanie, to ulubiona rozrywka Azjatów, czy to są święta narodowe, czy też religine. Zawsze są barwne i wesołe i w plemiennych ubiorach.

Świątynia w górach
Następnie zwiedzaliśmy jaskinie, pieczary jakieś. Trochę się tam wystraszyliśmy różnych gadów i pająków, ale też schłodziliśmy swoje umęczone upałem ciała. W tych jaskiniach, na skalnych występach również stały różne figurki bożków i podobizny Buddy w różnych rozmiarach.  Jaskinie wyraźnie wyglądały na uczęszczane przez okoliczną ludność, ponieważ figurki były ubrane w szaty buddyjskie i wszędzie leżały świeże kwiaty.

smutna dziewczynka
Nie mogłam się oprzeć, musiałam jeszcze raz umieścić zdjęcie smutnej dziewczynki. Tak było mi jej żal, że długo nie mogłam o niej zapomnieć, a teraz wspomnienia wróciły. Przeraźliwie smutne dziecko. I po co to? Jest jeszcze wiele różnych plemion, ale nie sposób wszystkie odwiedzić. Najliczniejszym plemieniem są Karenowie,  noszą pasiaste ubiory bawełniane i zajmują się uprawą roli. Następne, co do liczebności są Hamongowie wyróżniające się piętrowo upiętymi fryzurami. Za najbardziej zamożne uważane są kobiety z plemienia Lisu. No i najbarwniejsze są kobiety Akha, o czym już wspominałam.


Kobiety Karen
Po opuszczeniu górskich wiosek pojechalismy zwiedzać Ogród Botaniczny i hodowlę orchidei. Coś niesamowitego! Przed wejściem na teren ogrodu, pani z obsługi turystów wpięła każdemu w klapę lub przypięła do sukienki żywą orchideę i tak ozdobieni chodziliśmy sobie wytyczonymi alejkami, chłonąc widok przepięknych kwiatów i grę kolorów w naturze. Był tam po prostu szał kolorów
orchidee, czyli storczyki
W międzyczasie mieliśmy posiłek w jednej z restauracji po drodze, podczas którego jeszcze bardziej się zintegrowaliśmy w grupie. Zwiedzaliśmy również zakład hodowli węży i różnych innych gadów.

i z bliska
W międzyczasie mieliśmy posiłek w jednej z restauracji po drodze, podczas którego jeszcze bardziej się zintegrowaliśmy w grupie. Zwiedzaliśmy również zakład hodowli węży i różnych innych gadów. Uczestniczyliśmy w pokazie poskramiania węży. Na zielonej arenie panowie gołymi rękami łapali węże i wykonywali nimi różne ewolucje, również z udziałem pań. Jakoś nie pociągają mnie takie widowiska.

czyż nie piękne?
Na koniec Katrin serdecznie mnie wycałowała, co bardzo mnie zdziwiło. Raz, że nie spodziewałam się aby na jednej wycieczce ktoś do tego stopnia mnie polubił, a dwa, że Angielki od wieków uchodzą za kobiety oschłe, z rezerwą, bez poczucia humoru, więc skąd w nich tyle serdeczności? No ale to pewnie stereotypy. Mówi się, że Tajowie to wiecznie uśmiechnięci ludzie, a sama widziałam nadąsanych lub po prostu bardzo poważnych. Jak by na to nie patrzeć,  było bardzo przyjemnie i żałuję bardzo, że ja nie mam takiej przyjaciółki do podróżowania po świecie, jakimi są dla siebie te dwie przesympatyczne Angielki.
tak się hoduje orchidee
Angielki kipiały wręcz humorem, więc obaliły następny stereotyp. Były wesołe i dowcipne. Katrin wygłupiała sie, strojąc śmieszne miny i rzucając dowcipne uwagi, czym wszystkich uczestników wycieczki rozbawiała. Było z nią bardzo wesoło. Trochę im zazdroszczę, że tak sobie razem jeżdżą po świecie i świetnie się bawią. Jeszcze raz przekonałam się, że kto lubi podróżować, to musi być fajnym człowiekiem.
Przed Ogrodem Orchidei
Dobrze, ze zapisałam się na tą wycieczkę. Po powrocie spakowałam plecaki, ponieważ następnego dnia rano opuszczałam gościnne Chiang Mai i wybierałam się do miasteczka Prachuap Kirikhan. Nie zdążyłam sprawdzić, o której godzinie mam pociąg, ale postanowiłam pójść na dworzec z samego rana, to zawsze na jakiś pociąg  do Bangkoku  się trafi. Tyle już wiedziałam, że muszę przesiadać się w Bangkoku bo bezpośredniego pociągu do Prachuap Kirikhan nie ma. Przyjechałam do Chiang Mai nocnym pociągiem, to zdecydowałam, że wrócę dziennym, bo podobno warto, dla widoków mijanych po drodze wzdłuż całej Tajlandii.
Świątynia w dolinie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz