wtorek, 20 listopada 2012

Po drodze do Kuala Lumpur

Zerwałam się już o piątej godzinie rano, nie wiadomo po co, bo spakowałam się przecież już poprzedniego wieczoru. Na dole w hotelu piłam kawę i czekałam cierpliwie na tych dwóch chłopaków co jechali na tą samą wycieczkę, a potem razem czekaliśmy na kierowcę minibusa. 

soczysta roślinność
Kierowca się oczywiście spóźnił, bo to chyba taki zwyczaj azjatycki, ale w końcu po nas przyjechał i pojechaliśmy do drugiego hotelu po dziewczynę i jeszcze do następnego po młode małżeństwo. Wszyscy po kolei rzucali swoje ciężkie plecaki na moją walizkę, myślałam że nie zdzierżę! wyszłam do bagażnika, aby sprawdzić, czy ona jeszcze jest w jednym kawałku, ale było wszystko ok. Na szczęście była w pokrowcu. 

Moja walizka w malezyjskim pokrowcu
Z początku myślałam, że takie kiepskie humory mamy ze względu na tą nienormalną dla normalnych ludzi godzinę wstawania, ale okazało się, że to nie z tego powodu. Kierowcę jakiegoś dziwnego dostaliśmy i wszyscy bardzo podminowani byli i niepewni swojego życia. Młody muzułmanin nonszalancko prowadził minibus, jakby specjalnie starał się nas zirytować, a gdy siedzieliśmy cicho, jak mysz pod miotłą, bądź to ze strachu, bądź nie chcąc narażać się człowiekowi, w którego ręce, bez przymusu, powierzyliśmy swój los, to kierowca dokonywał jeszcze bardziej spektakularnych ewolucji, jakby obiecał sobie, że zmusi nas do reakcji. Kierował niedbale  lewą ręką, prawą bez przerwy drapał się po  plecach pod białą koszulą, a samochód ciągle łapał dziurawe pobocze.
Autostrada
Wszyscy w milczeniu, ale jednomyślnie pozapinaliśmy się w pasy przy naszych siedzeniach. Kierowca następnie złapał się za kark i trwał w tej pozie przez conajmniej 20 km, po czym wyrzucił rękę za okno, jakby mu przeszkadzała w szoferce. Cały czas jadł ciastka i w momencie, gdy sięgał po następne żeby je włożyć do ust, samochód jechał sam. My, pasażerowie spoglądaliśmy po sobie, ale bez uśmiechu, za to z uniesionymi ze zdziwienia brwiami, niestety  nikt nie łapał o co tu chodzi, a pan muzułmanin nie mówił po angielsku, co już wiedzieliśmy wsiadając do samochodu.

zdjęcia robione z minibusu
Trzeba dodać, że nie była to normalna, spokojna droga, na której można się trochę powygłupiać. Najpierw jechaliśmy drogą szybkiego ruchu, a wszyscy już wiemy, jak Azjaci jeżdżą po drogach wolnego ruchu, więc można sobie wyobrazić, jak dawali czadu tam, gdzie pozwalano im na więcej. Potem jechaliśmy około 120 km autostradą wiodącą do Kuala Lumpur, no to również nie było bezpiecznie tak wężykami wywijać minibusem, gdy mnóstwo samochodów gnało w pośpiechu ku stolicy. W końcu zjechaliśmy z autostrady na drogę wiodącą w góry, która pod względem technicznym była idealna, ale zaczęły się serpentyny górskie i pan kierowca-rajdowiec pokonywał je na skos (szczęście, że nie na bocznych kołach),co groziło czołowym zderzeniem z niewidocznym dla nas pojazdem, pędzącym z góry na pewniaka po swoim pasie.
Chwilami pobocza nie było
Wśród gór jechaliśmy przez ponad 100 km, co jedną górę pokonaliśmy, to za zakrętem wyłaniała się następna, a my jechaliśmy wyżej i wyżej, w nieskończoność. Krajobrazy cudowne, ale jak się nimi zachwycać, gdy na ciągłym wdechu się czeka, czy się przeżyje ekwilibrystykę szalonego kierowcy? poza tym kołysało w samochodzie, jak na statku i w żaden sposób nie można było się skupić na oglądaniu tego, co za oknem, o robieniu zdjęć trudno było myśleć. Parę jednak zrobiłam. Niektórzy przygotowali sobie foliowe woreczki na wszelki wypadek, chociaż każdy z nas starał się jakoś utrzymać organizm w ryzach.
rzeka górska
Powietrze w górach zrobiło się rześkie i to była jedyna przyjemna sprawa, jaka spotkała nas w tej podróży. Mijaliśmy plantacje różnych upraw tarasowych, była nawet plantacja pomidorów, całe rozległe pola plantacji i ludzie pracujący przy zakładaniu nowych upraw. Piekne widoki gór i zielonych upraw, po horyzont. W końcu dojechaliśmy, o dziwo w całości i sami byliśmy tym faktem zdumieni. Hotel, w którym miałam zarezerwowane miejsce (podobno) przez mojego gospodarza z hotelu w Georgetown, był przepełniony. Właściciel hotelu mówił, że ma full people, no room i end. Mówię więc naszemu szalonemu kierowcy, żeby mnie zawiózł do innego hotelu, bo to w ich organizacji coś nawaliło, a ja nie będę teraz ciągała się z walizą po górach w poszukiwaniu hotelu.
Wspinamy się coraz wyżej
Dziewczyna i młode małżeństwo podróżujące ze mną znaleźli się dokładnie w takiej samej sytuacji. Jedynie chłopaków z plecakami  w tym hotelu zakwaterowali. Wsiedliśmy z powrotem do minibusa i pojechaliśmy w poszukiwaniu hotelu. Wszędzie było full people. Co jest? aż się ten muzułmanin zdziwił twierdząc, że przecież jest low sezon. W jednym z hoteli przyjęto małżeństwo, ale sorry, powiedzieli, dla singli nic wolnego nie mają. Myślę, że ten nasz organizator wcale nam żadnych hoteli nie zarezerwował dlatego, że też wychodził z założenia, że jest low sezon i bez kłopotu się gdzieś zakwaterujemy. W Azji nie biorą na swoją głowę kłopotu, jak nie muszą. Nawet się już nie złościłam, ale skupić się musiałam na poszukiwaniach.

Cel podróży
Dobrze, że ten facet nie zostawił mnie z walizką na środku ulicy, tylko szukał ze mną. Pomyślałam, że w najgorszym wypadku zjadę z tych gór i skieruję się autostradą do Kuala Lumpur, gdzie właściwie jechałam, ale chciałam o te góry zaczepić się na parę dni i w bliskości przyrody pobyć bez tłumów ludzi, bez morza, plaż, bez tłoku na ulicach i balang przed hotelami. Czułam potrzebę wyciszenia się na dwa, trzy dni w odosobnieniu. Okazało się to mrzonką, bo w górach też tłumy ludzi. Jak się chciałam wyciszyć, to chyba powinnam w zagubionej gdzieś w górach pustelni buddyjskiej o nocleg poprosić, a nie w Cameron Highlands.
Hotel Hill View
Ostatecznie zatrzymałam się w hotelu Hill View Inn za 40 RM, co uznałam za rozbój na równej drodze i postanowiłam następnego dnia znaleźć inny hotel. W Hillview Inn warunki były dobre, pokój czysty, okno, taras, kontakty, ale łazienka współna w korytarzu. Wolę mieć skromniejszy pokój, ale łazienkę z kiblem do swojej tylko dyspozycji, tak już mam, chociaż jak trzeba, potrafię się przystosować do różnych warunków, na jakie napotkam w podróży. Za 40 RM łazienka powinna jednak być przy pokoju. Wzięłam prysznic, przebrałam się po tej zwariowanej podróży i poszłam zjeść obiad oraz rozejrzeć się po miejscowości.

miasteczko
No i znalazłam czysty, przyjemny hostel Twin Pines Chalet za 10 RM za łóżko. Skoro już mam z innymi dzielić łazienkę, to wolę robić to za 10, a nie za 40 RM. Następnego dnia po śniadaniu przeniosłam się do hostelu, w którym nocowałam dwie doby przed wyjazdem do Kuala Lumpur. 
Dowcipna ozdoba parku miejskiego
Co to ludzie nie wymyślą! Tak ogromnych warzyw w życiu nie widziałam. Ten hostel znalazłam przy pomocy bardzo sympatycznego pana z Informacji Turystycznej, do której udaję się w każdej nowej miejscowości, do której przybywam. Powiedział mi też co warto zwiedzić w okolicy, a gdy się już żegnałam i kierowałam do drzwi, pan powiedział mi uprzejmie: do widzenia. Cooo? zawróciłam od drzwi i pytam, skąd pan zna polskie słowa?
 
Informacja Turystyczna na tle budynków mieszkalnych
a pan na to, że w Londynie pracował z Polakami i oni go nauczyli kilku zwrotów: dzień dobry, do widzenia, daj papierosa, chodź na piwo i takie tam. Już ja wiem, jakie tam, bo już spotkałam podczas tej podróży Azjatów, których Polacy uczyli popularnych polskich zwrotów! Bardzo popularnych polskich zwrotów,  używanych szczególnie w gronie męskim. Śmieliśmy się oboje i nie mogłam się nadziwić, jaki ostatecznie ten świat jest mały i gdzie to ludzie nie bywają, żeby potem wrócić do swojej małej, schowanej miedzy górami miejscowości i żyć sobie spokojnie. Zdawałoby się, że na końcu świata! ale ten Świat końca nie ma.
 
Kościół katolicki w muzułmańskim kraju
Cameron Highlands, dosłownie znaczy Wyżyna Camerona, bowiem Wiliam Cameron w 1885r odkrył ten region górski Malezji. Musiało jednak minąć 40 lat, zanim zdecydowano się zagospodarować ten teren. Teraz znajdują się tutaj miejscowości turystyczne, pole golfowe, świątynia hinduistyczna, kościół katolicki, meczet muzułmański oraz chińska świątynia Sam Poh. Świątynie różnych wyznań położone na wzgórzach okalających to małe miasteczko, otoczone herbacianymi wzgórzami i kolorowymi kwiatami egzotycznych drzew i krzewów, prezentują się znakomicie.
 
Kukurydza
Ludzie żyją tu spokojnie - póki nie wchłonie tego regionu turystyka masowa. Można też zwiedzić Ogród Motyli, chociaż sporo ich można spotkać na wolności wybierając się na pieszą wędrówkę, którąś z tras wytyczonych dla piechurów. Tras jest kilka, ale wszystkie bardzo interesujące i niezbyt trudne do pokonania. Najdłuższa ma 10 km. Szlaki spacerowe przechodzą przez gęste lasy porośnięte mchami, paprociami i dzikimi storczykami, przy wodospadach, polach eukaliptusowych i plantacjach herbaty.
 
Plantacje
Szlaki do pieszych wędrówek są ponumerowane i oznaczone ustawionymi drogowskazami, żeby podczas marszu  nie zabłądzić w gęstym i chyba niebezpiecznym lesie, bo przecież żyją w nim różne dzikie zwierzęta i gady. Ja ciągle słyszałam wrzaski małp. Na szczęście nie szłam sama. Ale bezpiecznie można przyglądać się ptakom i kolorowym motylom. Piechurzy umawiają się w pobliżu pola golfowego, w starej angielskiej gospodzie Ye Olde Smokehouse, gdyż zazwyczaj stąd wyrusza się na szlak. W kilku miejscowościach w tej górskiej krainie można spotkać piękne kolonialne domy, które pozostały po Anglikach.

Stołówka w górach
Anglicy bowiem chętnie budowali sobie tutaj domki, dzisiaj powiedzielibyśmy dacze, do których przyjeżdżali z rodzinami na odpoczynek, po męczącym tropikalnym klimacie wewnątrz interioru. Chłodny klimat z obfitymi opadami deszczu i dobrym nasłonecznieniem zboczy górskich, niebywale sprzyja uprawie plantacji herbacianych. Plantacje zostały tutaj założone w latach dwudziestych XX wieku, po odkryciu tego regionu przez Wiliama Camerona. Obecnie 70% herbaty wytwarzanej w Malezji, pochodzi z Cameron Highlands, gdzie największą i prawdopodobnie najstarszą  plantacją  jest Boh Tea Estate rozpościerająca się na powierzchni 1200 ha. Plantację tą założył angielski przedsiębiorca w 1928r, John Russell, a potem  była ona ciągle powiększana, a praca na niej udoskonalana.

W parku
Znajdują się tu również inne piękne plantacje, jak np Sugai Palas Tea Estate, czy Bharat Tea Estate. Plantacje są udostępniane do zwiedzania z przewodnikiem. Niestety nie zwiedziłam żadnej z nich, ponieważ następnego dnia spadł deszcz i nie chciał przestać przez dni następne, a w taką pogodę herbaty się nie zbiera. Zbieracze herbaty wyruszają na pola co dwa tygodnie i dobry zbieracz potrafi w ciągu dnia zebrać 200 kg listków herbacianych, co po wysuszeniu daje 45 kg herbaty. Taka plantacja może dawać zbiory przez 100 lat! Bardzo żałowałam, że nie mogłam dłużej zostać w tej górskiej miejscowości i zwiedzić wszystkiego, co sobie zaplanowałam. Ale nie było sensu tkwić w górach nie wiadomo jak długo, czekając, aż deszcz się uspokoi. Przypomniałam sobie, jak kiedyś wybrałam się do Zakopanego.

Dookoła góry
Zajechałam wówczas do tego słynnego polskiego miasteczka z zamiarem pełnego zrelaksowania się na spacerach po górskich ścieżkach, Gubałówce, zamierzałam wjechać na Kasprowy Wierch, a wieczorami spacerować po Krupówkach, ale następnego dnia zaczęło lać, jak z cebra i przestało dopiero po tygodniu, gdy pakowałam się do wyjazdu. Cały tydzień w deszczu, rzeczy wilgotne, pościel wilgotna, głowa wiecznie mokra, buty przemoczone i taki to był wypoczynek. Chcąc uniknąć podobnej sytuacji, wyjechałam wcześniej z Cameron Highlands, wierząc, że jeszcze kiedyś wrócę do Azji, żeby ponownie przejść własnym szlakiem, odwiedzając miejsca, które w tej wędrówce musiałam ominąć lub zwiedziłam zbyt powierzchownie.

Nowa plantacja
Ostatniego wieczoru poszłam do pakistańskiej restauracji na kolację. Placki hinduskie smażyły się na ogromnym piecu rozgrzewanym węglem drzewnym. Do placka dostałam kilka pysznych sosów, z których najbardziej smakował mi miętowy ze świeżych listków mięty, ostro czymś doprawiony. Uwielbiam takie jedzenie! Do tego wypiłam ogromną szklankę świeżo wyciśniętego soku z mango. Czy do szczęścia potrzeba czegoś więcej? W Azji? Przed snem pospacerowałam sobie po miasteczku, jak większość turystów o tej porze. Za dnia, przy dobrej pogodzie wszyscy rozpraszają się po terenie zwiedzając różne atrakcje, ale wieczorem snują się bez celu po mieścinie i piekielnie się nudzą! wieczorem naprawdę nie ma co robić w Cameron Highlands.Chyba tylko siedzieć przed barem, pić piwo i patrzeć na zasnute mgłą góry.
 
miasteczko
Zahaczyłam jeszcze o kącik internetowy i napisałam dwa e-maile, więcej już nie mogłam, bo czułam na plecach oddech innych turystów czekających na dostęp do internetu, więc trudno się skupić. W naszym hotelu był tylko jeden komputer, więc można sobie wyobrazić jego obciążenie, szczególnie w taką psią pogodę, gdy bez przerwy pada deszcz. Do pokoju i spać, spać, spać! bo następnego dnia wyjeżdżałam z tego górskiego miasteczka. Rano miasteczko było smutne i gospodarze hoteli smutni, ponieważ deszcz ciągle lał rzęsiście, a turyści pakowali plecaki i opuszczali miasteczko w pośpiechu. Nawet bilety na wykupione wcześniej wycieczki pozwolili nam zwrócić i oddali pieniądze. Są widocznie przyzwyczajeni, że takie sytuacje się zdarzają i wiedzą, że ich region jest cudowny dla turystów, ale tylko przy ładnej pogodzie.
 
Scieżka zdrowia wzdłuż rzeki
Mój gospodarz przyznał smętnie, że rozumie moją decyzję, bo jak u nich tak pada, to potrafi i cały tydzień. No nie mówiłam? jak w Zakopanym. Autobus do Kuala Lumpur miałam o godzinie 13.oo, więc nie zrywałam się bladym świtem, wyspałam się, spokojnie spakowałam, pogawędziłam sobie z gospodarzem i z innymi turystami przy pysznej malajskiej herbacie, którzy opuszczali hotel i też jechali do Kuala Lumpur.O 13.00 autobus miał komplet pasażerów, ale kierowca gdzieś nam zginął. Po pół godzinie pan się znalazł i pojechaliśmy. Nikt oczywiście nic nie mówił, ciesząć się chyba, że kierowca wogóle wrócił.
 
Thank Yoy, Do come again
Tak tu już jest. Nie należy się irytować, trzeba cierpliwie czekać i z uśmiechem wdzięczności witać powracającego kierowcę. Gdy w końcu zjechaliśmy z gór (co było jeszcze gorsze, niż wjazd na górę i foliowe torebeczki ludziom się przydały) i wjechaliśmy na autostradę, była już godzina 16.oo, a do Kuala Lumpur zostało nam jeszcze 194 km.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz