poniedziałek, 25 czerwca 2012

W Instytucie Cervantesa


Z chwilą kiedy nasi odpadli z dalszych rozgrywek na Euro 2012, euforia opadła. Nie chodzę już na most Poniatowskiego, ani do fan zone. Wiem, że idą jak burza Hiszpanie i Niemcy, ale wystarczy mi, gdy obejrzę urywki meczów w migawkach sportowych, po wieczornych wiadomościach. Warszawa nadal jest udekorowana, chociaż część ludzi zdjęła flagi z balkonów i samochodów.

kibice w cafe Frida na Nowym Świecie

Na szczęście kibice z różnych krajów nadal  przyjeżdżają do Polski na mecze, w których grają ich drużyny, a i zapaleni kibice polscy bez przerwy dopingują ulubione drużyny innych krajów. Ciągle mówi się o Irlandczykach, którzy już chyba do historii przejdą wraz z całym Euro 2012 - wszyscy się nimi zachwycają: władze miasta, media, sportowcy i kibice. Ja również bardzo ich polubiłam za humor, zabawę, radość z życia i igrzysk oraz kulturalne zachowanie, nawet po kilku piwach. Tak bardzo dobrą opinię o sobie zostawili w Polsce, że zaproponowano im rozegranie meczu już po Euro, żeby tylko do nas znowu przyjechali. Taki klimat w sporcie to bardzo lubię.

wieczór przed strefą kibica (AL.Jerozolimskie)

Pomimo tego wszystkiego w Warszawie ciągle coś ciekawego się dzieje, więc jest co robić. W sobotę rano poszłam do Łazienek Królewskich sprawdzić, czy są jeszcze chińskie lampiony - i były.


                                                                    chińskie lampiony

Z przyjemnością sobie pospacerowałam i pooddychałam świeżym parkowym powietrzem, po czym poszłam do Instytutu Cervantesa na Nowogrodzką, na święto języka hiszpańskiego i Kolumbii. Ponieważ wybieram się do Ameryki Środkowej i chcę zwiedzić kraje łączące Amerykę Północną z Ameryką Południową, począwszy od Gwatemali - skończywszy na Kolumbii (a może na Brazylii?) - poszłam posłuchać wykładów o tym kraju i się nie zawiodłam. Na wstępie wręczono nam firmową torbę z suvenirami, wśród których była bardzo czytelna mapa Kolumbii z zaznaczonymi wszystkimi ciekawszymi miastami i atrakcjami turystycznymi oraz foldery o tym kraju i o działalności Instytutu Cervantesa w Krajach Ameryki Łacińskiej. Część materiałów była po polsku, a część po hiszpańsku. No, ale skoro się tam wybieram, to uczę się podstawowych słów i zdań. Mając słowniczek i rozmówki hiszpańskie, bardzo łatwo przeczytałam sobie to, co najważniejsze. W pakiecie była też płyta z muzyką kolumbijską. Uroczystość otwierała i prowadziła Ambasador Kolumbii w Warszawie, pani Victoria Gonzales Ariza przy pomocy pań z Instytutu Cervantesa - (zdj) szefowej pani Yolandy Soler Onis (z prawej) i pani Lourdes Diaz (z lewej).

w środku Pani Ambasador

Poczęstowano nas miniaturowymi kanapkami i poszliśmy do sali na wykład i film o Kolumbii i o jego wybitnych obywatelach, z których najbardziej na świecie znany jest  Gabriel Garcia Marquez.
Puszczono nam wystąpienie pana Margueza na Miedzynarodowym Kongresie Języka Hiszpańskiego, który odbył się w pięknym zabytkowym mieście Cartagena de Indies w Kolumbii   i muszę przyznać, że już dawno się tak nie uśmiałam z dowcipnego opowiadania o sobie samym i swojej drodze do popularności. Szkoda, że tego przemówienia nie dali nam na płytce CD.

Pan Marquez
Potem spotkalismy się z tłumaczem książek Gabriela Garci Marqueza, panem Carlosem Marrodanem Casas, który opowiadał o książkach autora - "Sto lat samotności", "Miłość w czasie zarazy" i "Rzecz o smutnych dziwkach" porównując je oraz obrazując kłopoty z przetłumaczeniem niektórych fraz i wyrazów, aby oddać wiernie, a jednocześnie dostosować do możliwości ( i przyswajalności)  języka polskiego. Pan Carlos po polsku mówił tak, jak by się w Polsce urodził i bardzo ciekawie opowiadał o współpracy ze słynnym noblistą.  Pani ambasador, jak również inni goście z Kolumbii mówili po hiszpańsku, ale mieliśmy słuchawki z pilotem i teksty były natychmiast tłumaczone, tak że mogliśmy aktywnie uczestniczyć we wszystkich rozmowach. Pani tłumaczka siedziała obok w oszklonej kajucie i na bieżąco tłumaczyła przemówienia bieżące, jak również reportaże i filmy puszczane nam na ekranie.

                                                  lunch z potrawami narodowymi Kolumbii

Następnie zaproszono nas na poczęstunek. Pan w ogromnym słomkowym kapeluszu serwował narodowe potrawy Kolumbii, ale Polacy z takim impetem rzucili się na jedzenie, jakby od trzech dni nic nie mieli w ustach, więc nie dołączyłam do szturmujących  i w tym czasie robiłam zdjęcia. Skąd się wzięło tyle ludzi - dziwiłam się, ponieważ na wykładzie i na filmie ich tyle nie było. No ale niektórzy tak mają, że idą na węch i tylko tam są, gdzie coś dostać mogą za darmo. Pewien pan z obsługi zauważył, że niedopuszczono mnie do stołu i przyniósł mi na talerzu trochę czerwonej fasoli oraz jarskie placuszki z ostrym (bardzo dobrym!) sosem. Pieczonych pierożków już niestety zabrakło, powiedział z rezygnacją. Bardzo podziękowałam mu za troskę i z apetytem zjadłam, co mi dano, ponieważ byłam tu już od rana, więc zdążyłam trochę zgłodnieć. Na koniec, ten sam pan doniósł mi jeszcze prosto z kuchni gorące pierożki - prosto z pieca - powiedział, ale zdążyłam się już oparzyć. Były rzeczywiście pyszne! tym sposobem, bez tłoczenia się dostałam praktycznie wszystkiego po trochu i spokojnie mogłam delektować się kolumbijskim winem  i oglądać wystawę wyrobów kolumbijskich w szklanych gablotach. Potem było losowanie nauki hiszpańskiego dla dzieci. Na uroczystości były bowiem dzieci i młodzież ze szkół języka hiszpańskiego i wypełniali ankiety, a potem hiszpański chłopiec losował darmowy kurs, który przypadł 12-letniej dziewczynce. Radości było, co nie miara. Pani ambasador uroczyście wręczyła dziewczynce bon na naukę hiszpańskiego.

chłopiec losuje kurs językowy

Oczywiście, była również część artystyczna - tańce latynoamerykańskie, a potem znowu poczęstunek - ciasteczka i kawa kolumbijska. I chociaż nie było mleczka do kawy, z którym zawsze piję kawę - to oryginalna, czarna kawa z Kolumbii, bardzo mi smakowała. 

taniec Kolumbijczyków

Taniec tak wszystkich rozochocił, że po kolei zaczęli na scenę wchodzić i tańczyć razem z tancerzami. Ten najprzystojniejszy, prawie dwumetrowy Kolumbijczyk, porwał do tańca panią ambasador, która wywijała z  zapałem i znawstwem. Ci, co jeszcze się opierali nieśmiało - ruszyli w tany i mnie porwali również, dlatego

Pani ambasador tańczy

już więcej zdjęć nie mogłam robić i czynnie wzięłam udział w wesołej zabawie. Bardzo interesująco spędziłam cały dzień z Kolumbijczykami, a wieczorem z przyjemnością odtworzyłam płytę z ich muzyką i odpoczywając na kanapie, poczytałam sobie ciekawe rzeczy o tym kraju.

pyszne kanapeczki kolumbijskie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz