piątek, 2 listopada 2012

Phang-Nga

Zaraz po opuszczeniu autobusu poszłam poszukać informacji turystycznej, nieczuła na zaczepki naganiaczy hotelowych i  moto-driverów. Poprzedniego dnia wieczorem znalazłam w internecie kilka ofert noclegowych w Phang-Nga i na kartce miałam wynotowaną nazwę hotelu, w którym chciałam się zatrzymać oraz agencję turystyczną Mr.Kean Tour, z której usług miałam zamiar korzystać przy planowaniu wycieczek w ciekawe miejsca tej najbardziej podobno zadziwiającej krajobrazowo okolicy.

Bus Station na tle gór Phang-Nga
W Tourist Information, dwie wesołe panienki zaoferowały mi hotele od 800 bath w górę. Kiedy w końcu dogadałyśmy się, że ja nie z tego sortu turystów, dla których uprzejmie wyselekcjonowały panie te oferty i tylko mapki potrzebuję, aby sprawniej chodzić po mieście i wskazówki, gdzie szukać Mr Kean Tour, okazało się, że stoję plecami do niego. Ok, zaczęło się dobrze.

Panienki z TIC
Potem przekonałam się, że w tym sennym miasteczku nikt się nigdzie nie spieszy, niczym się nie martwi, nie zabiega o klienta za wszelką cenę, jak na poprzednich wyspach. Jak się komu podoba, to niech się tu zatrzyma, jak nie, to niech jedzie dalej, ważne aby dzień przyjemnie minął. Miejscowi, każdego dnia od świtu do późnej nocy oglądając piękno otaczającej ich naturalnej przyrody już z samego tego faktu czerpią radość do życia. Jeżeli turyści również zachwycą się Phang-Nga, będą szczęśliwi i okażą to przy każdym kontakcie z turystą. Nie obraziły się, że nie przyjęłam ich oferty, dały mi folder i przeszłam do Keana.

Kean spokojnie na mnie czekał
Mr. Kean zaraz na wstępie zaproponował mi wycieczki. Pokazałam mu swoją rozpiskę, że owszem, u niego zaplanowałam wycieczki, podjęłam już nawet decyzję, z których skorzystam, ale najpierw potrzebny mi jest hotel. Tani hotel, podkreśliłam, nie taki, jakie oferują pana koleżanki po fachu i tu wskazałam na Centrum Informacji po przeciwnej stronie ulicy. Ok, mówi Kean, show you cheap hotel, ale wycieczka do.....ok, przerywam, najpierw hotel, potem wycieczka, ok, Kean?

Dziecko pracownicy biura
Słyszałam o "Luk Maung Hotel" napomknęłam, czy poleci mi ten hotel? Kean odparł, że zawiezie mnie swoim samochodem za free, tu w pobliże, do innego taniego hotelu, będę miała wszędzie blisko i z pewnością zadowolona będę z ceny. Wykupię u niego wycieczki? upewniał się zaglądając mi w oczy. Of course! zapewniłam i pomyślałam sobie, że najpierw jednak hotel, żeby nie było, że ja wykupię wycieczki, a on zawiezie mnie do syfiastego hotelu za 300 bath! Kean w tym czasie podjechał terenówką i pojechaliśmy.

Tutaj się zatrzymałam
"Thawisuk Hotel" rzeczywiście znajdował się w pobliżu biura Keana i nie wiem, czy warto było wyprowadzać z garażu terenowy samochód, aby mnie tam zawieźć. Swobodnie mogłam dojść tam pieszo, po wskazaniu mi drogi. Ale powinnam się już przyzwyczaić, że Tajowie nigdy nie chodzą pieszo, jeśli tylko mogą jechać. Za pokój zapłaciłam 150 baht za noc. Wzięłam trzy noce, rzuciłam bagaże na łóżko i zeszłam na dół, żeby z Keanem wrócić do jego biura i wykupić wycieczki, jak obiecałam.

Mały Wat przydrożny
Muszę przyznać, że podczas mojej długiej podróży nie miałam jeszcze takiego przypadku, aby w tak szybkim tempie znaleźć hotel, zakwaterować się i jednocześnie wykupić wycieczki na cały pobyt w mieście. W Phang-Nga ustanowiłam w tym względzie rekord. W pobliżu hotelu miałam Seven-Eleven, a oprócz tego znajdował się tam budynek Municypality, laundry, jeden z watów no i niedaleko było biuro Keana.

