czwartek, 6 września 2012

Jeszcze co nieco w temacie

Nie mogę skończyć opowieści o Singapurze, nie wspominając o świętach obchodzonych uroczyście przez różne mniejszości narodowe, a może większości? Otóż Singapur ma tak wielonarodościowy charakter, że trudno zdefiniować jego narodowość główną. Singapurczycy sami się określają, jako "jeden naród-wiele ras". Z danych pochodzących z 2000r wynika, że większością nie są na wyspie Malajczycy, jak można by sądzić z położenia Singapuru i jego dawnej przynależności do półwyspu malajskiego, a Chińczycy!

różnica czasu
Patrząc na różnice czasu w poszczególnych metropoliach tamtego obszaru geograficznego, widać że taki sam czas mają Singapur i Pekin. To już pierwsza rzecz, która ich łączy. Wracając do danych liczbowych, wyliczono, że w Singapurze mieszka 76,8% Chińczyków, a tylko 13,9% Malajów! reszta to Hindusi, Arabowie i inni, często pochodzący z Europy, stali mieszkańcy miasta lwa. Stąd zapewne dzielnica chińska jest tak duża i zasobna, bo nacja ta dyktuje warunki w życiu miasta i biznesie.

urocze uliczki i hoteliki
Urocze domki chińskiej dzielnicy są kolorowe i pełne sklepików, aptek i małych hotelików. Najwięcej Chińczyków przybyło do Singapuru w XIXw, za czasów Thomasa Stamforda Rafflesa i to on wyznaczył miejsce, gdzie nowi przybysze mogą się osiedlać. Miejsce to, nad rzeką Singapur,  okazało się atrakcyjne, dlatego w XXw tam właśnie rozbudowała się dzielnica biznesu. Teraz chodząc między strzelistymi wieżowcami, można raptem skręcić w małą, cichą, kolorową chińską uliczkę i znaleźć się w innym świecie.

większość domów odnowionych
Kiedyś były to zaniedbane stare uliczki chińskich imigrantów i zaczęto wyburzać ich domy pod nowoczesne wieżowce. Na szczęście ktoś władny zorientował się, że zatraca się przez to tożsamość społeczności pochodzącej od pierwszych osadników i historię Singapuru. Wstrzymano wyburzanie, wyremontowano stare domy, które teraz tworzą interesujący koloryt miasta między szklanymi wieżowcami biurowców i firm.

tu króluje jedzenie
Patrząc na ilość kafejek i ulicznych miejsc gotowania i spożywania jedzenia śmiem podejrzewać, że tutejsi mieszkańcy wogóle nie gotują potraw w domu, tylko całymi rodzinami żywią się na ulicy. To ogromna zaleta, ponieważ kobiety nie tracą czasu na zakupy produktów żywnościowych, na przebywanie godzinami w kuchni, gotowanie, zmywanie naczyń i sprzątanie, tylko zajmują się bardziej przyjemnymi sprawami. Przebywają dużo na świeżym powietrzu, odpoczywają lub uprawiają jakiś sport, albo też spotykają się z przyjaciółmi. Bardzo mi przypadł do gustu taki styl życia.

ParkView Squar
Połączenie nowoczesnego stylu zabudowy z dawnymi, przycupniętymi przy ziemi domkami, powoduje, że miasto ma swój własny charakter i styl, którego darmo szukać w Europie. Chińska dzielnica, w jakimkolwiek kraju azjatyckim się znajduje, jest zawsze najbardziej kolorową dzielnicą w mieście i pozytywnie działa na samopoczucie człowieka. No i te rozchodzące się zapachy potraw i przypraw! niepowtarzalne wrażenie. Można jeść i jeść co parę kroków, a nie tyje się od tego jedzenia, co jest sprawą zasadniczą dla mnie osobiście. Polubiłam też specyficzne dla tamtego regionu sklepy Seven-Eleven i bardzo często z nich korzystałam, szczególnie w porze śniadania.

"7eleven"- czyli Seven-Eleven
Otóż w Seven-Eleven można kupić produkty żywnościowe, częściowo drogeryjne i prasę, ale również zjeść sobie śniadanko.Z boku jest specjalna lada, na której w różnych pojemnikach znajduje się pieczywo, masło, różne sałatki, jajka, grzeją się parówki i stoi express do kawy. Każdy sam bierze sobie specjalne tacki, plastikowe sztućce czy tekturowe pojemniki, kubki itd i kompletuje sobie posiłek. Cena jest jedna na porcję pokazaną na obrazkach, wybieramy zestaw z parówkami, jajkami, czy kawałkiem kurczaka, ale ile sobie na tą porcję włożymy w kanapkę różnych sałatek i przypraw, to już nasza sprawa. Wszystko mieści się w cenie. No i sami robimy sobie kawę, kto chce, dodaje śmietanki czy cukru, a kto nie, to nie, i spokojnie zjadamy sobie na ulicy bardzo tani i pożywny posiłek. Stałam się fanką Seven-Eleven!

stoliki na ulicy
Z takim śniadankiem można sobie spokojnie usiąść przy takich oto kolorowych stolikach bez lęku, że właścicielowi się to nie spodoba i każe odejść, skoro nie jest się klientem jego lokalu. Absolutnie, nikogo taka uwaga nie dosięgnie, bo wszyscy są tu sympatycznie nastawieni do ludzi. Najwyżej jeszcze serwetkę poda w razie potrzeby. I jak tu nie polubić Azji? Na dodatek chodząc po, lub siedząć na ulicy, zawsze, ale to zawsze natknie się człowiek na jakieś kolorowe widowisko, bo ulice żyją od rana do nocy przeróżnymi wydarzeniami, uroczystościami, przemarszami, wiecami i innymi spotkaniami, ponieważ Azjaci uwielbiają bycie w gromadzie i gromadnie swoją wiarę, cześć czy protest demonstrują. Są pokojowo nastawieni i dobrze zorganizowani w swoich manifestacjach. Ja natrafiłam akurat na chińskie święto smoka.

smok obnoszony po mieście
Młodzi ludzie z całą celebrą oddają się świętowaniu zwyczajów swoich przodków i swojej wiary. Jednakowo ubrani, oczywiście na czerwono, bo to wyjątkowy dla Chińczyków kolor i najczęściej stosowany , najczęściej połączony ze złotym i żółtym, kroczą radośnie przez miasto, demonstrując swoje przywiązanie do narodowej tradycji. 

za smokiem idą bębniarze
Nie obyłoby się przecież bez muzyki. Cięższe instrumenty muzyczne jechały na specjalnych paletach na kółkach, bo po co się męczyć tam, gdzie nie trzeba się nie męczyć? Na czas przemarszu ulice nie były zamykane, ani uczestnicy nie byli w żaden sposób chronieni przez policję. Samochody sunęły wolno brzegiem jezdni lub zatrzymywały się i kierowcy przeczekiwali korowód, z uśmiechem się mu przyglądając.

jakieś rybki towarzyszą smokowi?
W chińskiej dzielnicy znajduje się również sporo świątyń, ale najstarszą z nich jest Thian Hock Keng Temple, którą zbudowano w 1842r. Materiały i wizerunki bóstw do Świątyni Niebiańskiego Szczęścia, bo przecież Chińczycy tak górnolotnie nazywają wszystkie swoje obiekty użytku publicznego, sprowadzono z Chin statkami. Sama świątynia jest piękna i kolorowa, ale również piękny jest teren wokól świątyni. Zieleń starych drzew daje cień pagodom znajdującym się na dziedzińcu, a wokół rozchodzi się ciepły, aromatyczny zapach kadzideł. Chińskie świątynie mają to do siebie, że nigdy nie stoją samotnie. Zawsze towarzyszą im pagody i inne dodatkowe budowle, jak np. tori? taka czerwona brama z drewna, z wydatnym gzymsem, która wiedzie znikąd do nikąd. Dla mnie. Dla Chińczyków być może to ona wiedzie do nieba? muszę o tym poczytać. Wszędzie też są lampiony (obowiązkowo czerwone), kadzidła, kolorowe parasolki, girlandy i różne inne akcesoria niezbędne do świętowania.

skwerek w chińskiej dzielnicy
Chińska dzielnica ma też swoje muzea i galerie sztuki oraz Świątynię Zęba Buddy. Gdy byłam w Sri Lance i zwiedzałam taką świątynię (opis i zdjęcie w mojej książce "Łza na Oceanie-Sri Lanka"), zapewniano mnie, że przechowywany tam jest autentyczny ząb Buddy. W Singapurze nie byli tego już tak pewni, ale w końcu Budda miał pełen garnitur zębów i parę krajów ze swoimi wyznawcami mógł spokojnie w swoje autentyczne zęby zaopatrzyć, aby w świątyniach mu poświęconych mogli je, jako relikwie przechowywać.

rynek kwiatowy
Warto odwiedzić Centrum Dziedzictwa Chinatown na Pagoda Street nr.48, w którym przedstawiono życie tej dzielnicy od początku jej istnienia. Sama ulica jest bardzo ciekawa do zwiedzenia i posiada interesującą historię, a w Centrum Dziedzictwa można się poczuć, jak w dawnych czasach. Zresztą na gwarnym targowisku na tej ulicy, również mamy wrażenie cofania się w czasie. Pewien chiński bogacz Eu Tong Sen, kupił całą ulicę w Singapurze i wybudował w 1928r swojej żonie operę, żeby mogła słuchać kantońskiej opery w otoczeniu chińskich wnętrz, strojeń i statuetek. Obenie nie ma tam już opery, ale został ciekawy budynek z wizerunkami znanych chińskich gwiazd operowych. No i ulica, którą nazwano nazwiskiem tego rzutkiego Chińczyka. Nie wiem niestety, czy żyją w Singapurze potomkowie Eu Tong Sena i czy ta ulica z budynkami, nadal jest własnością rodziny.

ulica w Little India
Wprawdzie chińska dzielnica dominuje w Singapurze i z uwagi na swoje położenie jest najbardziej widoczna, ale Singapur ma też swoją dzielnicę Little India , w której hinduskie tradycje są surowiej przestrzegane, a nie tylko od święta, jak w chińskiej i Arab Quarter, czyli dzielnicę arabską, której ulice i meczety pokazywałam już w poprzednich rozdziałach, a tradycji przestrzega się tam jeszcze bezwzględniej.

Hinduska świątynia
Powyżej widać, jak hinduska świątynia opleciona została nowoczesnymi budynkami mieszkalnymi i biurowcami. Ale działa cały czas i Hindusi się w niej zbierają na modły. Spacerowałam z przyjemnością ulicami Orchad Road (mieści się na niej Ambasada Indonezji), Rohor, Waterloo, bo tam nowoczesność najbardziej bezpośrednio stykała się ze starą architekturą i co krok spotkać można było coś ciekawego. Tam również mieszczą się ośrodki kulturalne, galerie, muzea, wyższe uczelnie.

Singapur nocą
O Singapurze mogłabym w nieskończoność, ale czas już kończyć prezentację "mojego Singapuru". Jest to jedno z miejsc, w którym mogłabym zostać do końca życia, ale tak wolnego wyboru jeszcze nie ma na tym świecie, więc czas wracać do domu.

Lotnisko Changi w Singapurze
Ogromne i sterylnie czyste lotnisko Changi, z którego można lecieć w każdą stronę świata. Thomas Stamford Raffles marzył o zbudowaniu na tej ziemi miasta, które będzie największym portem, do którego zawijać będą statki z całego świata, a nie wiedział, że Singapur stanie się w XXw największym lotniskiem przesiadkowym dla podróżujących tą drogą ludzi, chociaż port nadal spełnia swoją rolę, i nie tylko w wymianie towarów. Mały Singapur z wielkimi możliwościami ,realizuje marzenia ludzi różnych narodowości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz