poniedziałek, 30 lipca 2012

Nowinki, nowinki.....


Wczoraj właśnie kończyłam przyrządzać nową potrawę z przepisu prasowego, gdy zadzwoniła Maria. Wybierałam się tego dnia do Marii, ale wiedziałam, że gdy wrócę, nie zechce mi się już nic gotować, ani wogóle nic robić pożytecznego, dlatego zarówno pranie, jak i gotowanie chciałam ukończyć przed wyjściem z domu. Potrawa zapowiadała się pysznie i była taka: małe klopsiki z mięsa drobiowego zmieszane z koperkiem i parmezanem usmażyłam osobno. Na ogromnej patelni żeliwnej dusiły się warzywa; czosnek, bakłażan, cukinie zielone i żółte, cebula oraz kolorowe papryki i małe pomidorki koktajlowe. Wszystko to odpowiednio doprawione mocnymi, orientalnymi przyprawami i podawane z ryżem oraz tymi klopsikami właśnie. Pyszności mało kaloryczne, czyli coś, czego potrzebuję ja, bo lubię zjeść, ale jednocześnie chcę schudnąć. Nagotowałam tego, jak dla pułku, ponieważ w tygodniu nie mam ani czasu, ani ochoty pichcić. Podgrzewam więc tylko to, co udało mi się przygotować w niedzielę i do środy mam obiady z głowy. Potem łyknę coś w biegu, to tu, to tam, jakieś ziemniaczki z koperkiem i kefirek lub usmażę sobie naleśniki, a gdy przyjdzie niedziela, znowu nagotuję czegoś smacznego i konkretnego na parę dni.

tu akurat nie w swojej kuchni-ale też pichcę
Powiedziałam Marii, że zaraz właśnie do niej jadę, to opowie mi wszystko, co się wydarzyło. A wydarzyło się to, że Gosia, Pawła, a od pewnego czasu i moja znajoma, przywiozła do Polski Anurade! Jest z nim u siebie w małym miasteczku na Dolnym Śląsku, 80 km od Wrocławia i zapowiedzieli się z odwiedzinami w Warszawie. Bardzo się ucieszyłam i Maria również, ponieważ obie bardzo polubiłyśmy Anurade, gdy mieszkałyśmy w Mount Lavinia w Sri Lance. Nie będę się tu dużo rozpisywać o Anurade, ponieważ sporo jest o nim w mojej książce "Łza na Oceanie - Sri Lanka", kogo to zaciekawi to sobie kupi książkę i przeczyta. W sobotę Wydawnictwo zawiadomiło mnie, że 15 sierpnia kończą cały cykl prac nad moją książką i ukaże się ona w sprzedaży 16 sierpnia 2012r, więc już niebawem. Dreszczyk emocji trwa.
Przyjazd Anurade do Polski to bardzo duże wydarzenie - dla Anurade oczywiście, ponieważ on nigdy nie był jeszcze za żadną granicą, nawet na Malediwach, gdzie Lankijczycy mają najbliżej i często jeżdżą tam do pracy w hotelach. Na Malediwach oprócz hoteli i morza nic nie ma, więc niektórzy Lankijczycy mówią, że tam jest nudno, ale gdzieś te pieniądze trzeba zarabiać (Malediwy są pierwszym zamieszkałym państwem wyspiarskim, które zniknie niebawem z powierzchni ziemi, ponieważ z powodu gwałtownego ocieplania się klimatu, zostanie zatopione, w wyniku podnoszenia się poziomu wody). No więc pierwszy  i od razu taki gwałtowny skok w środek  Europy, musi być dla Anurade niezłym przeżyciem.

z prawej: Anurade
To jest własnie Anurade. Obwoził mnie tuk-tukiem po Colombo i tu jesteśmy właśnie w jednej ze świątyń buddyjskich. Anurade trzyma mały plastikowy kubełeczek, którym nabierał wody i polewał, żebym obmyła sobie nogi (taki zwyczaj). Zagapił się na rozmawiającego z buddystą guru, więc ja w tym czasie zrobiłam im zdjęcie. Gdy wczoraj wieczorem wróciłam od Marii do domu, miałam już w laptopie list od Gosi. Pisała, że przylecieli ze Sri Lanki w środę, ale od poniedziałku (od dzisiaj) ona wraca do pracy i Anurade będzie musiał całe dnie siedzieć w jej domu, ponieważ boi się sam wychodzić do miasta, żeby go rasiści nie pobili. Bardzo to smutne. Napisałam, że w Polsce już chyba nie ma rasistów, co by bez przyczyny bili spokojnego człowieka, tylko dlatego, że jest czarny, ale Gosia mówi, że w małych polskich miasteczkach rasiści są, niestety. Napisałam, żeby Anurade któregoś ranka poszedł sam do sklepu po chleb lub do kiosku po gazetę i przekona się, że nic się nie będzie działo. Może wtedy pozbędzie się lęku. Po czym dodałam, że rzeczywiście w małym miasteczku ta sprawa może inaczej wyglądać, niż w Warszawie, ale za to szybciej można namierzyć takiego jełopa, bo się wszyscy znają, zidentyfikować go i podać na policję, to nauczkę będzie miał. Mówiąc prawdę, sama w to nie wierzę, żeby policja komukolwiek pomogła w konkretnej sprawie, obcokrajowcowi w szczególności (bo bandyta, chociaż wbrew prawu działa, ale jest swój, krajan i przymyka się oko na jego chuligaństwo), ale trzeba mieć nadzieję, że w końcu tak się zdarzy. Gosia uczy Anurade języka polskiego.

Wilanów: Ja, Paweł, a w środku Gosia
Tu, w Warszawie czarnych ludzi jest bardzo dużo i nikt im przykrości nie robi. Z niektórymi regularnie jeżdżę autobusami, bo mieszkają w mojej dzielnicy i stamtąd dojeżdżają do pracy w centrum miasta. Sporo też widzę czarnych dzieci z mieszanych związków i wszyscy są dla nich bardzo mili. Trzeba przyznać, że takie  czekoladowe dzieciaczki są po prostu śliczne. Tak się mądruję, a być może tylko na ulicy, wśród ludzi wszyscy są dla czarnych mili, a w małych środowiskach sąsiedzkich, w przedszkolu lub szkole może już być inaczej. Sama nie wiem. Pytali o to kiedyś pana Godsona, naszego czarnego parlamentarzystę. To bardzo delikatny człowiek, więc bardzo oględnie, ale dał do zrozumienia, że z tą polską tolerancją różnie czasami bywa. W każdym razie Anurade musi się pozbyć strachu przed białymi, inaczej trudno mu tu będzie żyć. Napisałam Gosi, że nie może on bez przerwy siedzieć sam w domu, bo zwariuje. Polak by takiego bezczynnego siedzenia w mieszkaniu nie wytrzymał, a co dopiero Lankijczyk, którego całe życie w zasadzie na świeżym powietrzu się toczy.

kobiety, dzieci i bezdomne psy w Sri Lance
Narazie Anurade będzie tu trzy miesiące, bo na tyle dostał wizę, ale kto wie, co będzie w przyszłości? może pobiorą się z Małgosią i zostanie tu na stałe? Tu ma lepsze warunki do życia i rozwoju. Jak nauczy się mówić po polsku, to da sobie radę. Mógłby np. pracować na taxi (bo tuk-tuków tu nie mamy), albo jako masażysta w spa, albo jako ratownik nad morzem, albo na basenie, albo chociażby w pizzerni u jakiegoś Azjaty, których wielu ma tu w Polsce swoje lokale. Zarabiałby pieniądze i mógłby stąd pomagać swojej matce. Gosia i Anurade przyjadą na jakiś weekend sierpniowy do Warszawy, to porozmawiamy więcej o ich przyszłości, planach i możliwościach. Najważniejsze, żeby Anurade dobrze czuł się w naszym klimacie, żeby smakowało mu nasze jedzenie, bo tam przecież wszystko było inne. Napisałam Gosi, że przynajmniej dzięki tym  tropikalnym upałom, jakie mamy obecnie w Polsce, Anurade będzie się czuł, jak u siebie. No bo gdyby na przykład przyjechał w grudniu, jak Chanu dwa lata temu, to mógłby doznać szoku klimatycznego i psychicznego. Ale Gosia napisała, że Anurade świetnie się czuje w chodniejszym klimacie, więc nasz akurat mu odpowiada, ale już zdążył się przeziębić i Gosia leczy go naszymi polskimi lekami. To napewno z powodu tak gwałtownej zmiany klimatu. Obawiam się, że z żołądkiem też lada moment będzie miał kłopoty, ale to wszystko jest przejściowe. Pamietam, jak my w Sri Lance na wstępie miałyśmy kłopot z sikaniem! Piłyśmy hektolitry wody ze względu na straszliwy upał, a sikania ani kropli. Dni mijały i noce, a my wogóle nie miałyśmy po co do łazienki chodzić. Po prostu żadnego sikania nie było. Maria już kilka razy w Sri Lance była, więc miała doświadczenie i takie specjalne tabletki, które należało brać codziennie po 1/4 - dała mi ich kilka i od razu pomogło, bo takie niesikanie jest bardzo niebezpieczne dla organizmu. Można dostać zatrucia wewnętrznego. Takie to są różne kłopoty przy zmianie miejsca pobytu na tej kuli ziemskiej. Małgosia dotychczas często jeździła do Anurade, do Sri Lanki i stamtąd, poprzez internet wykonywała swoją pracę. Okazało się, że na dłuższą metę tak nie da rady pracować. No więc w desperacji zabrała Anurade i przywiozła go do siebie. Ciekawa jestem, jak ta sprawa pobiegnie dalej. Życzę im, jak najlepiej.

Azjaci, specjaliści od smacznego jedzonka
                                      

środa, 25 lipca 2012

Łza na Oceanie I


Było trochę problemów z tą okładką. Pani graficzka tłumaczyła, że jej wizja była właśnie taka i jeżeli coś zmieni w projekcie, to wszystko psu na budę się zda. Tak w skrócie można ująć opinię Pani graficzki w odpowiedzi na moją prośbę o wniesienie kilku poprawek. Ale jeżeli autorce się podoba okładka na książce Pani Siwek, dodała, to znaczy, że autorka preferuje okładkę krajobrazową i ja taką mogę opracować. Otóż należy wyjaśnić, że pierwszy projekt okładki (którego nie pokażę) był autorskim projektem graficzki i zawierał mapę części Indii i w dole maleńką wyspę Cejlon, a nad tym wszystkim panował ogromny samolot w złotym kolorze i w takim ułożeniu, jakby wbijał się w tamtą ziemię. Pierwsze wrażenie było katastroficzne i przywodziło na myśl tragedię smoleńską. Każdy, komu pokazałam wydrukowany w kolorze projekt, pytał natychmiast czy to znowu coś o tej katastrofie prezydenckiego samolotu?
Wszystko, tylko nie to! - wszyscy mamy dosyć już katastrof, nieszczęść, traumy narodowej i wszelkich innych tragedii ogólnoludzkich i osobistych niepowodzeń. Jeżeli sięgamy po książkę podróżniczą, chcemy trochę radości, poznania innych miejsc na ziemi,  kultur, ludzi, jednym słowem świeżej wiedzy oraz  trochę optymizmu i pozytywnej energii, a nie dołujących wizerunków. Naprawdę, nie chciałam w żaden sposób urazić pań graficzek i być może tamten projekt w każdej innej sytuacji i w innym czasie, byłby właściwy i ciekawy, ale obecnie w naszym kraju, widok samolotu wbijającego się w ląd, kojarzy się jednoznacznie. I jakiś czas jeszcze to potrwa.

                                                              obecna  okładka

No i dzisiaj przysłano mi z wydawnictwa trzy projekty okładki krajobrazowej. Wszystkie trzy do siebie podobne i utrzymane w tej samej kolorystyce. Sprawa polegała więc na wybraniu tego, a nie innego pejzażu, no i wybrałam ten widok z góry Sigiryia.  Prosiłam o wyeksponowanie samego tytułu "Łza na Oceanie" a w podtytule mniejszą czcionką "Sri Lanka", ale Panie graficzki zrozumiały moje życzenie całkowicie odwrotnie, bądż z innego powodu jeszcze bardziej wyeksponowały "Sri Lanka" kosztem tytułu książki, jakby to był przewodnik, a nie książka. O mojej propozycji zastosowania bardziej soczystych kolorów wcale nie wspomniały, jakby nie było tematu. Ale postanowiłam się nie chandryczyć, bo doszłam do wniosku, że czym więcej będę zgłaszała uwag, tym okładka bardziej będzie tracić na swoim wyglądzie, a sprawa przeciągnie się w czasie. Ostatecznie wybrałam tą prezentowaną wyżej i niech już tak zostanie. Koniec z marudzeniem. Czekam teraz na efekt końcowy, jak to będzie we właściwej proporcji ,czyli w druku wyglądać.
Myślę, że dopiero gdy książka znajdzie się na półkach w księgarniach i empikach - odetchnę z ulgą i tak naprawdę będę mogła zabrać się do czegoś innego. To wyczekiwanie na efekt końcowy swojej pracy jest dosyć wyczerpujące i zaprząta myśli tak, że trudno skupić się na innych sprawach życiowych.
Ale już jest dobrze! Mam nadzieję, że książka zaciekawi ludzi i może więcej ich do Sri Lanki pojedzie, co bardzo korzystnie wpłynie na życie mieszkańców wyspy, borykających się z biedą po zakończeniu wojny domowej.


wtorek, 24 lipca 2012

Umschlagplatz


Obiecałam o starej Pradze, ale to następnym razem, ponieważ w weekend znowu w Warszawie się działo. Jak się w Warszawie dzieje, to muszę o tym, bo potem z pamięci wyleci. Jak mało się będzie działo, to będę wspominać inne wydarzenia z podróży, z Warszawy i innych ciekawych miejsc, dobrze?
Najpierw pojechałam na MDM. Wyobrażałam sobie, że będzie tam święto dzielnicowe podobne do tego na Saskiej Kępie lub na Pradze, ale nie było. Organizatorzy nie wyrobili się jeszcze w organizacji podobnych świąt, chociaż na MDM-ie jest z czego korzystać tematycznie i historycznie np. zaczynając od  "budujemy nowy dom dla socjalistycznych rodzin" poprzez "proletariusze wszystkich krajów łączcie się" po "przodowownicy pracy do władzy", ale było skromniej i współcześniej. Na wstępie urocze panienki zachęcały, aby spocząć na kanapach. Każdego zapraszały na kanapę, próbowały namówić do złożenia

                                                     truskawkowe krasnale - sofistki

podpisu pod apelem skierowanym do parlamentarzystów o więcej siedzeń w przestrzeni publicznej (ławek, krzesełek, murków itp) i rozdawały Manifest Międzynarodówki Sofistów, zawierający sześć punktów:

1) My, Naród Polski, domagamy się spokoju! Mamy dość obietnic, rocznic, miesięcznic, tygodnic,
    wyborów. Chcemy bez zakłóceń, wygodnie i godnie siedzieć.
2) Wierzymy, że każdy Naród ma prawo do godnego i wygodnego siedzenia, bo podstawowym i 
    elementarnym prawem każdego człowieka jest prawo do wygodnego siedzenia.
3) Polacy, jak wszystkie inne Narody! Dość klęczenia, każdy ma prawo do godnego i wygodnego 
    siedzenia.
4) Politycy powinni siedzieć, parlamentarzyści, bankierzy i policjanci też, żołnierze powinni siedzieć,
    episkopat i cały kler powinien siedzieć, geje i feministki również, ateiści, narodowcy i Syjoniści,
    wszyscy powinni siedzieć z należytą im godnością.
5) Rodaku, Obywatelu,Człowieku! Jeżeli chce ci się coś zrobić, to usiądź, pomyśl i poczekaj, może ci
    to przejdzie.
6) Nie wiemy, czy powstaliśmy w wyniku ewolucji, czy zostaliśmy stworzeni i mamy to gdzieś, my
    chcemy po prostu wygodnie i z godnością posadzić Nasze Wielce Szanowne Dupy na sofach.

Zostawiam bez komentarza.


                                                                              MDM

Były gry i zabawy dla dzieci, dlatego przyszło sporo rodzin z małymi dziećmi. Panie i panowie mogli sobie posiedzieć w cieniu przy stoliku i raczyć się kawą, lodami, zimnymi napojami oraz pysznymi ciastami z kawiarni "Kawka" i "Konstytucja Bar"

kościół na Woli
Wokół był rozkopany teren, pozagradzany obrzydliwymi blachami. Przez MDM również będzie przechodzić linia Metra, więc MDM rozkopany jak Świętokrzyska i wiele innych ulic w całej stolicy. "Wszyscy budujemy swoją stolicę!" dawne hasło wciąż aktualne, ale nie wykorzystane na MDM-ie.
Przeniosłam się na Wolę.
Umschlagplatz mieści się u zbiegu ulic Stawki i Dzikiej, dobry kawałek za Nowolipkami, przy której mieszka Oliwia z Tomkiem. Janusz Korczak szedł na zagładę z sierotami z Domu Dziecka, mieszczącym się przy ulicy Jaktorowskiej, przez ul.Chłodną, Żelazną, Nowolipie, Smoczą, Dzielną, Karmelicką do Umschlagplatz. Wczoraj, 22 lipca 2012r Marsz Pamięci przeszedł w milczeniu tą drogę, w stronę odwrotną. Od Umschlagplatz do Jaktorowskiej, gdzie przed budynkiem Domu Sierot złożono kwiaty, a ludzie wiązali na płocie  kolorowe wstążki z imionami zgładzonych przez Niemców dzieci.

                                                                 Tu był mur Getta

Ten marsz w odwrotną stronę miał symbolizować drogę od śmierci - do Domu Sierot, tak jakby te dzieci wracały do swojego domu. Na każdej wstążce było wypisane imię zgładzonego dziecka i wiążąc te wstążki na ogrodzeniu domu w którym mieszkały, to jakbyśmy na powrót odprowadzili je bezpiecznie do domu. Dzisiaj w tym budynku nadal mieści się Dom Dziecka (nowoczesna, powojenna nazwa, ponieważ w takim domu są nie tylko sieroty, ale również dzieci mające swoich rodziców).

                                                     wiążemy kolorowe wstążeczki

Zawiązałam na ogrodzeniu niebieską wstążkę z imieniem Hela (którą widać na zdjęciu powyżej), a do domu wzięłam drugą, purpurową z imieniem Israel. Gdzieś tak w połowie Marszu Pamięci, zupełnie nagle i niespodziewnie spotkałam Tomka z Oliwią. Podobno parę minut wcześniej, Tomek powiedział do Oliwii, że mamusia napewno tutaj gdzieś jest, bo mamusia jest wszędzie. No i miał rację, zawsze jestem tam, gdzie się coś istotnego dzieje w moim mieście. Ale z dziećmi już tak jest - zawsze sobie stroją żarciki z rodziców. (Takie mądrale, a nie wiedzieli gdzie rozdają wtążeczki i musiałam im dać dwie ze swojego pęczka).

                                                                 Oliwia z Tomkiem
                                     
Teraz już wspólnie szliśmy w tym marszu, chociaż często odłączałam się na moment, żeby podejść w odpowiednie miejsce i  zrobić zdjęcie. Bardzo dużo ludzi uczestniczyło w tym przemarszu, więc chyba nie jesteśmy antysemitami, jak można by sądzić po nabazgranych hasłach na murach budynków, czy czytając wpisy na forach internetowych. Nie mogłam sobie z dziećmi pogadać, ponieważ Oliwia twierdziła, że nie wolno rozmawiać , bo to jest marsz milczenia. A ja myślałam, że to marsz pamięci. Ale niech tam! teraz ci młodzi ludzie są tacy przewrażliwieni, że lepiej w ich obecności nie upierać się przy swoim zdaniu.
Tego dnia otworzono również wystawę pn."Dziennik Getta-Rysunki", na której wystawiono po raz pierwszy publicznie pięć rysunków przedstawiających wydarzenia w getcie. Te wstrząsające rysunki  wraz  z komentarzami niejakiego Rozenfelda (imię nieznane) przetrwały wojnę w piwnicy domu przy ul. Nowolipki. Wystawa mieści się w galerii Kordegarda przy Krakowskim Przedmieściu i mam nadzieję, że pobędzie tam dłużej, żebym zdążyła pójść ją obejrzeć.

  drzewo ofiar wymordowanych

Ten Marsz Pamięci zorganizowano 22 lipca, ponieważ tego dnia w 1942 roku Niemcy rozpoczęli wysiedlanie ludzi z warszawskiego getta. W ulotce, którą dostaliśmy, jest napisane, że w ciągu dwóch miesięcy od chwili rozpoczęcia akcji wysiedleńczej - 254 tysiące ludzi wywieziono do obozu zagłady w Treblince, 11 tysięcy do obozów pracy, a 6 tysięcy rozstrzelano tu na miejscu, na Umschlagplatz.

                                              Pomnik z zaznaczonymi granicami getta

Jakoś mało się zajmowano tym tematem po ostatecznym wyzwoleniu nas  spod rządów PZPRu i Związku Radzieckiego. Po 1989 roku skupiono się na oddawaniu hołdów poległym powstańcom warszawskim, co jest słuszne i naturalne, ale akcja zagłady na Umschlagplatz i w Treblince została jakby zapomniana? tuszowana? zlekceważona? pominięta? - sama nie wiem, jak to nazwać.

                                                                   brama straceńców

W PRL-u dzień 22 lipca był dniem święta wyzwolenia narodowego, radosnym narodowym świętem odrodzenia Polski. Był to dzień wolny od pracy. Dla ludzi urządzano różne festyny, występy artystyczne i sportowe, najpierw w różnych parkach,a potem na stadionie 10-lecia (obecny stadion narodowy). Dbano o to, aby ludzie beztrosko się bawili i zapomnieli o ucisku i biedzie. Zawsze na to święto można było kupić lepszą kiełbasę i inne artykuły delikatesowe, trudno dostępne w normalne dni. Rzucano też do sklepów coś lepszego z mebli i artykułów gospodarstwa domowego. Ludzie się cieszyli, chociaż większość z nich  była w tym czasie na urlopach, a  dzieci na obozach i koloniach letnich.To chyba było na rękę władzy, bo dla wszystkich by nie starczyło i mogły jeszcze na ulicach zaistnieć jakieś zamieszki - nie daj Boże, albo inne ekscesy w dążeniu do skorzystania z tak niecodziennej okazji. Z okazji tego święta zawieszano zasłużonym na piersiach ordery za zasługi dla PRL, dla ojczyzny, dla Polski Ludowej.W dniu 22 lipca został również odznaczony przez władze PRL Leonid Breżniew - Krzyżem Virtuti Militari, co wyraźnie wskazuje, że nie byliśmy egoistami i nie tylko swoich docenialiśmy w czynieniu dobra dla naszego kraju.

                                                                       Pawiak

Święto 22-go lipca w PRL, wprowadzono ustawą 22 lipca 1945r na cześć uchwalenia manifestu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego w 1944 roku w Lublinie (t.zw.Manifest PKWN). I nic to nie szkodzi, że tak naprawdę, to ten manifest uchwalono nie 22, a 21 lipca i nie w Lublinie, a w Chełmie Lubelskim. Wszystko dało się nagiąć do potrzeb władz PRL, żeby zyskać pozytywną opinię od naszych braci z ZSRR. Władza zawsze miała swoją historię kraju, a lud miał swoją. Być może władza nie chciała, aby ludziom dzień 22 lipca kojarzył się z 1942r? W każdym razie dzieci powojenne ten dzień już zawsze utożsamiały z rokiem 1944, rośli w tym przekonaniu i tak właśnie miało być.

                                            Tu mieścił się Dom Sierot korczakowskich

Z okazji tego radosnego święta, I sekretarz KC PZPR i jego prominentni koledzy partyjni na terenie całej Polski nagle wszystko otwierali, przecinając uroczyście wstęgi na nowo oddawanych do użytku drogach, mostach, budynkach mieszkalnych, szkołach, stadionach sportowych czy fabrykach. I też nic nie szkodzi, że następnego dnia wszystko to znowu zamykano, ogradzano i wykańczano, bo oczywiście nic na czas nie było gotowe. Władze czyniły tak dla picu i jak nasz słynny europarlamentarzysta Jacek Kurski, byli pewni że ciemny lud to kupi. I również jak on -się nie mylili. Jak widać, tylko znawcy psychiki ludu mogą być u władzy, w każdym ustroju politycznym. Następnie Zespół Pieśni i Tańca Mazowsze śpiewał "Ukochany kraj, umiłowany kraj" czego prominenci (dzisiaj na takich mówi się vipy) słuchali w sali kongresowej Pałacu Kultury i Nauki, a zwykły lud poprzez radioodbiorniki i uliczne głośniki. Takie igrzyska trwały wiele lat.

                                              przemówienia w dniu 22 lipca 2012r

Umschlagplatz usytuowany jest w miejscu, gdzie wówczas mieścił się dworzec kolei towarowej Warszawa Gdańska. Część tego dworca przylegała do terenu getta, bo musiało być poręcznie do wywożenie ludzi kolejowym taborem towarowym do Treblinki. Zresztą wszystkie przyległe obiekty, szpitale, budynki, rampy kolejowe itp przystosowano do selekcji więźniów i ich załadunku, żeby wysłać ich w ostatnią podróż na tej ziemi, planecie ludzi. Niemcy z samego charakteru narodowego są obywatelami tak zdyscyplinowanymi i pracowitymi, że robota paliła im się w rękach. Bywało, że do komór gazowych obozu zagłady w Treblince wywozili 10 tysięcy więźniów jednego dnia. Wśród ofiar znalazło się 51 tysięcy dzieci żydowskiech poniżej dziesiątego roku życia, z których  zaledwie 500 przeżyło tą totalną mordownię.

                                                                    organizatorzy

Organizatorem Marszu Pamięci, który był poświęcony najmłodszym ofiarom zagłady dokonanej przez Niemców, był Żydowski Instytut Historyczny i chociaż honorowy patronat tego marszu stanowił Prezydent Miasta Stołecznego Warszawy i Rzecznik Praw Dziecka - nie widziałam na uroczystości Pani Prezydent Gronkiewicz-Waltz. Przemawiał natomiast ktoś od Rzecznika Praw Dziecka, ale nie jestem pewna czy był to sam Rzecznik, czy ktoś z jego biura. Może coś przeoczyłam, bo tłum ludzi nie pozwalał, aby  się dokładnie wszystkiemu przyjrzeć.
Po marszu zostałam zaproszona do domu Oliwii i Tomka na Nowolipki ,na zimne piwko i wtedy mogliśmy pogadać sobie do woli. Oni niedawno byli w Treblince, ale podobno tam trudno się dostać, nie zagospodarowano terenu w sposób, w jaki zrobiono to z innymi miejscami pamięci w Polsce i wogóle słabo jest tam z organizacją wszystkiego, co jest niezbędne dla przyjeżdżających tam ludzi.
Arbeitslager Treblinka, to jedna z nazw kompleksu dwóch niemieckich obozów, jakie usytuowano niedaleko wsi Poniatowo - obóz pracy i obóz zagłady. Stacja kolejowa Treblinka, leżąca na trasie kolejowej Siedlce-Małkinia, była końcową stacją dla transportów ludzi z getta warszawskiego wiezionych przez Niemców na zagładę i stąd wzięła się nazwa obozów, które tak właściwie położone są 6 km dalej.

                                                                            idziemy

Oliwia z Tomkiem musieli czuć jakiś niedosyt z poprzedniej wycieczki do Treblinki, bo zaproponowali, że chętnie jeszcze raz się tam wybiorą wraz ze mną. Ze względu na słabe połączenie i czekającą nas sporą wędrówkę pieszo z Treblinki do obozów niemieckich, postanowiliśmy zabrać ze sobą rowery i nimi pokonać odległość od stacji kolejowej do obozu zagłady. Ale wtedy tory kolejowe dochodziły do samej bramy obozu, więc nie wiem dlaczego teraz nie można tam dojechać. Rozebrali te tory, czy co? Wikipedia podaje taki opis: "Pierwszy transport przywiózł Żydów z getta warszawskiego w III dekadzie lipca. Deportowani opuszczali wagony, wychodzili na peron i przechodzili przez bramę na ogrodzony plac wewnątrz obozu. Przy przechodzeniu przez bramę kobiety były oddzielane od mężczyzn. Mężczyźni kierowani byli na prawo, a kobiety i dzieci na lewo" no to jak to się stało, że teraz obóz oddalony jest od stacji kolejowej Treblinka 6 km? Mam nadzieję, że dowiem się tego niebawem. Ustaliliśmy, że pojedziemy tam na początku września, jak będzie już trochę chłodniej. Jazda rowerem jest wtedy przyjemniejsza.


                                                              i co ja mam na sobie?

Na koniec Tomek zrobił mi zdjęcie, jak pokazuję jaki mam na sobie T-shirt! Właśnie ze względu na ten swawolny wizerunek na t-shircie, przez cały marsz musiałam pilnować, aby nie było go widać spod żakietu, żeby nie obrażać uczuć uczestników tego smutnego marszu. Jak ja mogłam w taki dzień założyć na siebie coś takiego? może dla zażartowania sobie z Grecji, o której teraz dużo się mówi w mediach? że nie chcą zacisnąć pasa, tylko korzystać z pieniędzy ciężko wypracowanymi przez inne kraje UE? Wylecą z tej Unii Europejskiej, jak nic! myślę, że już tylko kwestią czasu jest to wydarzenie, o którym będzie głośno na świecie, bo zdarzy się po raz pierwszy od czasów isnienia UE.

czwartek, 19 lipca 2012

Kto czeka, zostaje nagrodzony

Wydawnictwo zadziałalo

W poprzednim poście napisałam, że dobre informacje idą długo. Teraz mogę zapewnić: ale w końcu przychodzą. Łamanie książki nastąpiło, projekt okładki wykonano i wszystko to otrzymałam do akceptacji mailem. Najpierw wypisałam wszystkie uwagi i sugestie w kwestii okładki, która nie przypadła mi do gustu. Uważam, że okładka w książce jest istotną sprawą i od niej zależy czy klient sięgnie po książkę, czy wogóle ją pominie przy pólce księgarskiej i pójdzie dalej. Wypisałam więc wszystkie uwagi i wysłałam, żeby grafik (okazało się, że nad okładką pracują dwie panie graficzki) już zaczął pracować nad poprawieniem okładki, bo czasu szkoda. Ja w tym czasie wzięłam się do czytania swojej książki, ponieważ miałam zrobić ostatnią autokorektę. Zasadniczych zmian nie zrobiłam, bo wszystko było dobrze (moim skromnym zdaniem). Znalazło się kilka drobnych poprawek i literówek, co według podanego mi szablonu wypisałam. Tekst był już złamany, ze stroną tytułową, stroną o copyright, nazwiskami korektora, projektantek okładki, składu, komu książkę tę poświęcam, a komu dziękuję za wsparcie, itd, itp, więc nic już grzebać w tekście nie mogłam. Jedynie konkretne uwagi według numerów stron i wersów na osobnej kartce, czyli w osobnym mailu mogłam podać i tak też zrobiłam. Bardzo jestem podekscytowana tematem okładki. Najpierw martwiłam się, czy wydawca nie obrazi się (a właściwie graficzki), że mam tyle uwag do okładki, ale dostałam maila, że przekazano moje sugestie grafikowi, który niebawem przyśle mi poprawiony projekt. No i teraz niecierpliwie czekam, żeby zobaczyć czy zrozumiałyśmy się z graficzkami, o co mi chodzi w tej okładce i czy uwzględniły to w poprawionym projekcie. Może się zdarzyć, że trafią w dziesiątkę i okładka będzie po mojej myśli absolutnie, ale może też się zdarzyć, że poczują się urażone i poprawiona okładka będzie jeszcze gorsza. Trochę się boję. Sama wizja graficzek mi odpowiada, ale jest pewna rzecz dla mnie nie do przyjęcia, no i kolory są zbyt mdłe. Nie będę prezentować zdjęcia tu, na blogu, bo mam nadzieję, że to nie będzie ta okładka, więc nie warto się na niej skupiać. Poczekam na nowy projekt i wtedy pokażę ją na blogu. Obejrzałam sobie okładkę książki pani Anny Siwek, która napisała relację ze swojej podróży do Peru i wydała u tego samego wydawcy. Jej okładka bardzo mi się podoba. Stąd wnioskuję, że graficzki mogą stworzyć fajne projekty, jeśli tylko zechcą. Liczę, że teraz i moja okładka będzie bardzo ładna. Czekam.

                                                      autostrada A-2 przy Zapustnej

Mieszkam przy ulicy Zapustnej w Warszawie. Na zdjęciu widać z daleka ten czteropiętrowy, jasnoniebieski budynek z brązowymi balkonami po lewej stronie. Po prawej stronie, to już dzielnica Ursus jest. No więc tak sobie teraz mieszkam, na placu budowy. Jak widać na zdjęciu - zakładane będą ogromne płyty dźwiękoszczelne, które zupełnie zasłonią nam świat. Nie powiem, żebym rozpaczała z tego powodu, ale to tylko dlatego, że i tak wyjeżdżam i rzadko w domu będę przebywała. Niemniej szkoda, że teraz są takie przepisy, że mogą człowiekowi na oczach budować inny budynek, autostradę czy postawić kawał blachy. Nie mam na to wpływu. Każde pokolenie mówiło: takich czasów dożyliśmy!

                                                                        Krzyś

A to mój śliczny, słodki wnuczek Krzyś. Krzyś jest synem Marcina, a zdjęcie zrobione w Oliwii mieszkaniu na Woli. Trochę w końcu o sobie i o swojej rodzinie powiem i pokażę w tym blogu.

                                              moje mieszkanie (kuchnio-pokój z wnęką)

A to moje mieszkanie. Rower mieszka ze mną, ponieważ nie mam piwnicy. Zamiast piwnic, budynek ma garaże podziemne, ale ja nie mam samochodu. Trochę bałaganu widać (muszę się wytłumaczyć) bo wszystkie rzeczy z komody w torby musiałam pochować. Szuflady w komodzie się popsuły, drzwiczki pourywały i komoda czekała, aż przyjedzie ktoś litościwy i ją naprawi. W dzisiejszych czasach nie można kupić gotowego mebla. Przywozi się paczki i samemu składa, śrubuje, klei. Jestem kiepskim stolarzem, więc komoda padła. Ale melduję, że już jest w porządku i z podłogi zniknęły paczki. Mój informatyk Tomek okazał się złotą rączką, przyjechał któregoś dnia i wszystko naprawił! Jest super!

                                   Paweł, gdy latem przyjechał ze Sri Lanki i koleżanka

Latem, gdy Paweł odwiedził Polskę, przyjechały do Warszawy jego koleżanki i wspólnie oprowadzaliśmy je po stolicy. Zaprosiłam ich do siebie na Włochy i to właśnie jest to zdjęcie u góry. Widać tam na portrecie moją osobę? - tak, to ja na wyspie Bonda w Tajlandii. Dzieci zrobiły mi w prezencie taki portret ze zdjęcia.

moje weekendowe śniadanko

Tu z kolei widać na ścianie portrecik mojego wnuka Krzysia, gdy był jeszcze malutki. Zrobiłam mu to zdjęcie, gdy oboje byliśmy na spacerze w Parku Szczęśliwickim. Na laptopie leży i ładuje się bateria do aparatu fotograficznego, ponieważ po śniadaniu wybieram się na atrakcje, jakie oferuje mi stolica w każdy weekend. Od razu widać, że to weekendowe śniadanko, ponieważ w dni robocze nie udało mi się jeszcze zjeść śniadania w domu. Wypijam tylko kawę z mlekiem i wybiegam do autobusu. Dopiero w pracy zjadam śniadanie. Całe życie tak było, że wszystkie śniadania w dni robocze spożywałam w pracy.

ulica Zapustna jesienią
Jak widać, ulica Zapustna przypomina bardziej wiejską drogę lub alejkę parkową, ale to tak ładnie wygląda tylko na tych zdjęciach, ponieważ akurat wyrównali trochę dziury na drodze. Nie minął tydzień, a znowu zostały rozjechane przez samochody dziury w drodze, które tędy na skróty jeżdżą do ulicy Ryżowej, a na pobocza z samochodów znowu wyrzucali śmieci do rowu.
Taka kultura osobista  u dorobkiewiczów jest. Samochodem jeździ, a na opłatę wywozu śmieci go nie stać.

wylot na ulicę Ryżową
Nie zaprzeczam, że swój urok ma taka ulica, ale na codzienne życie, gdy nie ma się samochodu - ciężko jest chodzić tak daleko do i z autobusu, nieraz z ciężkimi bagażami. Na tym zdjęciu, na samym końcu widać, że w poprzek biegnie inna ulica - to jest właśnie Ryżowa i tam znajduje się przystanek autobusowy na żądanie.
Żeby pospiesznym jechać, trzeba przejść do Fasolowej i dalej, do skrzyżowania Chrobrego z Kleszczową. Trochę się buntowałam, że też płacę podatki w tym mieście, a nie mam ani autobusu w pobliżu, ani tramwaju, ani metra. Ale już się uspokoiłam i znalazłam dobrą stronę tej sytuacji, bo skoro dużo robię, żeby schudnąć, to mogę te spacery do autobusu również wpisać w zakres ćwiczeń fitness.

moje biuro
A to jest moje biuro. Pracuję uczciwie, bo nawet  nie mam z kim pogadać. Jest to biuro jednoosobowe. Ale ja tak lubię właśnie, więc jestem zadowolona. Duży stół, jak zbierają się komisje, ale zbierają się rzadko i najczęściej jestem sama. Kontakt z ludźmi mam jedynie telefoniczny i mailowy. Jest ok!
No to o mnie narazie tyle.

Na przyszłym poście zamieszczę kilka zdjęć ze starej Pragi warszawskiej. Uwielbiam tą dzielnicę! Jestem pewna, że każdemu się spodoba.

14 lipca - zdobycie Bastylii

Dzień francuski na ulicy Francuskiej

Mamy w Warszawie ulicę Belgijską, Argentyńską, Stanów Zjednoczonych, Afrykańską, a nawet Arabską, Egipską i Algierską, ale na żadnej z nich nic się nie dzieje, poza tym, że mieszkają tam ludzie. Natomiast na ulicy Francuskiej często są organizowane festyny, więc również i w święto francuskie festyn obowiązkowo musiał się odbyć. W końcu to dzień zwycięstwa!  Lud paryski zdobył Bastylię, w której mieściło się ciężkie więzienie. Uwolnił więźniów. Wprawdzie udało im się uwolnić jedynie 6 czy 7 osób, w tym dwóch szaleńców - rewolucja jednak odniosła zwycięstwo, gdyż przy okazji obaliła monarchię Burbonów, raz na zawsze.

                                    pani w spódniczce w kolorach flagi narodowej Francji

Na festynie było sporo wystawców różnych produktów francuskich, reklamowała się też szkoła języka francuskiego dla dzieci wczesno przedszkolnych i dla szkół, ale nie wiem co wspólnego z Francją miały te wiadra do zaprawy murarskiej, które nosili ludzie spacerujący po deptaku. W końcu ustaliłam. Otóż firma budowlana "Bricoman" miała tu swoje stoisko i rozdawała ludziom za darmo te wiadra.

                                    z takimi wiadrami na subtelnym święcie francuskim?

A co dają za darmo - Polak bierze. Wszystko się Polakowi przyda. Nie dałam sobie wcisnąć tego wiadra, pożartowałam trochę z firmowym panem i poszłam dalej zwiedzać różne zakamarki terenu, na którym odbywał się festyn.
Teraz, gdy na Pradze jest piekny stadion narodowy, dzielnica zyskuje na popularności, a szczególnie Saska Kępa, która zawsze pociągała warszawiaków, ale była cichą i spokojną dzielnicą. Teraz stała się popularna i jak tak dalej pójdzie, to może się zdarzyć, że rywalizowć będzie z Nowym Światem. Nie ma badań na temat, czy mieszkańcom Saskiej Kępy taka popularność odpowiada.

                                                                    na Francuskiej

Na rogu ulic Francuskiej i Obrońców, obok francuskiej kawiarni " Rue de Paris" stoi pomnik Agnieszki Osieckiej, znanej autorki tekstów wielu znanych piosenek, które szybko stawały się przebojami w latach 60 i 70-tych. Zdjęcie tego pomnika zamieściłam w rozdziale o święcie Saskiej Kępy. Na ul.Zwycięzców z kolei, mieszkał wybitny kompozytor Witold Lutosławski. Z prasy lokalnej wiem, że planują w ciągu najbliższych 10-ciu lat pobudować na Pradze nowoczesne centra handlowe i galerie. No nie wiem, czy to dobrze, że skomercjalizują taką spokojną i zieloną dzielnicę miasta.

                                                        pasjonatki piłki nożnej?

Na Saskiej Kępie stoi jeszcze ponad stuletni dom drewniany. Zbudowano go na wsi, na której nie było jeszcze żadnych ulic, a warszawiacy jeździli tam na majówkę. Teraz wkomponował się w nowoczesną dzielnicę stolicy. Odremontowali go i być może będzie stał tam następne 100 lat?


Najwięcej atrakcji przygotowano dla dzieci. Pogoda dopisywała i dzieciaki miały zabawę.

                                                Mogli się zabawić również nieco starsi

                                                       i lubiący trochę droższe zabawki

Panie i Panowie mogli przymierzać się do francuskich samochodów, które prezentowały piekne młode kobiety w szarfach , tworzących flagę narodową (gdyby właściwie się ustawiły)

                                                           elektryczny samochód

coś dla siebie znaleźli także pasjonaci nowych wynalazków, które już niebawem staną się alternatywą dla benzynowców zanieczyszczających atmosferę.
Na koniec nie obyło się bez wspólnego tańcowania przy francuskiej muzyce na żywo. Wszyscy lubimy

                                                              wspólna zabawa

muzykę, francuską również, więc gdzie tylko zagrają - tam idziemy w tany. I w ten sposób integrujemy się automatycznie, mamy dobre humory i wszyscy jesteśmy odprężeni. Dlatego chętnie chodzimy na festyny.

                                                           et cetera, et cetera...........

Saska Kępa jest w porządku!

wtorek, 10 lipca 2012

Oczekiwanie

Dobre informacje idą długo - 10 lipca 2012r

Z Wydawnictwa obiecywali przysłać ostateczną wersję książki do akceptacji wraz z projektem okładki, ale zaraz minie dwa tygodnie od chwili otrzymania tej informacji - i nic nie przychodzi. Trzeba naprawdę mieć dużo cierpliwości w sobie, przy takiej współpracy.
Dostałam natomiast miły e-mail od Remika z Sydney. Przysłał mi też zdjęcie żaglowca, którym pływa z właścicielem i jego synem po oceanach otaczających Australię - ten najmniejszy kontynent na kuli ziemskiej (7,7 mln km2), na którym znajduje się najwyższa góra (2228 m n.p.m.) nazwana przez Pawła Edmunda Strzeleckiego (który ją badał pod względem geologicznym) imieniem Tadeusza Kościuszki oraz kotlina jeziora Eire, gdzie znajduje się najniższy punkt kontynentu (12 m p.p.m.).

                                     żaglowiec, którym Remik pływa po Oceanach Australii

Nasz świetny geograf, geolog i podróżnik Paweł Edmund Strzelecki jest w Australii bardzo znany i ceniony. Jego imieniem nazwano tam inną górę oraz rzekę, pustynię i rezerwat przyrody. W 1845r wydał naukową książkę o Australii, podsumowując w niej swoje kilkuletnie badania tego kontynentu. My, Polacy, mamy w swojej historii wielu wybitnych krajanów, którzy podróżując i pracując w różnych krajach świata, zostawili po sobie bardzo dobre wspomnienia, a niekiedy dzieła i wynalazki. W dzisiejszych czasach również żyją rozproszeni po świecie, dobrze wykształceni i twórczy Polacy. Śmiem powiedzieć, że kiedyś z kraju wyganiała ich bieda i wojna, a teraz głupota naszych polityków. Niektóre przepisy tworzone przez parlamentarzystów i sposób, w jaki próbują zorganizować i ukształtować nasze życie powoduje, że kto może, kto ma w sobie odwagę i wolę odniesienia sukcesu - opuszcza Polskę i układa swoje życie w bardziej przyjaznym dla swojego rozwoju środowisku. Paweł http://www.srilankapolonia.pl/ - gdy odwiedza Warszawę (mieszka tu jego mama), to już po kilku dniach chce wracać do Sri Lanki, gdzie czuje się najlepiej i w pracy i wśród mieszkańców wyspy. Remik intensywnie pracuje w Australii, ale wie, że może tam żyć bezstresowo i na właściwym poziomie, nie wspominając już o wspaniałym klimacie i przyrodzie tego kontynentu.Właśnie teraz rozgląda się za kupnem własnego domu, żeby osiąść na stałe w określonym miejscu (i założyć rodzinę? - tylko tak sobie myślę). Obu im życzę realizacji zamierzeń i spełnienia marzeń, do których podchodzą samodzielnie, w sposób twórczy i pracowity.

poniedziałek, 9 lipca 2012

Modlin

Testowanie lotniska w sobotę 7 lipca 2012r

Jeżeli korzysta się intensywnie z różnych atrakcji proponowanych nam przez stolicę, a w tym samym czasie temperatura powietrza nie spada poniżej 35 stopni Celsjusza, to siłą rzeczy, przerwy w pisaniu są dłuższe. Po powrocie do domu, schładzam się przez pół godziny w zimnej wodzie, a potem leżę bez tchu na kanapie, czekając aż się ochłodzi w pokoju. Nawet nie mam siły czytać czegokolwiek.
Na testowanie nowego lotniska w Modlinie, z którego mają latać tanie linie lotnicze WizzAir i Ryanair, zapisałam się drogą internetową już kilka dni wcześniej. W czwartek i piątek próbowałam dowiedzieć się, jak tam dojechać. Informacji szukałam w internecie, na Dworcu PKP Warszawa-Centralna, na Dworcu PKP Warszawa- Śródmieście i na lotnisku Okęcie. Nikt nie był w stanie odpowiedzieć na moje dodatkowe pytania, które warunkowały wyjazd z określonego dworca, o określonej godzinie, w dzień wolny od pracy. Pierwotnie planowałam jechać z dworca PKP Warszawa-Gdańska, ponieważ stamtąd odchodzi najwięcej pociągów w kierunku Modlina. Na lotnisku modlińskim mieliśmy być przed godziną 8.30, żeby zdążyć się odhaczyć przy stanowisku sprawdzania rezerwacji, a dopiero potem ustawić się do odprawy.

dworzec kolejowy Modlin
Musiałam znaleźć taki pociąg, aby dojechać na czas, ale również żeby z domu sprawnie dojechać do pociągu, a mieszkam na Włochach, w dzielnicy położonej w zachodniej części stolicy. Jechać zaś miałam na wschód. Mój numer zgłoszenia 763 świadczył o tym, że wiele ludzi chce tego dnia odwiedzić Modlin, chyba że te numerki nadawane są losowo, bez żadnego związku z czymkolwiek.
Z dworca Gdańskiego pociągi jechały o godzinie 5.38, 6.15, 7.06, 8.20 itd do wyboru więc miałam dwa - 5.38 i 6.15, ale jak dojechać o tak wczesnej porze na Gdański? w sobotę? Autobusem 517 do Metro Centrum i wtedy bez problemu do Metro Gdańska, ale A-517 trudno złapać w dzień roboczy, a co dopiero w dzień wolny od pracy. Może A-187 dojechać do Metro Politechnika? ale nigdy nie udaje mi się trafić na ten autobus, więc nie ma co ryzykować w sobotę. No to może do SKM-ki jadącej z Lotniska Okęcie do Lotniska Modlin dosiądę się na dworcu PKP Rakowiec, albo Ochota, na które dojadę z PKP-Włochy? Jadą o 5.56, 6.15, 7.06, 8.20 itd. Nic z tego.

peron kolejowy w Modlinie
Z informacji otrzymanej na lotnisku Okęcie wynika, że jedne pociągi SKM jadą przez te stacje, inne nie zatrzymują się na nich, tylko jadą przez Dworzec Centralny i zatrzymują się dopiero na stacjach po prawej stronie Wisły. Masakra! dostałam mapkę obrazującą połączenia z Modlinem. Przeanalizowałam ją i doszłam do wniosku, że najlepiej jechać z PKP Włochy na PKP  Warszawa Wschodnia, ponieważ wszystkie pociągi jadące do Modlina muszą przez Wschodni przejechać i zatrzymują się tam. Tak też zrobiłam. Wstałam o godzinie 5.oo rano, wypiłam kawę, zrobiłam sobie dwie kanapki, gdyby okazało się, że Lotnisko Modlin leży w gołym polu (i dobrze myślałam - leżało)i nie ma gdzie kupić sobie jedzenia czy wody mineralnej, a upał trzyma się mocno i bez wody lepiej nigdzie się nie ruszać. Zabrałam aparat fotograficzny i ruszyłam w drogę.
O tej porze powietrze było jeszcze rzeźkie i humor dopisywał. Na dworcu Wschodnim informacja nieczynna. Za wcześnie - mówi Pani w kasie. A dla Pani nie za wcześnie bilety sprzedawać? pytam. Bo bilety, to pieniądze dla PKP, a informacja to darmowa strata czasu dla klientów? tak mam to rozumieć? Pani na to odpowiedziała, że ona mi informacji udzieli. No to się pytam z którego peronu jedzie pociąg do Modlina, ale Pani tego nie wie. Doprawdy, nikt tak nie potrafi zepsuć człowiekowi humoru u zarania dnia, jak pani z okienka. Kupiłam bilet KM-60 (40% zniżki) od stacji granicznej, bo w obrębie aglomeracji działa moja karta warszawska. Dostałam bilet z Warszawa-Choszczówka do Modlina za  5,64 zł, ale odejść od okienka nie chcę, póki nie dowiem się na który peron mam się kierować, a pociąg zaraz ma być. Pani dzwoni do kogoś, ale ten ktoś też nie wie. Do odjazdu pociągu zostało 6 minut. Zaczynam się gotować. Na Wschodnim chyba z 10 peronów jest, a na każdy z nich trzeba biec bardzo długim podziemiem i następnie wieloma schodami na górę. No to na który w końcu peron mam iść - pytam już bardzo spłoszona, bo czas leci, telefony wykonywane przez panią pozostają bez żadnego rezultatu, kolejka za biletami coraz dłuższa, wszyscy w kolejce poirytowani (czemu się nie dziwię-też bym była) a ja nie odpuszczam. Skoro pani w okienku robi i za kasjerkę i za informację, to nie odejdę, dopóki nie dowiem się, gdzie do cholery mam iść, żeby do Modlina pojechać! Powinno się wyświetlić na tablicy - broni się kasjerka. Ale się nie wyświetla, sama pani widzi - odparowuję. Istotnie, wszystkie wyświetlone trasy mają wskazany numer peronu, a przy Modlinie ta rubryka jest pusta. Biegnę do tunelu z wyjściami na perony, bo tam też są tablice, ale zaraz wracam, bo tam również się nie wyświetla ten pociąg. Pani! mówię już podniesionym głosem, nic się nie wyświetla! gdzie ja mam iść? Bo to SKM-ka, odpowiada pani. SKM-ka to nie pociąg? nie mogę wyjść z podziwu nad inteligencją pani z okienka. Do odjazdu dwie minuty. Pani kasjerka znowu gdzieś dzwoni, ale nikt nic nie wie, bo to SKM-ka. Ludzie w kolejce mają prawie pianę na ustach. Wreszcie się wyświetliło! peron 4 - gnam co sił w nogach przez tunel i po schodach. Gdy już niemal osiągam peron, widzę tyłek oddalającego się pociągu - smukłej, cichej i komfortowej SKM-ki do Modlina.


kręcimy się już tak godzinę
Teraz dopiero zauważam, że wraz ze mną biegły inne osoby i pani z psem, która zziajana nie mniej, niż jej pies, wścieka się niesamowicie, ponieważ do pracy jedzie. Spóźnię się, mówi, do pracy na lotnisko, dzisiaj je testujemy, będzie dużo ludzi i media, a ja nie mogę na czas dojechać! rozpacza. Dzwoni do swoich przełożonych i zgłasza, dlaczego się spóźni. Obiecują, że wyślą po nią na stację kolejową w Modlinie samochód służbowy. Pani uspokaja się trochę, rozkłada w tunelu miseczki, do jednej wlewa wodę, do drugiej sypie suchą karmę i karmi psa. Pies jest służbowy, szkolony do wykrywania narkotyków w bagażach pasażerów i być może do innych rzeczy również, ale nie pytam - wracamy do kaso-informacji. Żądamy książki zażaleń, skargę chcemy złożyć. Wpienieni klienci znowu muszą czekać, bo kasjerko-informatorka szuka książki, która w końcu okazała się cienkim zeszycikiem. Skarga niekalkowana, więc żadnego egzemplarza nie dostaniemy do ręki, aby w razie braku reakcji dopominać się odpowiedzi. Zostawiłyśmy tam swoje adresy, ale nie sądzę, aby ktokolwiek nawet przeczytał tą skargę. Szukamy innego połączenia. Bezpośredniego nie ma. Pan jadący do Legionowa podpowiada nam, że z nim powinnyśmy jechać, a w Legionowie zaraz łapiemy następny do Modlina. Dwie minuty czasu mamy, ale nie musimy zmieniać peronu. A jak ten do Legionowa się spóźni, to na tamten się spóźnimy i co wtedy? ale pan twierdzi, że nie spóźnimy się, bo tamten zawsze czeka, jak ten z Warszawy przyjedzie. Łapiemy oddech. Tak właśnie powinno być, dlaczego ten nie czekał przynajmniej ze dwie minuty po wyświetleniu się peronu, tylko odjechał w momencie podania peronu?
Stałem tu, mówi pan i też się dziwiłem, że taki pusty jedzie ten do Modlina. A ludzie się wili w tunelu i w hali dworcowej, opowiadamy panu - i zostali na Wschodnim! No bo to SKM-ka, która ponoć swoimi ścieżkami chodzi - to znaczy, tylko sobie wiadomymi torami jeździ i obsługa dworca się nią wcale nie interesuje  - śmialiśmy się, ponieważ irytacja już nic by nie dała. Rzeczywiście, w Legionowie nie czekaliśmy długo i sprawnie przesiadłyśmy się na pociąg do Modlina. W pociągu zgubiłam panią z psem, może obawiała się, że poproszę, aby mnie również zabrała z dworca tym służbowym samochodem? Nie poprosiłabym, bo generalnie o nic prosić nie lubię. Jechało na szczęście trochę ludzi do Modlina na to testowanie, więc ich już się trzymałam, bo tak naprawdę, to nie wiedziałam, jak z Modlina dostać się dalej, na lotnisko.

Pan Rafał ze swoją koleżanką łapią stopa, ale nie ten rower, tylko samochód
Z pewnością podstawiają autobusy dowożące ludzi na lotnisko. Skoro to ma być test, to dojazd do lotniska też się w tym mieści, no nie? pytał retorycznie jeden z pasażerów. Po testowaniu, ma być tam spora impreza, jakieś atrakcje, zespół muzyczny - mówił inny, dobrze poinformowany starszy pan.
W programie wygląda to dziwnie. Na testowanie zaprosili nas na godzinę 8.30, a atrakcje mają zacząć się o godzinie 14.00. Tak długo będzie trwało to testowanie? zastanawialiśmy się głośno.
W końcu dojechaliśmy. Z pociągu wysiadło sporo ludzi i konsternacja. Pusto wokół. Żadnego autobusu firmowego, ani publicznego, ani kolejowego. W hali dworca kolejowego też pusto. Wszystkie okienka pozamykane. Nawet dozorco-kasjerko-informatorki nie ma. Nic. Po chwili spora część ludzi ruszyła pieszo. Dziesięć osób, w tym ja - zostaliśmy, zastanawiając się co dalej robić.
wreszcie przyjechał! jest godzina 9.oo
Może też pójdziemy pieszo - zaproponowałam nieśmiało. Tu na rozkładzie autobusów napisane, że pierwszy jest dopiero o godzinie 9.oo, a mamy być na 8.30. Może to jeden lub półtora kilometra jest? to szybko byśmy doszli. Ale pan będący w towarzystwie pani w niebieskiej sukience powiedział, że to jest ponad cztery kilometry, po czym zadzwonił z komórki do Modlina na lotnisko.  Ja dwa dni zdobywałam informacje, jak dostać się na to lotnisko, ale na to nie wpadłam, żeby numery telefonów na lotnisko w Modlinie wpisać sobie do komórki, w razie co - pan był lepszy, pomyślał o tym . To ja teraz z kolei, bedę się trzymała pana w towarzystwie pani w niebieskiej sukience, postanowiłam. To był pan Rafał.

zaprosili gości, a wpuścić nie chcą?
Pan Rafał powiedział przez telefon, że czeka tutaj ponad 10 ludzi (+dziecko), którzy chcą zdążyć na testowanie, a nie mają czym dojechać. Poza tym upał jest. Obiecali przysłać po nas autobus. No to czekamy spokojnie. Czekamy...czekamy....czekamy... i nic się nie dzieje. Pan Rafał znowu dzwoni i wyjaśnia naszą sytuację. Dostaje odpowiedź, że mamy czekać, taka sytuacja również jest składnikiem testu. No teraz przegiął. Dzielę się z panem Rafałem swoim podejrzeniem, że ci tam na lotnisku, jaja sobie z nas robią. Przecież w rzeczywistości nie może być takiej sytuacji. Prędzej testują naszą wytrzymałość psychiczną. Dalej czekamy.. czekamy..czekamy... żadnego sklepiku z napojami, straganu z owocami, nic - ale pani stoi u płota, więc nasza pani w niebieskiej sukience podchodzi do niej i pyta, pan Rafał próbuje w tym czasie dodzwonić się po taksówkę,  ale w taxi odpowiadają, że nie mogą teraz przyjechać, mogą za godzinę. Odpada. Za godzinę, to normalny autobus stąd jedzie. Pan Rafał znowu dzwoni na lotnisko Modlin, ale nikt już nie chce podnieść słuchawki. Wychodzi z panią w niebieskiej sukience dalej, na szosę i próbują złapać autostop. Ja też się na to piszę. Złożymy się na kierowcę i dostaniemy się w końcu na lotnisko. Niestety, żaden samochód nie chce się zatrzymać. Z drugiej strony, samochodów tu, jak na lekarstwo. Ta opcja również odpada. W końcu doczekaliśmy godziny 9.oo i przyjechał ten autobus z tablicy na przystanku. Autobus należy do kolei mazowieckich, jest czysty, klimatyzowany i w dniu dzisiejszym - darmowy. Potem ma kosztować 3,60 zł, ale to niepotwierdzona wiadomość. Wreszcie jedziemy. Rzeczywiście dość daleko, cztery kilometry, jak nic. Tamci wyrywni jednak doszli pieszo, bo nie spotkalismy ich nigdzie po drodze. Przed samym lotniskiem niespodzianka! - droga zagrodzona białymi i czerwonymi balastami drogowymi. Po co nas zapraszają, skoro nie dość, że nie ma kto nas odebrać z dworca, to jeszcze drogę nam zagradzają? myślę sobie. Nasi panowie muszą wysiąść z autobusu i usunąć przeszkody. Wreszcie jesteśmy na miejscu. Ilość ludzi mnie zaskoczyła. Pan Rafał powiedział, że większość z nich przyjechała własnymi samochodami. No to Ci by zdążyli na swój lot. My, co własnych samochodów nie mamy, już byśmy nie polecieli tego dnia. To następny minus w dzisiejszym teście. (poprzednie minusy za brak pociągów bezpośrednich, te z Okęcia pomijają pewne stacje, wprowadzając chaos informacyjny, SKM-ki nie wiedzą, na który peron wjadą, a mimo to nie czekają nawet minuty na pasażerów - odjeżdżają puste w momencie wyświetlenia informacji, na którym peronie się znajdują,  informacja na dworcach nie działa w godzinach nocnych, rannych i w dni wolne od pracy). Te minusy latania z Modlina są istotne, bo przecież z tamtego lotniska mają latać tanie samoloty, WizzAir i Ryanair, czyli dla ludzi mniej zamożnych, którzy najczęściej korzystać będą z miejskiego transportu publicznego.
nasi musieli wysiąść i usunąć przeszkodę
Teraz, gdy to piszę, słyszę w radiu informację, że WizzAir ma zamiar wprowadzić opłatę za bagaż podręczny w kwocie 10 euro! Taki kiepski dojazd, strata wielu dodatkowych godzin na dotarcie do modlińskiego lotniska i jeszcze 10 euro za bagaż podręczny? to już nie będzie zabawne. Trzeba znaleźć inne, korzystniejsze opcje z lotniska Okęcie, albo już z zupełnie innego miasta latać, do którego dojedzie się tanio, szybko i wygodnie. Mam o czym myśleć, bo niebawem wybieram się w bardzo długą i daleką podróż, więc pieniądze potrzebne mi są na przeżycie, a nie dodatkowe opłaty w tanich liniach. Mało wygodnymi samolotami latam tylko dlatego, że są tanie. Takie dodatkowe opłaty powodują, że te linie nie są już tanimi liniami, więc muszę szukać czegoś innego, korzystniejszego. Mogę np.pociągiem jechać do Frankfurtu i stamtąd naprawdę tanimi liniami lecieć dalej, w każdą stronę świata, lub zapisać się w biurze podróży i wykorzystać za pół ceny wolne miejsce w wyczarterowanym przez nich samolocie. No zobaczymy.

wejście dla odlatujących
Wracając do tematu.Wchodzimy do terminalu, a tam mnóstwo ludzi. Są stanowiska informacyjne, gdzie trzeba podać swój numer rezerwacji, żeby otrzymać kartę pokładową, ale informują mnie, że z numerami wyższymi, niż 500, mam iść do następnego stanowiska. Przy stanowiskach takiej widocznej informacji nie ma. Ale idę do następnego stanowiska informacyjnego i ponad głowami ludzkimi pytam, czy z numerem 763 mam stanąć w tej kolejce, czy szukać dalej. Tutaj. Również cisną się tu ludzie, dwie panie informatorki nie daja rady, przyszła trzecia pani z pomocą i jakoś idzie. Z nowymi znajomymi pogubiliśmy się, bo każdy miał numery rezerwacji do innych stanowisk. 
Mam lot do Rzymu. Bardzo dobrze, bo właśnie naprawdę tam jadę i mam już bilet na  22 września br.
stanowiska informacyjne były oblegane
Zapomiałam zabrać paszport, ale mam na szczęście przy sobie dowód osobisty. Skoro lecę do Rzymu, to wystarczy, bo to przecież w ramach Unii Europejskiej. Ze swoim boarding pass kieruję się do check in, a tam już kolejka, która wije się wielokrotnie w tą i inną stronę, że trudno znaleźć jej zakończenie. Ustawiam się, ponieważ okazuje się, że niezależnie od tego, gdzie lecimy i czy lecimy tylko z bagażem podręcznym, czy też z bagażem oddawanym do luku (to też miało być testowane) - wszyscy ustawiają się w tej samej kolejce do Departures. Pan Rafał z panią w niebieskiej sukience odnaleźli się, więc wzięłam ich do swojego miejsca, bo za mną jeszcze więcej ludzi nie wiadomo skąd i kiedy się wzięło.

kolejka do odprawy, że końca nie widać
Pan Rafał leci na Rodos, Pani w niebieskiej sukience nie dostała boardingu, ponieważ przyjechała tu na rezerwację koleżanki, która się zapisała na testowanie, ale tego dnia nie mogła niestety opuścić Warszawy. Wpuszczają tylko tych, których numer dowodu osobistego lub paszportu dokładnie pokrywa się z tym zapisanym na rezerwacji. Pani w niebieskiej sukience zostanie na hali lotniska i poczeka na pana Rafała. Drugi pan znajomy z oczekiwania pod stacją PKP Modlin, dostał lot do Londynu, a pani z dzieckiem - do Paryża. Lub odwrotnie. Ale wszyscy stoimy w jednej kolejce. Gdyby tak miało być naprawdę, to nie byłoby ok. Stanowiska Ryanairu i WizzAir wyświetlają kierunki lotu, ale Rzymu nigdzie nie ma. Dowiaduję się od pracowników WizzAiru, że tam gdzie Paryż, będzie odprawiany Rzym. Mam poczekać. W końcu jesteśmy na płycie lotniska - a tam gołe pole z pasami startowymi.

jak odprawią Paryż, to zaczną odprawiać Rzym
Jestem rozczarowana. Mogli chociaż jakiś samolot postawić na płycie, albo atrapę, aby wyglądało, jak należy. Znowu spotykam się ze znajomymi, którzy wchodzili innymi bramkami. Robimy sobie zdjęcia i za bardzo nie wiemy, co dalej robić, bo nie ma tu co zwiedzać. Jest godzina 11.oo, atrakcje zaczną się o godzinie 14.00. Coś niedograne jest. Tyle godzin nie będę tu czekała, na tym pustkowiu. Z mediów widzę tylko TVN24. Być może jacyś dziennikarze z gazet są, ale nie rzucają się w oczy.
Robię zdjęcie lecącemu nad pasami samolocikowi sportowemu i właściwie mogę już wracać do głównego holu.

a gdzie jest mój samolot do Rzymu?
Nikt nie ma pretensji, że nie witają nas szampanem, ale mogli chociaż jakąś budkę z piwem postawić, byśmy raczyli się, podziwiając to nowe lotnisko. W głównej hali również nie ma żadych sklepików z napojami, kanapkami, żadnych kafejek z kawą, żadnych saloników prasowych, stanowisk do korzystania z bezpłatnego internetu, jakiś tablic informacyjnych przed, wewnątrz i na płycie lotniska, jakiś postój taxi, skoro autobusy dowożące pasażerów kursują tak rzadko, no dosłownie nic tu nie ma z takich rzeczy. Czy oni zdążą postawić to wszystko do 16 lipca? bo tego właśnie dnia lotnisko ma być otwarte oficjalnie i przyleci tutaj pierwszy samolot.

taki mały? tylko z pilotem lecę?
Gdy już trochę sie uspokoiło, wszyscy znaleźli się na płycie lotniska i snuli się bez celu -rozmawiałam chwilę z obsługą lotniska. Pani powiedziała, że sama widzi niedociągnięcia. Wszystko działało dobrze, gdy było kontrolowane wcześniej, a w dniu testowania z publicznością, jakby się wszystko przeciw nim sprzysięgło. Nawet głośniki nawaliły i dlatego nie było komunikatów dla podróżnych, gdzie i po co mają podchodzić. Ale jest nadzieja, że do 16 lipca wszystko poprawią. Gdyby nagłośnienie działało, to by się ludzi poustawiało odpowiednio do ich kierunku podróży, a nie tworzyło takiej ogromnej ogólnej kolejki. Ale w zaistniałej sytuacji tylko tak można było ich właściwie poustawiać, według ich osobistych boarding-pass. Trzeba przyznać, że obsługa trzymała nerwy na wodzy, mimo kłopotów wszyscy byli do testowników przyjaźnie nastawieni i nie pokazywali po sobie żadnej irytacji. Starali się, jak mogli najlepiej wypełnić swoje obowiązki.

to ja na tle budynku, od strony płyty lotniska
Chociaż z drugiej strony, pasażerowie nie pieklili się za bardzo, wiedząc, że tak naprawdę, to nigdzie się nie spóźnią i żaden samolot im nie ucieknie z przed nosa, jak nam SKM-ka o świcie. Bądźmi dobrej myśli, że gdy loty już na serio będą się odbywały, to wszystko będzie sprawnie działało. Niepokoi mnie tylko ten dojazd  na lotnisko z Warszawy, transportem publicznym. W "Echo miasta" z 5 lipca br pisali, że od 16 lipca zostanie uruchomione stałe połączenie autobusowe od stacji kolejowej do lotniska Modlin, zsynchronizowane z przyjazdem na stację Modlin pociągami. Oby.

kierujemy się do wyjścia

Są też informacje, że Ryanair, to najtańsze linie lotnicze na dzień dzisiejszy i już ponad pięćdziesiąt tysięcy pasażerów zarezerwowało sobie u nich bilety na 19 różnych połączeń europejskich, jakie ta linia lotnicza oferuje z Modlina. Sprawdzę to na stronie http://www.ryanair.com/ Bilety sprzedają ponoć o 50% taniej, niż WizzAir!, który jeszcze chce o 10 euro zwiększyć koszty!

z sympatyczną obsługą lotniska i p.Rafałem
Nie było jeszcze 12.00, gdy testowanie się zakończyło. Rozstawiali białe namioty piknikowe. Podeszliśmy dowiedzieć się, czy można kupić już piwo, ale niestety, nie było można. Dopiero o 14.00. Jeszcze gorzej, jak za komuny. Wtedy przed godziną 13.00 nie sprzedawali żadnego alkoholu, ale już nic nie mówiłam, bo młodzi i tak by nie zrozumieli, o co mi chodzi. Pan Rafał z panią w niebieskiej sukience zdecydowali się iść pieszo do miejscowości Modlin i tam coś zjeść, wypić i wrócić na lotnisko o 14.00. Pożegnałam się z nimi i wróciłam do autobusu, który niebawem miał jechać do stacji PKP Modlin. Za duży upał, abym po porannych, wyczerpujących przeżyciach z dojazdem i czekaniem wszędzie i na wszystko w kolejkach, miała znowu czekać dwie godziny na rozpoczęcie atrakcji.
sokolnik
 Sokolnicy prezentowali piekne okazy, których zadaniem będzie odganianie ptaków nad lotniskiem Modlin, dla bezpieczeństwa lądujących samolotów i samych ptaków. Myślę.
Pan Rafał i pan Łukasz dali mi swoje maile, abym im przysłała trochę zdjęć. Szczególnie te pokazujące, jak wjazd do lotniska nam zastawili i pasażerowie sami musieli usuwać przeszkody, żeby autobus ich dowiózł do celu. Wysłałam im te zdjęcia, chociaż nie jestem pewna, czy pan Rafał dostał, bo coś nie grało w jego adresie mailowym. Do pana Łukasza wszystko natomiast doszło prawidłowo i już mi podziękował za zdjęcia.

hala lotniska w Modlinie
Wróciłam do Warszawy skonana, więc nawet nie poszłam wieczorem na "Jazz na Starówce", tylko odpoczywałam w zaciemnionym i schładzanym usilnie pokoju, przy muzyce, z książką podróżniczą "Światoholicy" w ręku, autorstwa Aleksandry i Jacka Pawlickich.


bez tvn24 nie byłoby imprezy!
ps.z tymi nowymi opłatami, to jeszcze nie wiadomo jak będzie, bo różne media, różnie podają. Teraz czytam, że WizzAir wprowadza opłatę 10 euro za zbyt duży bagaż podręczny. Opłata za zbyt duży, to co innego, niż za jakikolwiek bagaż podręczny. Podobno bagaż podręczny o wymiarach  42x32x25 cm i nie przekraczający 10 kg, nadal będzie można przewozić za darmo. Czyli taki, który można zmieścić pod siedzeniem. Natomiast za wniesienie typowej walizki podróżnej o wymiarach 55x40x20 cm trzeba bedzie dopłacić 10 euro, czli ponad 40,00 zł. Ciekawe czy inne kraje pójdą w ślady WizzAira, jak zobaczą, że mu przejdzie ten numer. W Indiach widziałam, jak wnosili na pokład samolotu bagaże wielkości moich trzech walizek podróżnych i to po kilka sztuk, a do tego każda rodzina obłożona była kilkoma dzieciakami, wychowywanymi bezstresowo - i było dobrze. Może tam przysługuje wniesienie jednej walizki od głowy? wliczając w to niemowlaki? wtedy by się zgadzało. W Indonezji natomiast, liniami Garuda Indonesia przewożono podręczne bagaże w postaci ogromnych kartonów powiązanych sznurkami i wiklinowe koszyki, a niektórzy mieli w tych koszykach żywe koguty. Chyba takie do walki kogutów, a nie na rosół. I też było dobrze. No zobaczymy, co wymyślą. Trzeba spokojnie poczekać na ostateczną wersję przepisu i nie panikować.