Góry dymią, a na kanałach sennie
Dzień był wczesny, więc postanowiłam nie marnować czasu. Wróciłam do hotelu, wypakowałam potrzebne rzeczy, wzięłam prysznic i poszłam zwiedzać okolicę, ponieważ następnego dnia i jeszcze jednego po nim 
miałam na wycieczki jeździć, to nic już w miasteczku i okolicy nie zdążę zwiedzić. Ciągle tego czasu za mało. Zwiedziłam trzy waty i uznałam, że program w zakresie świątyń buddyjskich zrealizowałam w 100%.

z guru
Ten guru z powyższego zdjęcia był bardzo miły. Oprowadził mnie po całym wacie i po terenie przyległym, pozwolił robić zdjęcia, poczęstował mnie wodą mineralną i dał mi takie dziwne owoce, przypominające małe, okrągłe kartofelki ujęte w kiść na łodzydze. Pokazał mi świetlicę i stołówkę, gdzie dożywiają biednych. Stały tam kotły z zupą, na długich stołach ustawione były sterty plastikowych talerzy i kubków.

Słodkie kartofelki
Wolontariusze znosili ciągle jakieś paczki i zgrzewki z butelkami wody mineralnej, którą w południe podczas posiłku będą rozdawali przybyłym na obiad ludziom. Skoro ci buddyści w tak namacalny sposób pomagają biednym ludziom, a nie tylko siedzą i medytują, poczułam się w obowiązku zostawić tutaj datek. Jak już wszystko zwiedziłam, zapytałam krzątającego się przy stołach pana, gdzie mogę datek pieniężny zostawić, bo żadnej skrzynki na pieniądze, czy czegoś w tym rodzaju nie widzę.

W świątyni
Pan zaprowadził mnie znowu do głównego buddysty, ten z kolei usiadł na dywaniku, a pomocnik dał mi kopertę i pokazał, że mam tam włożyć pieniądze. Guru siedzący na dywaniku wziął do ręki batikową serwetkę, a pomocnik pokazał, że na tą serwetkę mam położyć kopertę, co zmusiło mnie do tego, abym uklękła, bo inaczej sięgnąć nie mogłam. I o to właśnie chodziło, ponieważ kobieta tylko w takiej pozycji może do guru się zbliżyć i w pokorze, na serwetce kopertę z datkiem położyć.

wręczam datek
Pomocnik w tym czasie trzymał mój aparat fotograficzny i małą torebkę, bo plecak już uprzednio rzuciłam na ziemię. Potem zdenerwowałam się, że chyba za blisko guru go rzuciłam i stwierdziłam, że muszę bardziej uważać na swoje odruchy znajdując się wśród buddystów. Pan zrobił nam kilka zdjęć, co świadczyło o tym, że obeznany był z fotografowaniem, z pewnością z tytułu pełnionej funkcji przy guru i turystach.

wejście na teren świątyni
Dlaczego na klęcząco musiałam podawać datek, podczas gdy uprzednio guru oprowadzał mnie po swoim gospodarstwie osobiście i nie musiałam w pokornej schylonej pozycji przy nim dreptać, lecz zupełnie wyprostowana ramię w ramię z nim kroczyłam?  nie lękał się wówczas, że go dotknę, nieczysta(!)? lub że za blisko niego stoję? Pomocnik wyjaśnił mi, że oprowadzanie to była czynność turystyczna,a wręczanie datku, to jest czynność religijna i każda z nich wymaga innej ceremonii.Tak to się rzeczy mają z tym buddyzmem.

wylotowa ulica z miasta
Następnego dnia rano wypiłam kawę i zjadłam porządną kanapkę w Seven-Eleven, po czym zgłosiłam się do biura Keana, skąd miałam jechać na wycieczkę. Po drodze, z innego hotelu zabraliśmy dwie Niemki i młodą parę Tajlandczyków. Niemki były oschłe i zajęte wyłącznie sobą, natomiast młodzi Tajlandczycy sympatyczni, uśmiechnięci i skorzy do pogawędek. Dojechaliśmy do Ferry i przesiedliśmy się na łódkę.

Tą łódką popłynęliśmy
Łódka miała do siedzenia trzy deski. Na jednej siedziały Niemki, na drugiej para Tajlandczyków, a na trzeciej ja. To, że byłam sama nie było dobre dla stabilności łódki, która ciągle miała przechyły, więc co chwilę sternik prosił mnie uprzejmie, abym odpowiednio się przesuwała na tej ławce. Raz w lewo, raz w prawo, ok? yes, yes, ok! no i tak szorowałam tyłkiem po tej drewnianej ławce, według potrzeb, dla ogólnego bezpieczeństwa. Singiel ma zawsze gorzej. Ale widoki były oszałamiające. Płynęliśmy po terenie National Park Phang-Nga, przez lasy mangrowe, obok pieczar i jaskiń, u podnóża majestatycznych gór skalnych poddawanych przez wieki erozji i wietrzeniu, częściowo pokrytych rzadką roślinnością.
lasy mangrowe
Dopływaliśmy do małych wysepek, na których mieszkali ludzie. Ich domy zbudowane były na palach w wodzie i niemal przylegały do pionowo wznoszących się skał wapiennych. Ludzie tu żyją z połowu ryb, krabów, krewetek i różnych takich, które znajdują wśród mangrowców obfitość pożywienia oraz z hodowli małży jadalnych.Wykorzystują również drewno drzew mangrowych.

Domy pod skałami
Wszystko wokół budziło zachwyt, bo rzadko zdarza się widzieć tak piękne i zadziwiające krajobrazy zgromadzone w jednym niewielkim miejscu na Ziemi. Ludzie mieszkający w domkach na palach żyją bardzo biednie. Autentycznie. Nie tak, jak w Chiang Mai, gdzie mieszkańcy są bardzo bogaci, a jedynie dla potrzeb turystów przychodzą do swoich starych domów, w starych strojach, aby wykonywać pracę zarobkową dla turystów. W Chiang Mai zarabiają również z rzemiosła, które sprzedają w miastach.

mała osada domków na palach
W tych domkach pod skałami mieszkaja ludzie naprawdę borykający się z biedą, żyjący tak, jak ich przodkowie, utrzymując się z tego, co da im woda, bo ziemi uprawnej tu nie ma. Ziemi nie ma nawet tyle, aby dom na niej postawić, co najwyżej, aby przejść się po skrawku ziemi, wystającej skały lub fragmencie spłaszczonej góry. Nie mają tutaj warunków do rozwijania jakiegoś rzemiosła, bo na nic tu miejsca nie ma. Zyski z turystyki nie są dla tych ludzi dostępne. Ale też i masowa turystyka nie odkryła jeszcze Phang-Nga. Może to i lepiej? Dziewicza przyroda może się uchroni od zadeptania.

podziw dla przyrody nieustający
Te pionowe góry-skały kryją w sobie różne tajemnice. Są tam jaskinie, które w pradawnych czasach były przez ludzi używane, o czym świadczą odnalezione malunki na wewnętrznych skalnych ścianach jaskiń. Nie do wszystkich jaskiń można się jednak dostać. Do niektórych można wpłynąć łódką, gdy woda znacznie opadnie. Ale wiele z nich udostępniono turystom, którzy przypływają tu łodziami z długimi ogonami. Jak my.

Przystań łodzi
Popłynęliśmy na wyspę Khao Ping Kan, na której kręcono film "Człowiek ze złotym pistoletem" o przygodach jego słynnego bohatera, Jamesa Bonda. W pobliżu tej wyspy stoi w wodzie skała, zwana maczugą i ją właśnie było w filmie widać, co stało się znakiem rozpoznawczym tego miejsca.

kolorowa skała wapienna
Turyści tak masowo przybywali, aby zobaczyć maczugę, że specjalnie dla nich znaleziono najlepsze miejsce do zrobienia zdjęcia ze słynną skałą w tle, wyciosano, wypolerowano skalne siedzenie i teraz kolejki się ustawiają do tego siedziska, aby najlepsze ujęcie z maczugą sobie zrobić.

Ja też
Oczywiście, ja też nie omieszkałam zrobić sobie zdjęcia w tym popularnym miejscu, chociaż w długiej kolejce długo czekałam, ponieważ rodzina muzułmańska się fotografowała. Rodziny muzułmańskie są z reguły liczne, a zdjęcie chciał mieć każdy z rodziny osobno, a potem, również zbiorowe ze wspólnotą.
stąd też się dobrze prezentuje
Gdy muzułmanie rozłożyli się pod drzewem dla odpoczynku, my sobie szybko popstrykaliśmy zdjęcia. My, to znaczy pojedyńczy turyści, wymieniając się aparatami i robiąc zdjęcia sobie nawzajem. Ale z miejsca, gdzie odpoczywali muzułmanie, maczuga prezentowała się również dobrze.

Tutaj też ładnie wyszło
Tajlandczycy znaleźli sobie miejsce na skałkach, skąd maczuga wyglądała interesująco, chociaż nie była widoczna w całości. Ale na te skałki wcale nie było tak łatwo wejść, jakby się zdawało patrząc na zdjęcie. Khao Ping Kan Island, chociaż również jest skalista i stroma, posiada jednak odpowiedni teren, po którym mogą swobodnie poruszać się ludzie, a na górę wiodą kamienne  schody na taras widokowy.

Pieczary
Widoki z góry są śliczne, jak z nierzeczywistego świata. Gdzie się nie spojrzy, wznoszą się wokół słupiaste skały pokryte częściowo zielonymi roślinami, mającymi zdolność życia w takich warunkach.

powrót turystów z jaskiń
I pomyśleć, że gdyby człowiek się gdzieś tam na szczycie skały zagapił, zasiedział w zachwycie, to wszyscy  mogli odpłynąć i można by zostać zupełnie samemu na tej bezludnej wyspie na noc bo nikt tam nie mieszka. Pociecha w tym, że następnego dnia, od samego rana znowu do zatoki zaczęliby przybywać handlarze pamiątek, sprzedawcy jedzenia i turyści, więc tragedii by nie było. Chyba, że nocą z jaskini wypełzają potwory! po skałach pełzają jadowite węże!, a z powietrza atakują drapieżne ptaki! Kto wie?

łódka rybacka we mgle
Następnie popłynęliśmy do autentycznej wioski na palach, skupionej u podnóża skalnych gór. Czegoś takiego w życiu nie widziałam. Cała wioska ma domy wyłącznie na wodzie. Skrawka twardego lądu nie mają i tak żyją całymi latami. Między domami drewniane pomosty tworzą sieć uliczek.

Wioska na wodzie
Domy stoją frontem do drewnianych uliczek, a przed każdym domem jakiś sklepik, bar z jednym stoliczkiem przy wejściu, stoisko z własnymi wyrobami. Zaopatrzenie do sklepów przywożone jest łódkami, które garażują między budynkami, pod drewnianymi pomostami. Dzieci bawią się w wodzie lub na pomostach, na tyłach domów. Lub po tych koślawych pomostach śmigają rowerkami.

wioska
Spacerując po tej wiosce, widziałam nawet salonik fryzjerski i mały zakład krawiecki. Mężczyźni jak dawniej, zajmują się połowem i sprzedażą ryb i innych morskich stworzeń, a kobiety gospodarują we wsi.

Wnętrze pokoju
We wnętrzu pomieszczeń mieszkalnych było bardzo skromnie, w tym pokazanym wyżej, w hamaku z materiau spało dziecko. Ale prąd jest do wsi dociągnięty, więc telewizory i pralki automatyczne są. A co z kanalizacją? śmieciami?gdzie spływają mydliny z prania i woda z płynami do mycia naczyń?a WC?Zagadka.
alejka handlowa
Część pomostów solidnie wybetonowano i tam skupiły się większe sklepy z odzieżą, materiałami, galanterią, drogeriami itp Na tyłach tych sklepów mieszkają jego właściciele z rodzinami.

sklep wystawiony na pomost
W Tajlandii, czy to na lądzie, czy na wodzie, masowo pracują kobiety. Kobiety pracujące w żaden sposób nie są z tego powodu wyręczane z prac domowych, ani z opieki nad dziećmi, a często jeszcze sprawują opiekę na starymi członkami rodziny. Wszędzie gdzie widziałam kobietę przy pracy, w jej pobliżu było dziecko lub kilka dzieci, na które ciągle musiała mieć oko.

Uliczka w wodnej wiosce
W pięknym salonie na lądzie i w skromnym sklepiku na wodzie, w rikszy i w salonie fryzjerskim, w łodzi wiozącej warzywa na targ i na tyłach blaszaka z jedzeniem dla klientów, jak również na targowiskach i przy roznoszeniu żywności po plaży. Wszystkie te ciężko pracujące kobiety, u swojego boku miały drepczące maluchy lub zupełnie malutkie leżały w hamaczkach na widoku matek.

Dom-sklep w wodnej wiosce
Na wodzie, podobnie jak na lądzie, są domy bardziej zadbane i mniej zadbane. Są rodziny biedniejsze i rodziny bogatsze. W bogatszych uliczkach na wodzie, pomosty są solidniejsze, szersze, a domy większe, zadbane i kolorowe, które obwieszone są zielonymi roślinami, bo przecież ogródków przydomowych tam nie ma. Często przed domami ustawiane są zielone drzewka w donicach lub w beczkach.

Dzielnica zadbanych domów na wodzie
W takich rodzinach zazwyczaj mężczyzna też jest rybakiem, ale żona na przykład prowadzi sklep i to nie z podstawowymi produktami dla mieszkańców wioski, ale eleganckie butiki z odzieżą i biżuterią dla turystów lub z pamiątkami. Takie rodziny są bogatsze, ale nadal mieszkają w swojej wodnej wsi.

Ptaki w klatkach
Wiem, że Tajlandczycy generalnie mają takie hobby - hodowanie ptaków w klatkach. Potrafią siedzieć na plastikowych krzesełkach lub leniwie kołysać się w hamakach i godzinami przyglądać się ptakom w klatkach. Karmią je z wielką troskliwością, poją, na noc zasłaniają ich klatki kolorowymi materiałami. W dzień wieszają je w odpowiednim miejscu, patrzą i cieszą się. Ale dopiero w wioskach na wodzie poczułam, że potrzeba obcowania z ptakami w klatce jest całkowicie uzasadniona. W wioskach na wodzie
Randka
nie ma lasów, parków, ogródków, więc ustawianie w każdym wolnym zakamarku przy domu donic i wiader z krzewami, kwiatami, jak również wieszanie klatek z ptakami ma swoje uzasadnienie. Inaczej nigdy by nie słyszeli śpiewu ptaków, ani nie oglądali na żywo rosnących kwiatów. Ludzie potrafią się przystosować i żyć w każdych warunkach.

Chińska szkoła angielskiego
Po powrocie do miasta poszłam na dłuzszy spacer w kierunku, w którym jeszcze nie byłam, bowiem następnego dnia wyjeżdżałam z Phang-Nga. W pobliżu ni to chińskiej świątyni, ni chińskiej szkoły, spotkałam wesołych i życzliwych dzieciaków, z którymi posiedziałam trochę na ławce. Obie strony robiły wiele, aby się porozumieć i częściowo nam się to udało. Oprowadziły mnie po tej świątyni i powiedziały, że przychodzą tutaj na lekcje angielskiego. Potem zapozowały do zdjęcia, a ja znowu żałowałam, że nie mogę

Pozują mi do zdjęcia
zostawić im zdjęcia na pamiątkę.Przed następną podróżą muszę koniecznie kupić aparat polaroid! Serdecznie się pożegnaliśmy i długo jeszcze machały do mnie, gdy szłam już ulicą do hotelu. Po drodze kupiłam prawie kilogram rambutanów. Ulice wszystkich miast poprzecinane są głębokimi kanałami przeciwpowodziowymi, ponieważ ulewy są tu bardzo gwałtowne i woda musi szybko gdzieś spływać.
Nie wiem o co chodzi, ale serduszka są miłe
Szłam wzdłuż takiego kanału, jadłam rambutany i co kratka odpływowa, to wypluwałam pestki, a co śmietnik, to wyrzucałam czerwone kolczaste łupinki. W ten sposób, nim doszłam do hotelu, zjadłam wszystkie rambutany, po czym wystraszyłam się, że mogę po takim zuchwalstwie się rozchorować i to akurat wtedy, gdy w dalszą podróż się wybieram. Ale rambutany są takie pyszne!

Buddysta mechanik
Zdążyłam jeszcze zjeść na ulicy kolację, wejść do pokoju i z nieba lunęło zdrowo. Cały dzień się zbierało na ten deszcz, ale spadłdopiero po moim powrocie do domu. Czy to nie wspaniałe? Wykąpałam się, spakowałam na podróż, po czym włączyłam sobie w laptopie nagraną jeszcze w domu muzykę.

Przydrożny Budda zadumany
Zdrowe zmęczenie całodziennym zwiedzaniem, odprężająca kąpiel, wygodne łóżko i spokojny soulowy jazz, ciepły głos Judy Garland, Nat King Kola i charakterystyczny Luisa Amstronga, a za oknem nawałnica wody z nieba, odgłosy wodospadowe i szeleszczące na wietrze liście palm chylących się pod siłą wiatru i deszczu ku ziemi. No i gdzie mi będzie lepiej, jak nie w podróży? Następnego dnia pojadę do Krabi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz